Rozmowy

Nie próbowałem być bohaterem, chciałem tylko przeżyć

Dopiero jako nastolatek zrozumiałem historię ojca i znaczenie słowa „bohater”. Później, w mojej piosence zatytułowanej „Daddy’s Uniform”, starałem się oddać jego myśli zdaniem: „Bohaterowie nie rodzą się, są wykuwani z ognia. Nigdy nie próbowałem być bohaterem, chciałem tylko przeżyć”. To podsumowanie rozmów z tatą o jego heroicznych wyczynach – mówi Stefan Gnyś, autor biografii swojego ojca Władysława, polskiego pilota myśliwca, który 1 września 1939 roku jako pierwszy strącił niemiecki bombowiec.

TYGODNIK TVP: Pański ojciec, kapitan Władysław Gnyś, był pierwszym polskim pilotem myśliwskim, który odniósł lotnicze zwycięstwo w walce z Niemcami we wrześniu 1939 roku. Jak wspominał tamte wydarzenia?

STEFAN GNYŚ:
Jako młodzi chłopcy czasami pytaliśmy go ze starszym bratem Haydnem: jak było na wojnie, tatusiu? Zadawaliśmy mu to pytanie bardzo rzadko, ponieważ wiedzieliśmy, że nie lubi rozmawiać o swoich doświadczeniach wojskowych. Wojna była dla niego koszmarem, więc niechętnie o niej opowiadał, zwłaszcza małym dzieciom.

Kiedy dowiedział się pan o bohaterskich wyczynach ojca?

Kiedy miałem sześć lat o jego udziale w wojnie opowiedziała mi mama, Barbara. Ale byłem wtedy jeszcze zbyt mały, by zrozumieć przeżycia ojca. Razem z drugim bratem Ashleyem przymierzaliśmy jego płaszcz RAF-u, czapkę, kurtkę lotniczą i buty, które oczywiście były na nas za duże. Ale wszyscy, zwłaszcza mama, mówili, że wyglądamy uroczo. Dopiero jako nastolatek zrozumiałem historię ojca i znaczenie słowa „bohater”. Później, w mojej piosence zatytułowanej „Daddy’s Uniform”, starałem się oddać jego myśli zdaniem: „Bohaterowie nie rodzą się, są wykuwani z ognia. Nigdy nie próbowałem być bohaterem, chciałem tylko przeżyć”. To zdanie jest podsumowaniem moich i brata rozmów z tatą o jego heroicznych wyczynach. Ojciec wiedział, że był szczęśliwcem, bo przetrwał wojnę.

Jak pański ojciec wspominał wybuch II wojny światowej?

31 sierpnia 1939 r. znalazł się na lotnisku w Balicach pod Krakowem. Nad ranem 1 września obudził go huk wybuchów i ryk silników lotniczych. Kiedy wyjrzał przez okno, zobaczył czerwone niebo nad Krakowem. Nie miał wątpliwości, że zaczęła się wojna. Błyskawicznie ubrał się w kombinezon lotniczy i zaczął biec do swojego samolotu. Szerzej ten dzień, podobnie jak walki mojego ojca nad Anglią i Francją, opisuję w mojej książce.

Polscy lotnicy na koniec wojny zestrzelili aż cztery odrzutowe Messerschmitty

Brytyjczycy rozważali kupienie najnowocześniejszego myśliwca na świecie od… Polski.

zobacz więcej
Życie żołnierzy, którzy po burzliwym czasie na froncie wracają do cywila, bywa trudne. Jak radził sobie z tym pana ojciec? Jak wyglądało jego życie po zakończeniu II wojny światowej?

27 sierpnia 1944 r. jako dowódca dywizjonu 317 na misji rozpoznawczej, mającej na celu zlokalizowanie Niemców wycofujących się za Sekwanę, został zestrzelony, ranny i wzięty do niewoli. Po cudownej ucieczce i powrocie do Wielkiej Brytanii, z kulą w wątrobie nie miał szans na kontynuowanie kariery pilota myśliwskiego. Mając 34 lata znalazł się w bardzo nieprzyjemnej sytuacji. Po raz pierwszy od 1931 r., czyli od momentu wstąpienia do Wojska Polskiego, jego przyszłość była niepewna. Nie wiedział, jak utrzyma żonę i syna. Poza lataniem nie potrafił robić nic innego. Na szczęście RAF nie porzucił go, podobnie jak innych pilotów, którzy ryzykowali swoje życie i zostali ranni podczas służby. Przez kolejne trzy i pół roku m.in. uczęszczał do Wyższej Szkoły Lotniczej, pracował jako oficer łącznikowy w Fighter Command HQ w Stanmore, zapisał się na dwuletni kurs handlu i ekonomii na London Polytechnic, pracował w Oddziale Ogólnym Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia jako oficer. W końcu, wraz z żoną Barbarą i jej rodziną, podjął trudną decyzję o emigracji do Ontario.

W Kanadzie dla byłego pilota samolotu myśliwskiego kapitana Władysława Gnysia zaczęło się zupełnie nowe życie.

Pod koniec marca 1948 r. były oficer Sił Powietrznych, który nie wiedział nic o hodowli zwierząt i uprawie ziemi, rozpoczął pracę rolnika prowadzącego stuhektarowe gospodarstwo. Ale poradził sobie.

Koniec wojny wywołał powszechną radość, jednak dla Polaków była to radość niepełna – znaleźliśmy się pod butem kolejnego okupanta, tym razem Sowietów. Jak pański ojciec postrzegał ówczesną sytuację Polski?

Tata miał świadomość, że po wojnie Polska znalazła się pod okupacją komunistycznej Rosji, która zainstalowała nad Wisłą marionetkowy rząd, by za jego pomocą sprawować władzę. Wiedział, że powrót do ukochanej rodziny, która w większości przetrwała niemiecką agresję, jest dla niego niebezpieczny. Wiedział też, że komunistyczne służby specjalne aresztują wszystkich byłych bojowników o wolność, takich jak on, którzy mogliby stanowić zagrożenie dla nowego, kruchego rządu komunistycznego. Tata wierzył, że komunistom nie można ufać i choć bardzo pragnął wrócić do rodzinnej Sarnowy, by zobaczyć swoich bliskich, nie zrobił tego.

Ostrzegał swoich kolegów pilotów, by nie wracali do Polski?

Tak. Byli jednak tacy, którzy go nie posłuchali, jak znany pilot Stanisław Skalski, który wrócił do kraju w 1947 roku, a następnie został aresztowany, fałszywie oskarżony o szpiegostwo i skazany na śmierć. Później zmieniono mu wyrok na dożywotnie więzienie, z czego odsiedział osiem lat. Na początku lat 50. do kraju powrócił pułkownik Józef Jungrav. Również został aresztowany i skazany na podstawie fałszywych zarzutów za bycie szpiegiem – stracono go w 1952 r. Takich przypadków można wymienić wiele.
Pański ojciec zdecydował się jednak odwiedzić Polskę 20 lat po wojnie, w 1965 roku. Jakie były jego obserwacje?

Mimo, że reżim komunistyczny nadal sprawował kontrolę, to było już wtedy na tyle bezpiecznie, że mógł odwiedzić rodzinę. Śledzili go agenci SB, jednak nigdy nie był przesłuchiwany ani nie został aresztowany. W 1965 r. po raz pierwszy po ponad ćwierćwieczu mógł spotkać się ze swoim licznym rodzeństwem, sześcioma siostrami i bratem oraz innymi członkami rodziny. Jego rodzice już niestety nie żyli. Po raz drugi pojawił się w kraju w 1976 r. Pojechała z nim nasza mama. Nie była wcześniej w Polsce, ale wiele o niej słyszała od ojca. Wreszcie poznała liczną rodzinę męża i jego miejsce urodzenia – Sarnów. Była zaskoczona ich ciepłem i niezwykłą życzliwością.

Odwiedził pan wspólnie z ojcem i bratem Sarnów?

Byliśmy tam z naszym ponad 80-letnim ojcem w 1996 i 1998 r. Tata w rozmowach z rodziną wracał do przeszłości – rozmawiali, śmiali się i płakali. Wspominali szczęśliwe życie w Sarnowie, które toczyło się wokół starego młyna i stawów karpiowych należących do jego ojca Jana i wujka Antoniego. Ale najchętniej wspominał swojego potężnego psa Asika i pięknego konia Kasztankę. Za każdym razem, gdy o nich opowiadał, jego oczy wypełniały się łzami. Uwielbiamy z bratem odwiedzać rodzinną miejscowość taty. Bywamy tam zawsze, kiedy pojawia się taka możliwość. Ostatni raz byliśmy w Sarnowie z naszymi rodzinami w maju 2022 r. na odsłonięciu pomnika naszego taty. Każda wizyta w Polsce to dla nas świetna okazja, by dowiedzieć się więcej o naszych korzeniach.

W kwietniu 1989 r. z Władysławem Gnysiem nawiązał kontakt dawny pilot niemieckiego samolotu Ju 87 Frank Neubert. To on 1 września 1939 r. zestrzelił pod Balicami samolot dowódcy eskadry, w której latał pański ojciec, kapitana Mieczysława Medweckiego. Może pan opowiedzieć o tej niecodziennej znajomości polskiego i niemieckiego pilota?

