Biografia to w naszym kraju gatunek wysokiego ryzyka. Jest o niej głośno z powodu sądowych procesów bądź prób zablokowania publikacji.
zobacz więcej
Martula to nieco zagadkowa figura. Po prawdzie nazywał się Nacht, pochodził ze Lwowa, wojenno-okupacyjną przeszłość maskował, w latach stalinizmu pracował w prasie wojskowej, chadzając w mundurze. Był młodszym bratem poety i satyryka Józefa Prutkowskiego (charakterystycznej postaci „warszawki”) mającego własny stolik w klubie SPATiF-u, przy alejach Ujazdowskich 45.
Pierwotnie muzykę do tekstu piór dziennikarskiego tandemu miał skomponować raczkujący wtedy zawodowo Krzysztof Knittel, potem ceniony twórca muzyki poważnej, nawiasem mówiąc syn Wojciecha, byłego redaktora naczelnego „EW”. Jednak dźwięki autorstwa nowicjusza nie wpadły w ucho ani tekściarzom, ani tym bardziej Połomskiemu. Zwrócono się zatem o pomoc do innego muzyka, Jacka Szczygła. Ów sprostał oczekiwaniom. I taką genezę ma hit, po którym zaczęto określać Połomskiego polskim Tomem Jonesem, święcącego wówczas światowe triumfy szlagierem „Delilah”.
Tantiemy za odtwarzanie medialne i knajpiane „Kiedy miłość odchodzi”/ „Miłość nigdy nie wraca” wydatnie wzbogaciły konta wykonawcy i twórców. Z tym, że Martula nie mógł z niego korzystać. Trafił, bowiem do… więzienia.
Było tak: wiosną 1968 roku Służba Bezpieczeństwa wzięła pod lupę Prutkowskiego, ponieważ, jak widniało w jej raporcie, „utrzymuje kontakty z literatami o poglądach proizraelskich. Współdziałał z bratem Mieczysławem Martulą w sprawie wydania książki »Wygrałem z Hitlerem«, napisanej przez drugiego brata, przebywającego w NRF Mariana Rogowskiego. Książka w swej wymowie jest tendencyjna i antypolska”. Wprawdzie nigdy jej nie opublikowano, a Prutkowski uznał ją za nienadającą się do druku, lecz esbecja przeprowadziła u niego rewizję, konfiskując mu dziennik, polskie książki wydane za granicą, kolekcję harmonijek oraz pistolet typu FN kaliber 6,35 wraz z amunicją.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Za literackie aspiracje Rogowskiego najciężej zapłacił jednak Martula, oskarżony o kolportaż maszynopisu. Co więcej, proponował druk książki w odcinkach na łamach „Expressu Wieczornego”! W rezultacie stracił pracę, został relegowany z PZPR, a nawet kilkanaście miesięcy spędził w celi aresztu. Odzyskawszy wolność, dostał paszport w jedną stronę z nakazem bezzwłocznego opuszczenie Polski. Osiadł w Republice Federalnej Niemiec. W karnawale Solidarności odwiedził Warszawę, przybywając na pogrzeb brata. Przy okazji podziękował współtwórcom piosenki i jej wykonawcy, że podczas przesłuchania przez SB zachowali się przyzwoicie, odmawiając oskarżenia go o antypolonizm, do czego ich nakłaniano.
Coming out
Oryginalne koleje losów mają również inne przeboje Połomskiego. „Przyszłaś do mnie jak piosenka” była początkowo adresowana do Mieczysława Wojnickiego, lecz nagranie kolidowało z próbami do premiery jakiejś operetki, której Wojnicki przez dekady był gwiazdą. Toteż niecierpliwi twórcy, zapewne upatrując w utworze niemały potencjał zarobkowy, postanowili znaleźć innego piosenkarza. Połomski przesłuchawszy muzyka Piotra Figla oraz zapoznawszy się z tekstem Janusza Kondratowicza i Zbigniewa Zaperta, zgodził się zaśpiewać. Co dla wszystkich – w wyjątkiem Wojnickiego, rzecz jasna – okazało się decyzją nader intratną.