Zambrowski walił w kaloryfery: do modlitwy. Michnik i Kuroń zawsze byli na mszy
piątek,
10 grudnia 2021
Jadę do Białołęki i się zastanawiam, jakby tu zrobić , żeby im te cele otworzyli w Boże Ciało i żeby procesja się odbyła? Myślę tak: będę negocjował. A tu zaraz po przyjeździe zaprasza mnie do siebie komendant i mówi: mam poważny problem. Internowani chcą zrobić procesję na Boże Ciało … na zewnątrz – wspomina ks. Jan Sikorski, duszpasterz internowanych.
Co dalej robić? No, jeśli Święta Bożego Narodzenia, to trzeba by i spowiedź zorganizować. Pomyśleliśmy tak: to zróbmy spowiedź i wspólne rozgrzeszenie, bo to stan wojenny – a to jak na wojnie, więc można – i tak rzeczywiście było. Rachunek sumienia poprowadził Krzysztof Śliwiński, bo się ujawnił, że jest teologiem. Rachunek przeplatany był kolędami.
Podchodzili do nas po kolei – bez żadnych długich nauk, ale i tak trwało to sporo czasu. A potem odprawiliśmy mszę świętą, a po – i to było takie też piękne – postanowiliśmy odwiedzić cele, wszystkie po kolei, które były w tym baraku.
Czyli można powiedzieć, takie jedyne w swoim rodzaju kolędowanie. Jak to dokładnie wyglądało?
Reguła była taka: ktoś z celi przedstawiał wszystkich – ja wiele nazwisk wtedy jeszcze nie znałem – i oczywiście po drodze roznoszenie wiadomości, co się teraz dzieje i jak było, gdy ich brali z domów czy skądś indziej, niektórzy mi mówili, że jak ich wieźli, to ci wiozący nawet po rosyjsku mówili, specjalnie, aby ich nastraszyć. Nie wiedzieli, czy ich do Rosji nie wywiozą, nic nie było wiadomo. Bolesne strasznie: chcieli powiedzieć: tu żona, tu rodzina, tu dzieci… i dawajcie grypsy, dawajcie, brałem i brałem. Ksiądz Bronek też – całe kieszenie grypsów.
I taką rzecz pamiętam (uśmiech): jeden mówi wtedy do mnie – A to dla Federowicza – żeby dać. Dobra. Ale od kogo? On będzie wiedział. Co będzie widział, jak? Daj to – i napisałem wtedy na tym papierze: „jąka się”. Ja nie znałem wtedy Michnika, więc tak opisałem, że się jąka. No i już potem, kiedy dawałem liścik Fedorowiczowi, usłyszałem komentarz: jaki on inteligentny, że tak napisał … Rzeczywiście bywało najróżniej, ale to zapamiętałem.
To wszystko w czasie pierwszej wizyty, w pierwszy dzień Bożego Narodzenia 25 grudnia, jak pojechaliśmy na 9.00, do wieczora siedzieliśmy.
Internowani gotowali „czaj”, tak mocny, że działający niemal narkotycznie. Kawę zaparzali w zakręcanych i opatulanych swetrami słoikach, żeby była mocniejsza.
zobacz więcej
Czy księża byli tam wtedy rzeczywiście oczekiwani? Ten przyjazd duszpasterzy był ważny?
Widziałem, i było to dla nas z księdzem Dembowskim, bardzo podbudowujące, jak bardzo właśnie w tym momencie ksiądz jest tam potrzebny. Jak bardzo szybko nawiązywała się więź i fakt, że ze świata ktoś przyszedł, że to jest ksiądz właśnie. Jak ważna była ta wspólna modlitwa i msza święta.
Potem już regularnie w każdą niedzielę z księdzem Bronisławem żeśmy jeździli do Białołęki. Jeszcze dołączył ks. Stasio Opiela i ks. Andrzej Zarzycki. A w czasie wakacji to też kapucyn Gabriel Bartoszewski.
Nawiązywał się coraz serdeczniejszy kontakt.
Oczywiście po pierwszej wizycie w Białołęce pobiegłem zaraz do księdza prymasa Józefa Glempa, aby sprawozdanie zdać i on powiedział: ja też pojadę do nich. I zaraz w pierwszą niedzielę stycznia pojechał.
Przyjechała też wtedy komisja międzynarodowa MKCK i wówczas się dowiedziałem, że oprócz tego miejsca, gdzie chodzimy, jest jeszcze jakieś inne i jakaś inna grupa – „grupa krajowa”, gdzie są już tylko ci „najgorsi z najgorszych”: Janusz Onyszkiewicz, Henryk Wujec, Jacek Kuroń, Jan Rulewski, Karol Modzelewski, Seweryn Jaworski, Lech Dymarski, Andrzej Sobieraj, Grzegorz Palka, pewnie jeszcze ktoś.
Wyglądało to tak: spotkanie, siedzimy przy stole i ja się o tym dowiaduję, że jest jeszcze właśnie jakiś inny pawilon. Mówię więc: zaraz chwileczkę, tam mnie nie dopuszczają – krzyku narobiłem.
No więc – mówią – tak owszem, dobrze, będzie mógł ksiądz iść, ale żeby ksiądz zwrócił uwagę internowanym, bo oni śpiewają taką kolędę.
Chodziło o kolędę na melodię Bóg się rodzi i słowa: „by się zdrajcom nie zdawało, że zawładną Polskę całą”. Taki fragment był:
Matki, żony, siostry, dzieci
Same przy świątecznym stole,
Tylko szatan mógł zgotować
Naszym bliskim taką dolę.
Podnieś rękę, Boże Dziecię,
Błogosław Ojczyznę miłą,
W trudnych chwilach, w złej godzinie
Wspieraj jej siłę Swą siłą.
By się zdrajcom nie zdawało,
Że zawładną Polską całą.
A ja: no tak, dobrze, ale muszę dostać się do tych, co jeszcze ich nie odwiedzałem. – W przyszłą niedzielę – mówią.
Taka rozmowa, takie argumenty, że muszę do nich iść, do tych zamkniętych, gdzie mnie nie wpuszczają, a oni, żebym zwrócił uwagę tym internowanym, do który chodzę, na tę kolędę. I słyszę: no tak, tak, to ksiądz w przyszłą niedzielę pójdzie.
Rzeczywiście w następną niedzielę upominam się, a oni: później, później. Wszystkich już obszedłem i słyszę: już za późno proszę księdza. – Niemożliwe, było obiecane, muszę pójść. – Nie, bo już wieczór. Ja: nie, bo mam specjalnie komunię świętą, nie mogę zostawić. Zaprowadzili mnie do sali siedzę i czekam. Znów słyszę: za późno. A ja czekam z komunią świętą. Mówię: słuchacie ja tu stąd nie wychodzę, dopóki ich nie sprowadzicie.
A zimno było jak nieszczęście, myślę: nie wytrzymam zbyt długo. Ale użyłem fortelu i mówię: na biurku u mnie jest napisane, gdzie jestem i księża będą wiedzieć, co robić.
Przyszli błagać, że nie mogą, bo się już rozeszły straże. Podszedł wtedy ks. Opiela, który ze mną był i mówię mu: klękaj to ci udzielę komunii świętej, bo jest najświętszy sakrament przygotowany.
Okazało się, że później taki donos poszedł do nich: ks. Sikorski dał Opieli grypsy do zjedzenia. (śmiech). Surrealizm kompletny.
Ale już w następną niedzielę mówię: nie tak będzie, że po wszystkich do nich pójdę, do tych zamkniętych osobno. Zacznę właśnie stamtąd, od razu od tego pawilonu. Zgodzili się. I rzeczywiście długo to trwało, bo każdego z nich z osobna sprowadzali.
Była taka budka szklana w środku, tam siedzieli żołnierze i cały czas pilnowali, czy ktoś się za bardzo nie zbliża, dystans ma być. A ja na to: tak, ale ja muszę spowiadać – wówczas wygrodzili taki parawanik, z boku.
I pierwszy podszedł kto? … Kuroń. Tak przyszedł, bo nie spowiadał się, nie. Napisał mi coś na kartce, potem tę kartkę spalił zapalniczką, żebym ja sobie to zapamiętał, co zapisał… No więc takie to były rozmowy.
Oczywiście niektórzy się spowiadali, np. Seweryn Jaworski.
Trzeba było czekać, bo oni w dwóch sprowadzali każdego pojedynczo, po schodach, tego, który już u mnie był, brali i dopiero kolejny mógł przyjść.
I oczywiście msza święta. Ja odprawiałem, homilia była, wszystko, co potrzeba. Była komunia święta, i kto chciał, przystępował. Potem błogosławieństwo i się rozchodzili.
Słyszałam, że wziął kartkę i rysował strzałki, kierunki natarcia policji, rozlokowanie sił, które miały rozpędzić strajkujących – wspominała Janina Paradowska.
zobacz więcej
Jacek Kuroń zawsze był na mszy?
Tak, zawsze! Michnika wtedy z nimi tam nie było, bo był w tym pawilonie ze wszystkimi, a nie z tymi „najgroźniejszymi” Tam, gdzie był, zawsze przychodził na mszę.
Z Adamem Michnikiem przegadałem dość długo i kiedyś mi nawet powiedział: ja bym bardzo chciał w pełni uczestniczyć we mszy. Ja na to: to co ci szkodzi? Ale on mówi: są przeszkody i też politycznie... Ja: polityka – zabawka dla dużych dzieci w stosunku do zbawienia. Zbawienie się liczy bardziej niż polityka. No, ale ostatecznie nie… Nie przystąpił do komunii. Dużo z nim przegadałem, zresztą z Kuroniem to samo.
Byłem też na pogrzebie ojca Adama Michnika, Ozjasza Szechtera, bo mnie o to Adam poprosił w Białołęce. Dostał przepustkę na pogrzeb ojca. Pytam: ale jako ksiądz mam być? – Tak, jako ksiądz katolicki – mówi. I odmówiliśmy na pogrzebie „Ojcze nasz”, a także psalmy. Sporo osób wtedy przyszło na pogrzeb.
Sprawa wyglądała tak: jak ktoś inny odprawiał mszę świętą, a ja nie spowiadałem w tym czasie, to mogłem wtedy z nimi rozmawiać. Z tego, co pamiętam, to oni wszyscy przychodzili w niedzielę na msze. Tak mówi mi pamięć.
I podobno dochodziło tam wtedy do nawróceń?
Tak. Jana Lityńskiego ochrzciłem w tym czasie, kiedy był w Białołęce. Ale nie tylko on się nawrócił.
Przed mszą świętą prowadziliśmy takie liturgiczne wyjaśnienia. I któryś z nich kiedyś mówi: no, proszę księdza te homilie bardzo piękne, ale najbardziej jestem wdzięczny za te wyjaśnienia, bo się pierwszy raz w życiu dowiaduję, o co chodzi. A to przecież bardzo ważne jest.
Jeden z nas odprawiał mszę świętą, drugi spowiadał, czasem dwa razy msza, czasem nawet trzy.
Ale jedno mnie bolało. Z reguły byli uprzejmi ci funkcjonariusze, klawisze, jak ich nazywali, nawet obiad nam przynosili, można było zjeść u nich. Natomiast byli „na pilota”: raz bardzo grzeczni i uprzejmi, a raz surowi. I były takie dni, że można było w celach się przemieszczać, a innym razem: nie, nic nie wolno! Czasem słychać było moje głośne wypowiedzi do strażników, podniesione głosy, to wtedy ci w zamkniętych celach krzyczeli: „Zostawcie księdza, zostawcie księdza!”.
A to, co mnie zabolało: jak wszyscy szli na msze św., to im w celach kipisze robili. Jak się o tym dowiedziałem, mówię: nie, nie można takich rzeczy robić, tak postępować, to msza święta jest!
Był taki kapitan Janiszewski się nazywał, a przezywali go Kipiszewski. Mówię do niego: panie, pan będzie jeszcze tu pomniki budował tym ludziom wszystkim, którzy tu są. A on do mnie: nie wiem, jak będzie, ale tacy jak ja potrzebni są w każdym ustroju. Muszę dobrze swoje zadania spełnić. Służbista taki.
Raz byli z dystansem, a raz pozwalali na więcej.
Pamiętam też rozmowę z innym funkcjonariuszem, chyba w czasie obiadu, przy zupie. Przychodzi do mnie i mówi: tu jest taki jeden o nazwisku Heda, „Szary” tu siedzi, tak? Ja: no tak. On: ja o nim właśnie książkę czytam. Dlaczego on się tu znalazł? A ja mu: takich macie tu ludzi, to ich szanujcie.
Czasem też przychodzili, mówili, że pracują w więzieniu, ale oni by chcieli też z Panem Bogiem się dogadać – tak, że mieliśmy duszpasterstwo ciekawe.
I jeszcze jedno. Ci, którzy już byli takimi dawnymi działaczami, ci byli do więzienia przyzwyczajeni. W każdym razie wiedzieli, o co chodzi. Natomiast ludzie prości, którzy też tam byli, mocno ubolewali nad tym wszystkim. I pewnego razu patrzę stoi taka grupa wystraszonych mocno. I okazało się, że dopiero świeżo ich aresztowali. A ponieważ razem i ciaśniej się zrobiło, to mówię: każdy proboszcz tak się cieszy, jak mu parafia rośnie. Jak ja się cieszę, że mam nowych parafian. Potem jeden z nich podszedł i mówi: jakie to było dla nas ważne, że poczuliśmy się nie jacyś wyizolowani, ale z tym powitaniem jako parafianie raźnej się zrobiło.
