TYGODNIK TVP: Czy to, że ksiądz był duszpasterzem Solidarności w stanie wojennym, kapelanem internowanych w Białołęce, wpłynęło na poświęcenie się duszpasterstwu wszystkich więźniów już po 1989 roku?
Ks. JAN SIKORSKI: Jak to się zaczęło? W Wiedniu organizowany był w 1989 roku zjazd więziennych kapelanów katolickich z całego świata. Wtedy po raz pierwszy miał pojechać ktoś z Polski. I biskup Władysław Miziołek zaproponował, bym jechał tam jako reprezentant polskiego duszpasterstwa więziennego, którego prawie nie było, bo księży do więzień raczej nie wpuszczano. Mówię – dobrze, to pojadę. I tam po raz pierwszy zobaczyłem, że to duszpasterstwo więzienne działa na świecie z dobrym skutkiem i że to jest wielkie dzieło. Tam po raz pierwszy spotkałem się z amerykańską organizacją PFI (Prison Fellowship International), która miała ogromne znaczenie dla działalności tego duszpasterstwa na świecie. Były też media z całego świata, a ja jako kuriozum zza żelaznej kurtyny otrzymywałem wiele najróżniejszych pytań na przykład takie, czy w Polsce są tortury dozwolone.
Na tym zjeździe wybrzmiewała też rola osób świeckich, które ewangelizowały w więzieniach. Wracając do Polski, wiedziałem, że warto u nas stworzyć taką grupę ludzi świeckich. Już w pociągu z Wiednia układałem sobie w głowie, jak to by mogło wyglądać w Polsce. Spotkałem się później z francuskim bractwem więziennym. Podczas spotkania z nimi zaimponował mi były więzień, który został dyrektorem domu resocjalizacyjnego, i z zazdrością go słuchałem. Zamarzyłem sobie, żeby coś takiego mogło się zdarzyć w Polsce.
Pomyślałem wtedy, że można by taki międzynarodowy zjazd więzienny urządzić w Polsce. Nie było to jednak proste. Od czego tu zacząć? Potrzebne było wszystko, np. kabiny do tłumaczeń, aparatura, no i sami tłumacze – wszystko straszne ceny. A ja ani grosza na to nie miałem. Na szczęście rektor seminarium zaproponował, że zakwaterowanie może być w seminarium, tym bardziej, że były wakacje. To już było coś. Zaprosiłem na ten zjazd lokalnych biskupów oraz władze ministerialne. Śp. biskup Orszulik przeznaczył na to parę złotych. Liczyłem też, że zaproszeni goście z zachodu dorzucą jakieś dolary. W organizacji zjazdu zaczęli mi też pomagać moi parafianie. I wszystko zaczęło się udawać. Znaleźli się prelegenci z kraju i z zagranicy. Na głównego referenta zaprosiłem dr Pawła Moczydłowskiego z Uniwersytetu Warszawskiego.
Dlaczego tak księdzu na tym zależało?
Duszpasterskim okiem zobaczyłem, że takie duszpasterstwo więzienne powinno w Polsce powstać.
Ale jakieś legalne „umocowanie” ksiądz miał na tę działalność i na ten zjazd?
Nic nie miałem! Dostrzegłem, że jest historyczna chwila, którą trzeba szybko wykorzystać i „łapać byka za rogi”, zwłaszcza włączyć w tę pracę ludzi świeckich. Tego byłem pewien. Poczułem też, że w tym momencie jest szansa, by wciągnąć do tej pracy kraje Europy Wschodniej. Napisałem nawet do tamtych biskupów zaproszenie, by przysłali swoich delegatów. Otrzymałem pesymistyczną odpowiedź chyba od Węgrów: „takiego duszpasterstwa nie mamy i nie przewidujemy”.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
I rozpocząłem to absolutne szaleństwo, ale ja lubiłem takie rzeczy. Przyjechali ludzie z całego świata, przybyli biskupi nawet ks. kardynał Józef Glemp. Wszystkie ważne przemówienia były spisywane. Bardzo się wszystko udało, tylko ciepłej wody nie było w seminarium w tym czasie.
Ten nasz zjazd był przełomem, dowiedziała się też o tym Rada Europy – wszystko nabrało tempa. W Polsce też politycznie się zmieniało, nastawały inne czasy. Przełom. Kilka tygodni później „Gazeta Wyborcza” pisze: „Nasz klawisz”. Kto? Paweł Moczydłowski. Komuna popuściła i mianowała nowego szefa ds. więziennictwa. A on u nas na zjeździe bardzo dobre przemówienie wygłosił! Spotykam się z nim i on mnie pyta: I co, proszę księdza, robimy duszpasterstwo więziennictwa? Robimy. Dał mi w Ministerstwie Sprawiedliwości pokój obok siebie – bo tam rezydował. I nagle ja się zrobiłem już oficjalnym specjalistą od spraw więziennych. Zacząłem z nim jeździć po różnych więzieniach. Strażnicy w mundurach się zastanawiali, czy można stać obok kogoś w sutannie – bo to dotychczas było bardzo źle widziane. Nawet pytali, czy to jakaś lipa, czy tak naprawdę teraz już będzie. Powiedziałem: będzie, będzie. Potrzebne są w więzieniach kaplice, kapelani i świeccy ewangelizatorzy.