Nasze życie najczęściej wygląda jak garaż w typowym amerykańskim domu. Jest tam wszystko, wszelkie rupiecie odkładane latami. Pamiętam, jak zdziwiło mnie, że Amerykanie trzymają swoje samochody przed domem, prawie nigdy w garażu. Tam po prostu nie ma miejsca.
Kiedyś dobrze się panu powodziło w biznesie. Teraz chodzi pan na pielgrzymki i pisze ikony. Pewnie to panu sprawia duchową satysfakcję, ale – zejdźmy na ziemię – jak z tego wyżyć?
Pamiętam moment, gdy wróciłem z pielgrzymki przez Rosję. W ogłuszającej ciszy rosyjskiego stepu poczułem, że jedynym sposobem na pustkę jest modlitwa oddania wszystkiego. Tam dotarło do mnie, jak małym okruszkiem jestem w czeluści kosmosu i jak bardzo zależy na mnie Stwórcy Wszechświata. Nieustanna modlitwa kroków przeniosła mnie w inny wymiar.
Po powrocie do Polski ciężko mi było wrócić do świata. Rozmawiałem z Wojtkiem o tym, czy można w normalnej codzienności żyć tym duchem drogi, który objawia się w samotnej drodze z różańcem. Właściwie cały czas szukam odpowiedzi na to pytanie. Wierzę, że istnieje taki rodzaj najgłębszej duchowości, której nie przeszkadza wypełnianie codziennych obowiązków.
Dziś żyję z ikon. Wykonuję prace na desce i polichromie dla świątyń. Prowadzę też warsztaty pisania ikon. Nie reklamuję się. Praktycznie nie zabiegam o klientów. Działa reklama szeptana: jedni polecają mnie drugim.
Nie ma kokosów, ale co ma przyjść, przychodzi. W „Jaskółce w katedrze”, nowej książce, nad którą pracuję tytułowa jaskółka to ptak, który lata pod sufitem i śpiewa podczas mszy w afrykańskich kościołach. Pisałem dużą ikonę Trójcy Świętej na ścianie ołtarzowej kościoła koło Kibeho we Rwandzie.
Te ptaki to wielcy wędrowcy. Dwa razy w roku pokonują morderczy dystans z północy Europy aż do subsaharyjskiej Afryki. „Jaskółka w katedrze” to nie tylko zamyślenia nad pielgrzymowaniem, ale szukanie odpowiedzi na pytanie o ikonę. W jaki sposób milcząc, tak wiele potrafi przekazać.
Zastanawiam się, gdzie się teraz pan wybierze. Ukraina? Może Mariupol – ostatecznie to miasto poświęcone Maryi – choć pewnie dopiero po wyzwoleniu przez Ukraińców taka pielgrzymka byłaby możliwa.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Rozmawiałem o tym z Sergiejem, moim nauczycielem ikon, który jest Ukraińcem i mieszka pod Lwowem. Stanowczo odradził mi pieszą wędrówkę przez Ukrainę w obecnym czasie: „Tam strzelają do każdego. Nie zdążysz się wytłumaczyć, kim jesteś”. Nie wiem. Może zbyt szybko zrezygnowałem.
Nie porównuję się do św. Franciszka, ale on nie zawahał się pójść do ówczesnego Mariupola, jakim była egipska Damietta z wielkim obozowiskiem Krzyżowców szykujących się do starcia z wielkim wrogiem, sułtanem Malikiem al-Kamilem.
Nie uzyskawszy zgody legata papieskiego, Franciszek postanowił na własną odpowiedzialność, bez broni, przedrzeć się na stronę muzułmanów. Muzułmanie byli zaskoczeni odwagą bosego mnicha, więc zaprowadzili go przed oblicze sułtana. Mam przekonanie, że Franciszek nie chciał go nawróćić. Szedł, żeby z miłości podzielić się z nim swoim największym skarbem. Gdy kochasz, śmierć nie ma do ciebie dostępu.
– rozmawiał Paweł Burdzy
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy