Tak naprawdę audycje Campbella zawierały zaszyfrowane komunikaty. „Szyfr – wyjaśniał on – polegał na manieryzmach, pauzach, zmianach akcentowania, kaszlnięciach i pozorowanych zająknięciach w pewnych kluczowych zdaniach. Otrzymywałem instrukcje od nieznanych mi osób, informujących mnie, w jakich zdaniach audycji miały się te sygnały znaleźć. Do dzisiaj nie wiem, jakie informacje przeze mnie przekazywano” (polski przekład książki to zasługa znakomitego tłumacza Lecha Jęczmyka).
Następnie w tym fragmencie wyznań Campbella czytamy: „Z prostoty moich instrukcji wnioskuję, że zwykle przesyłałem odpowiedzi »tak – nie« na pytania postawione aparatowi szpiegowskiemu. Bardzo rzadko, jak na przykład podczas przygotowań do inwazji w Normandii, otrzymywałem bardziej skomplikowane instrukcje i wówczas miałem dykcję jak w ostatnim stadium obustronnego zapalenia płuc”.
Nie da się ukryć, że narrator „Matki nocy” potrafił sytuacje poważne relacjonować w sposób dowcipny.
Po drugiej wojnie światowej Campbell trafił do niewoli amerykańskiej. Ale z racji swoich zasług dla USA po jakimś czasie został potajemnie zwolniony, choć w świetle prawa nadal ciążyła na nim wina, ponieważ jego status amerykańskiego szpiega nie został oficjalnie udowodniony.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
I tak Campbell udał się do Nowego Jorku, gdzie w samotności i anonimowości przechodził – jak sam ów etap swojego życia określił – „czyściec”. Tyle że w tym okresie nadeszły wydarzenia będące dla niego udręką. W pewnym momencie bowiem Campbell został uwikłany w polityczne intrygi, których rezultat doprowadził go do rozpaczy. Targany poczuciem beznadziei, postanowił oddać się w ręce władz izraelskich. I ostatecznie wylądował w więzieniu w Jerozolimie.
Czy Campbell był szczerym nazistą? Odpowiedź na to pytanie zawarł on w słowach: „Jesteśmy tym, kogo udajemy, i dlatego musimy bardzo uważać, kogo udajemy”.
Jego autobiografia jest na tyle niesamowita i pasjonująca, że nie warto jej dalej spoilerować. Rzecz jednak w tym, że człowiek nazywający się Howard W. Cambpell jr. to postać fikcyjna, a „Matka noc” jest po prostu powieścią. Tyle że – i to jest właśnie intrygujące – w rzeczywistości istnieli ludzie, którzy mogliby uchodzić za prototypy jej bohatera.