Rozmowy

Zabijała dzieci na raty

DPS na Widzewie Zarzewiu jest pięknie położony wśród zieleni. Eugenia Pol dużo spacerowała. Zawsze i wszędzie sama. Tam i z powrotem. Z rękami założonymi do tyłu. Wyprostowana. Po żołniersku. Jakby na baczność. Miewała urojenia. Budziła się nocą. Mówiła przez sen. Współlokatorka nie mogła jej zrozumieć. Poza jednym krótkim zdaniem: „Weź ten pejcz” – historię wachmanki Eugenii Pol opowiada Błażej Torański, autor książek o niemieckim obozie dla polskich dzieci w Łodzi.

Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstad. Prewencyjny Obóz Policji Bezpieczeństwa dla Młodzieży Polskiej w Łodzi, potocznie zwany również Kinder-KL Litzmannstadt, został utworzony 1 grudnia 1942, a pierwszy transport małych więźniów przybył 11 grudnia 1942 roku.

TYGODNIK TVP: Czemu Eugenię Pol tak późno dopadła sprawiedliwość?

BŁAŻEJ TORAŃSKI:
Tuż po wojnie odbyły się procesy dwojga wachmanów z Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt. Sydonię (Isoldę) Bayer powieszono w listopadzie 1945 roku, a Edwarda Augusta w styczniu 1946. Bayer, zwana Frau Doktor, prosiła prezydenta o ułaskawienie, ale 6 września 1945 roku została skazana na karę śmierci. W obozie była kierowniczką oddziału dziewcząt, „higienistką”, która otwarte rany smarowała lizolem. Wywlekała dzieci na śnieg i polewała je zimną wodą. Torturowała, chłostała biczem, zwanym Kazimierzem, kopała i biła. Wyjątkowa sadystka. Esesman August był nie mniej okrutny: scyzorykiem wycinał więźniom genitalia, bił i kopał ich w najczulsze miejsca, wpychał do skrzyń z piaskiem, topił w beczułce z wodą. Trzeci oskarżony z załogi obozu – Teodor Busch, esesman, folksdojcz, pracownik niemieckiej policji bezpieczeństwa – nie doczekał procesu. W lipcu 1946 roku został zakatowany w celi przez współwięźniów.

Łódzka sędzia Sabina Krzyżanowska prowadziła w latach 1945-1949 śledztwo w sprawie Eugenii Pol, ale nie potrafiła (albo nie chciała) jej namierzyć. Z Urzędu Bezpieczeństwa i Biura Ewidencji Ludności dostała odpowiedź, że Genowefa „Pohl nie jest meldowana w Łodzi”. Tymczasem była wachmanka stale mieszkała w Łodzi przy Chełmońskiego 16 A, z tym że powróciła do polskiej pisowni nazwiska Pol. To był sprytny zabieg z jej strony. Skuteczna maskarada.

Jej los trzeba jednak widzieć w szerszym kontekście. Po procesach Bayer i Augusta przez dwadzieścia lat nikt nie interesował się obozem przy Przemysłowej. Niedawno przeczytałem w książce „Auschwitz. Naziści i »ostateczne rozwiązanie«”, autorstwa brytyjskiego historyka Laurence Reesa: „W chaosie pierwszych lat powojennych, kiedy ludność dostosowywała się do rządów nowych władców przysłanych ze Związku Radzieckiego, nikogo nie interesowało wymierzanie sprawiedliwości sprawcom prześladowań byłych więźniów obozów koncentracyjnych”. Podzielam ten pogląd i odnoszę go także do Eugenii Pol. W jej przypadku zadziałał jeszcze jeden parasol ochronny. Znalazła przyjazne środowisko w strukturach komunistycznego państwa. Zwłaszcza w ZBOWiD-zie. Komuniści i ubecy chronili ją.

W obozie nie było dobrego człowieka

Podobno ktoś rozpoznał ją na sali sądowej podczas procesu jednego ze zbrodniarzy wojennych. Przyszła się mu przysłuchiwać.

zobacz więcej
W książce „Kat polskich dzieci” publikuję rozmowę z doktorem Giennadijem Płużnowem, psychiatrą i psychoterapeutą zaangażowanym w inicjatywy edukacyjne upamiętniające dzieje obozu przy ul. Przemysłowej. Mój rozmówca stawia hipotezę, że: „Pol miała kontakty z Urzędem Bezpieczeństwa, później być może ze Służbą Bezpieczeństwa”. Nie znalazłem na to dowodów w archiwum IPN, ale może to jest właśnie odpowiedź na pytanie, czemu wymiar sprawiedliwości dopadł ją dopiero w 1970 roku.