Mój ojciec i Frank Neubert spotkali się w przeddzień 50. rocznicy wybuchu II wojny światowej, 30 sierpnia 1989 r. w naszym domu w Ontario. Wybaczyli sobie i pozostali przyjaciółmi aż do śmierci. Tata zmarł w 2000 r. w wieku 89 lat, Neubert w 2003 r. mając 88 lat. Korespondowałem z Frankiem aż do jego śmierci. Do dziś mam wszystkie jego listy. Kontakt z dwójką dorosłych dzieci Franka jest bardzo ograniczony, są pacyfistami i niechętnie wracają do wojennej przeszłości ojca.

Jakie wartości były najważniejsze dla pańskiego ojca?

Całe życie był gorliwym i praktykującym katolikiem. Był bardzo uczciwym i etycznym człowiekiem, dla którego ogromnie ważny był honor, miał głębokie poczucie przyzwoitości. Zawsze powtarzał: „bądź troskliwy i opiekuńczy dla innych, a oni będą tacy sami dla ciebie”. Nie odnosił się natomiast życzliwie do ludzi nieuczciwych i niemiłych. Nigdy nie rzucał słów na wiatr. Te wartości przekazał mnie i mojemu bratu Ashleyowi – one pozytywnie wpłynęły na nasze zachowanie i sposób życia.

– rozmawiał Tomasz Plaskota

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Wydawnictwo: Replika, Poznań 2021
Władysław Gnyś urodził się w 1910 r. Sarnowie koło Czarnolasu. Służbę w lotnictwie polskim rozpoczął w 1931 roku. Dwa lata później przydzielony został do 142 eskadry myśliwskiej 4 pułku lotniczego w Toruniu. Jako kapral służby nadterminowej był instruktorem w Szkole Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie. W 1938 roku ukończył Szkołę Podchorążych dla Podoficerów w Bydgoszczy, a po promocji do stopnia podporucznika otrzymał przydział do 121 eskadry myśliwskiej w Krakowie.

1 września 1939 roku przed godz. 7 wystartował do lotu bojowego z lotniska polowego w Balicach razem z kapitanem Mieczysławem Medweckim. Podczas walki z niemieckimi bombowcami Junkers Ju 87 z dywizjonu I./StG 2, samolot kpt. Medweckiego został zestrzelony, natomiast Gnyś odskoczył unikiem. Kilka minut później zaatakował Niemców w rejonie Olkusza i zestrzelił dwa bombowce typu Dornier Do 17 E z 77 pułku bombowego Luftwaffe.

Po upadku Polski, przez Rumunię trafił do Francji, gdzie został skierowany do polskiego klucza myśliwskiego (Klucz Frontowy Nr 4 „Bu”), walczącego przy dywizjonie Groupe de Chasse III/1 w Toul Croix. Latał na myśliwcach Morane-Saulnier MS.406.

Po klęsce Francji udał się do Port-Vendres, skąd w lipcu 1940 roku, przez Oran i Casablankę przybył do Liverpoolu. Otrzymał numer służbowy RAF P-1298 i rozpoczął służbę w 302 dywizjonie myśliwskim poznańskim. W kolejnych latach dowodził dywizjonami 302 i 303, eskadrą w 316 i 309 dywizjonie Ziemi Czerwieńskiej, a w 1944 roku – 317 dywizjonem Wileńskim. To wtedy, podczas lotu rozpoznawczego został zestrzelony przez artylerię przeciwlotniczą nad Rouen we Francji. Postrzelony przez Niemców po awaryjnym lądowaniu, trafił do szpitala w Amiens. Po kilku dniach uwolnił go francuski ruch oporu, a po nadejściu wojsk alianckich – ewakuowano go do szpitala w Swindon.

Ożenił się z Angielką Barbarą Simmons, którą poznał pod koniec 1940 r. w pubie Orchard w Ruislip. Mieli trzech synów – Heydna, Stefana i Ashleya – oraz córkę Sydney. W 1947 roku zdecydował się na emigrację i rodzina na stałe osiedliła się w Kanadzie. Zmarł 28 lutego 2000 roku w Beamsville.

Napisana przez syna Stefana barwna biografia Władysława czerpie obszernie z jego dzienników, wspomnień i dokumentów. Jest także bogato ilustrowana zdjęciami z rodzinnego archiwum. Opowiada historię Gnysia od dzieciństwa spędzonego na polskiej wsi, przez lata służby w alianckich siłach powietrznych podczas II wojny światowej, aż po symboliczny gest pojednania z niemieckim pilotem, z którym przyszło mu się zmierzyć owego pamiętnego 1 września…

ODWIEDŹ I POLUB NAS
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.