Jej proces się ślimaczył. Rozprawa była wydarzeniem medialnym?

Nigdy wcześniej o łódzkim obozie nie było w Polsce tak głośno, jak podczas dwóch procesów Eugenii Pol w latach 1972 - 1975, relacjonowanych przez wszystkie lokalne media. Ale informowanie opinii publicznej o tych zbrodniach zaczęło narastać od 1968 roku, kiedy gen. Mieczysław Moczar wyciągnął na światło dzienne dramat polskich dzieci w kontrze do zbrodni na Żydach w łódzkim getcie. Siłę rażenia miał także film fabularny Zbigniewa Chmielewskiego „Twarz anioła” – premiera odbyła się w styczniu 1971 roku.

Sąd Wojewódzki w Łodzi skazał Pol w procesie poszlakowym na 25 lat więzienia, ale wyszła ona na wolność przed upływem tego terminu, bo w 1989 roku. Postępowanie sądowe było wyjątkowo skomplikowane. Wielokrotnie wymieniano materiał dowodowy, świadkowie zmieniali zeznania – nie potwierdzały się one w dowodach. Śledczych, prokuratorów i sędziów poddawano rozmaitym naciskom. Ostatecznie wachmanka przyznała się do eksterminacji dzieci polskich, ale nie do przypisywanych jej konkretnych morderstw.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     Skąd się wywodziła (anty)bohaterka pańskiej książki? Czy na wojenne zachowanie mogło rzutować jej dzieciństwo?

Pochodzenie i wychowanie zawsze kształtują człowieka. Przy pomocy psychologii zrobić można wszystko. Od siódmego do czternastego roku życia można skorygować charakter, którego potem nie zmieni żaden system penitencjarny. Podkreśla to dr Płużnow, który dokładnie przeanalizował psychikę Eugenii Pol. Najpierw zacytował amerykańskiego psychologa Williama James’a: dajcie mi dziesięcioro siedmio-, ośmioletnich dzieci z rodzin kryminalnych i tyle samo z porządnych, dobrze wykształconych. Zmienię je: pierwsze staną się porządnymi obywatelami, a drugie – kryminalistami. Według Płużnowa osobowość Pol balansowała na granicy zrównoważenia. Krótko mówiąc, była ona sangwinikiem z domieszką choleryka. Kto idzie pracować do obozu lub więzienia? – pyta psychoterapeuta. I odpowiada: Ktoś, kto ma przekonanie, że ma nad więźniami władzę, może deptać ich godność, robić z nimi, co tylko zechce. Do takiej pracy potrafią się dostosować tylko silni psychicznie, i ona taka była. Ale musiała też z domu wynieść zdolność do przemocy i pogardy. Takie cechy nie biorą się znikąd. Z pewnością usłyszała też od esesmanów zarządzających obozem, że musi być bezwzględna. Musi konsekwentnie realizować nadrzędną zasadę Trzeciej Rzeszy: Ordnung muss sein („porządek musi być”). Gdyby nie pilnowała wykonania norm i planu, podzieliłaby los więźniów.
Dokument poświadczający wpisanie Eugenii Pohl na niemiecką listę narodową, 28 października 1941 r. Fot. AIPN Łd, 503/106, t. 10, k. 5/1
Eugenia Pol, Genowefa Pohl, używała też nazwiska Wróblewska. Jak właściwie się nazywała?

Jej matka była z domu Wróblewska. Ojciec posługiwał się niemiecką pisownią nazwiska Pohl, z niemym „h”. Na Deutsche Volksliste z 28 października 1941 roku widnieje podpis wachmanki „Eugienie Pohl”. Doskonale wyczuwała potrzebę historycznej chwili i w obozie posługiwała się niemieckobrzmiącym nazwiskiem. Natychmiast po wojnie wtopiła się nowy, wspaniały świat komunistycznej Polski i 5 czerwca 1945 roku w Rejonowej Komendzie Uzupełnień Łódź–Miasto zarejestrowała się jako Eugenia Polówna. Polska pisownia jej nazwiska widnieje też na legitymacji kursu administracyjno-handlowego, na który chodziła do Władysława Poździeja. Nigdzie w dokumentach nie spotkałem, aby używała nazwiska matki, Wróblewska. Powrót do polskiej pisowni nazwiska wynikał z genialnej kalkulacji. Uważała, że jest już inną osobą, jakby ponownie się narodziła i budowała nową przyszłość. Psychicznie odcięła się od zbrodni popełnionych w obozie.

Miała niemiecki rodowód? Dlaczego podpisała volkslistę?

Przynależność do narodu niemieckiego zadeklarowała w październiku 1941 roku wraz z całą rodziną: ojcem Janem, matką Janiną i bratem Mieczysławem. Jej matka dostała się na volkslistę sześć miesięcy później. Eugenia Pol miała wtedy osiemnaście lat i osiem miesięcy, zatem zrobiła to w pełni świadomie! Już w książę „Mały Oświęcim”, w rozdziale „To nie ja”, analizowałem stan jej świadomości. Tłumaczyła, że nachodził ich w domu niemiecki urzędnik i namawiał, arogancko zmuszał, aby podpisali volkslistę. „Ojciec powiedział, że jest to nasza ostatnia deska ratunku: albo podpiszemy, albo nas zniszczą”. Ich los polepszył się wówczas momentalnie. „Wtedy przestałam się bać, że wywiozą mnie na roboty. Mieliśmy lepsze przydziały żywności, kartki na masło, mięso, odzież” – zeznawała. Z dzisiejszej perspektywy decyzję rodziny Polów postrzegamy jako zdradę narodu polskiego. Ale łatwo wpaść tu w intelektualną pułapkę. Ojciec Pol pochodził z Koźla, z Górnego Śląska. Mógł mieć domieszkę krwi niemieckiej. W rodzinach śląsko–niemiecko–polskich na Górnym Śląsku podpisanie volkslisty nie oznaczało zdrady. Przedwojenny biskup katowicki Stanisław Adamski namawiał do jej podpisywania. Dominował pogląd, że będzie to kamuflaż pomagający przetrwać wojnę. Dla takich ludzi jak Polowie alternatywą był obóz koncentracyjny, który zazwyczaj oznaczał śmierć.

Mało biłam dzieci. Jeżeli je biłam, to tylko na polecenie

Zła, okrutna. Nigdy nie widziałam jej bez pejcza. Traciłyśmy przytomność – mówią jej ofiary.

zobacz więcej
Kiedy i w jakich okolicznościach Eugenia została strażniczką obozową?

Z volkslistą zyskała bezpieczeństwo, lecz także obowiązek pracy. Skierowano ją do komendy niemieckiej policji kryminalnej, gdzie złożyła przysięgę na wierność i posłuszeństwo Hitlerowi. W przyrzeczeniu była mowa o: „wypełnianiu z pełną świadomością obowiązków służbowych, podporządkowaniu się wszystkim zarządzeniom hitlerowskiego państwa, utrzymaniu w największej tajemnicy wszystkich okoliczności (…) przyjęciu do wiadomości, iż naruszenie przyjętych zobowiązań grozi karą śmierci”.

Wielokrotnie przesłuchiwana zeznawała, że komendant mówił do niej po niemiecku, choć „wiedział, że nie zna języka „Powtarzałam po nim, słowo po słowie, jakąś przysięgę i coś podpisałam, ale nie wiedziałam, co to znaczy. Do dzisiaj jestem uprzedzona do języka niemieckiego. Przysięgam, że go nie znam”. Kłamała. Przedwojenna Łódź była miastem czterech kultur, nawet polskie dzieci biegające po podwórkach rozumiały i rosyjski, i niemiecki, i jidysz. Na pewno Eugenia Pol znała niemiecki, przynajmniej biernie.

Z siedziby niemieckiej policji kryminalnej skierowano ją do Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstad. Prewencyjnego Obóz Policji Bezpieczeństwa dla Młodzieży Polskiej w Łodzi. W jej rozumieniu nie rozpoczęła tam służby Hitlerowi, tylko zwykłą pracę. W ośrodku wychowawczym, poprawczym – jak twierdziła. Nie miała świadomości pracy w obozie koncentracyjnym. Tymczasem została dozorczynią, wachmanką. Prawą ręką Sydoni (Isoldy) Bayer, jednej z najpodlejszych wachmanek w tej placówce. Dorównywała jej okrucieństwem.

Uczestniczyła w eksterminacji młodocianych więźniów?

W łódzkim obozie nie było krematorium. Nie mordowano dzieci cyklonem B, nie strzelano im w potylicę. Unicestwiano je niewolniczą pracą, głodem, biciem, chorobami, mrozem. Pol zabijała dzieci na raty. Byli więźniowie, już jako dorośli, podawali przed sądem przykłady jej okrucieństwa. Gertruda Piechota-Górska podkreślała, że wachmanka biła wszystkim, nawet łyżkami do zupy. Apolonia Beda-Szkudlarek zeznała, że kopnęła ją w głowę i rozerwała jej ucho. Szrama była długa na trzy centymetry. Kazimierz Stefański mówił, że uderzyła go garnkiem w głowę tak, że ślad pozostał. Jan Woszczyk zapewniał pod odpowiedzialnością karną, że stanęła za plecami jego kolegi, podniosła cegłę i uderzyła go w tył głowy, krzycząc „Giń polska świnio”. Alicja Molencka-Gawryjołek żaliła się, że za jedno słowo polskie albo za wzięcie zgniłego kartofla Pol biła ją, kopała butami, a nawet uderzała cegłą. Teodor Tratowski widział, jak myjące się w balii dzieci zalewała tak bardzo gorąca wodą, że powstawały im na skórze pęcherze. Zygfryd Żurek wyliczał, że zbiła go kilka razy, gdyż „biła przy każdej okazji, jak jej się ktoś nawinął”. Raz uderzyła go w twarz czymś twardym. Kiedy upadł, kopała go. Doznał wstrząsu mózgu. Jadwiga Pawlikowska widziała, jak pejcz podobny do kija Polówna włożyła do brzucha Urszuli Kaczmarek, w ranę wielkości pięści, i przewracała jej wnętrzności. Wystarczy? Czy mam nadal wyliczać?
Rok 1972. Sprawa przeciwko Eugenii Pohl/Eugenii Pol w Sądzie Wojewódzkim w Łodzi. Fot. PAP/Witold Rozmysłowicz
A w Polsce Ludowej też zajmowała się dziećmi...

W 1956 roku znalazła zatrudnienie intendentki w żłobku łódzkich Zakładów Przemysłu Bawełnianego. Była tam ponad setka dzieci w wieku od trzech miesięcy do trzech lat (sic!). Przepracowała tam przez kilkanaście lat.

Jak wyglądało jej życie po zwolnieniu z więzienia?

Po latach więzienia w bydgoskim Fordonie w 1989 roku skrócono jej wyrok i odzyskała wolność. Ostatnie dwa lata życia, samotna i bezdzietna, spędziła w Domu Pomocy Społecznej na łódzkim Zarzewiu. W jednym, dwuosobowym pokoju mieszkała z Henryką Sikorą, rocznik 1936, do której dotarłem. Panie zaprzyjaźniły się. O swoim pobycie w obozie Pol nie pisnęła nawet słowem. Chętnie mówiła jedynie o swoim bracie, który już nie żył. Nic natomiast nie chciała opowiadać ani o rodzicach, ani o wojnie. W sprawach prywatnych była bardzo skryta. Tajemnicza. Zamknięta w sobie. Nie operowała żadnymi nazwiskami. Kiedy współlokatorka pytała ją, dlaczego nie wyszła za mąż, ucinała: „Nie będziemy na ten temat mówić. Mój narzeczony zginął w katastrofie”.

W relacjach była miła, wesoła, lubiana przez personel. Potrafiła naśladować instrumenty muzyczne. „Gieniu, zagraj na mandolinie”, prosiła ją Sikora, a ona udawała, że koncertuje. Imitowała dźwięki. Śpiewała. Tańczyła. Odwiedzały ją dwie kuzynki. Matka z córką. Przynosiły cukierki czekoladowe, którymi natychmiast częstowała.

DPS na Widzewie Zarzewiu jest pięknie położony wśród zieleni. Eugenia Pol dużo spacerowała. Zawsze i wszędzie sama. Tam i z powrotem. Z rękami założonymi do tyłu. Wyprostowana. Po żołniersku. Jakby na baczność. Miewała urojenia. Budziła się nocą. Mówiła przez sen. Energicznie, ale współlokatorka nie mogła jej zrozumieć. Poza jednym krótkim zdaniem: „Weź ten pejcz”.

W 2003 dawna wachmanka uległa wypadkowi. Do sklepiku DPS–u podjechał samochód dostawczy. Ona podeszła. Kierowca cofał i ją uderzył. Zmarła w szpitalu na obrzęk mózgu. Pochowana ją w mogile z rodzicami i bratem.

– rozmawiał Tomasz Zbigniew Zapert

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Błażej Torański jest dziennikarzem, autorem książek: „Knebel. Cenzura w PRL”, „Fabrykanci. Burzliwe dzieje rodów łódzkich przemysłowców”, „Mały Oświęcim. Dziecięcy obóz w Łodzi” (współautorka Joanna Sowińska-Gogacz) oraz „Kat polskich dzieci”.
Zdjęcie główne: Dzieci w obozie w Dzierżąznej, w głębi Eugenia Pohl (Pol) . Fot. AIPN Łd, 503/106, t. 25, k. 2/2.
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.