Kiedy w poniedziałek, 14 grudnia 1981 roku zaczęli ściągać na wydział oszołomieni niedzielą stanu wojennego pracownicy, Ona już tam była.
zobacz więcej
Ktoś inny powiedział mi: o jedno się tylko boję, o dzieci, bo one widziały, jak mnie aresztowali. Boję się, że zaczną nienawidzić. Pomyślałem: jakim jesteś wielkim człowiekiem, nie o siebie się martwisz, o swoje cierpienie, tylko o to, żeby dzieci nie poczuły nienawiści.
Spotykałem się z głęboko chrześcijańskimi postawami. Spowiedzi dużo było takich – nieraz z całego życia. Ludzie, którzy od Pan Boga odchodzili czy odeszli, wracali. Zamknięte rekolekcje w internowaniu.
Potem Ojciec Święty podarował książki – każdy dostał Pismo Święte. Zadawaliśmy więc do poczytania, do następnej niedzieli. I czytali.
Gorliwy był bardzo Antoś Zambrowski. Chyba go nawet kapelanem przezwali. O dziewiątej prowadził Apel Jasnogórski. Walił w kaloryfery: do apelu, do modlitwy. Może to potrzeba ekspiacji za winy ojca, który był przecież w samym jądrze władzy w komunizmie (Roman Zambrowski, wysoki rangą działacz komunistyczny, oficer polityczny w LWP – przyp. red.).
Często udawało się coś dodatkowego zrealizować, jakieś widzenia z bliskimi albo może dodatkowe posługi?
No, na przykład taka była sprawa z Bożym Ciałem. Jadę do Białołęki i się zastanawiam, jakby tu zrobić, żeby im te cele otworzyli w Boże Ciało i żeby procesja się odbyła? Myślę tak: będę negocjował.
A tu zaraz po przyjeździe zaprasza mnie do siebie komendant i mówi: mam poważny problem. Internowani chcą zrobić procesję na Boże Ciało … na zewnątrz. Myślę: na zewnątrz? Mi to nawet do głowy nie przyszło, żeby na zewnątrz! Komendant prosi: niech ksiądz coś zrobi. Więc mówię: dobrze, porozmawiam z nimi i jakoś ich nastawię, żeby wewnątrz procesje zrobić, nie na zewnątrz. Komendant: o tak, niech ksiądz do tego doprowadzi.
I wyszedłem na złoczyńcę, kolaboranta prawie, który namawiał, żeby procesja w środku była, przy otwartych celach tylko, a nie na zewnątrz.
Nie miałem wtedy ze sobą monstrancji, bo nie przypuszczałem, że moje marzenie się spełni. Ale pieśni przygotowałem, miałem odbite, dałem im do ręki, a sam wziąłem hostię konsekrowaną po mszy świętej i mówię: panowie idźcie jako asysta przodem i śpiewajcie pieśń: „ U drzwi Twoich” i obejdziemy wszystko, zrobimy procesję. I nagle myk, patrzę, w czasie procesji światło, ktoś zrobił zdjęcie. Okazało się, że potem w Szwecji wydany został album z tym właśnie zdjęciem. Procesja była! A jak śpiewali wszyscy te pieśni eucharystyczne, to mało baraku nie roznieśli. To było też rzeczywiście piękne przeżycie.
Powiem jeszcze o święcie Trzech Króli, czyli wcześniejszym, zaraz w początkach ich internowania. To nie było wtedy święto uznane.
Ale mówię do komendanta: panie komendancie ja będę w Trzech Króli. Zgodził się. Pewnie nie wiedział, o co chodzi. A ja wziąłem wielkie kropidło, kocioł z wodą święconą, kredę. Przyjeżdżam, a na bramie mi mówią: nie, nie ma wejścia, nie ma żadnego święta, dziś nie niedziela. Jak to nie ma? Jest. I w tym momencie, widzę, wyjeżdża komendant. Wołam do niego: panie komendancie, pan obiecał! – A tak, proszę wpuścić. Udało się.
W tym czasie panował tam mocny rygor, surowa dyscyplina i nie chcieli otworzyć cel. Mówię: będę szedł do cel, muszę każdego odwiedzić. Wziąłem kocioł, kropidło, muszę każdą celę poświecić. I muszę mieć asystę – dwóch ministrantów. Oni, że nie ma mowy. To ja, że się nie ruszam, a wy dzwońcie i pytajcie, co dalej. Wraca funkcjonariusz: dobrze, mogą być ministranci, ale to będę funkcjonariusze. Chodziło o to wtedy, by internowani nie mogli się komunikować.
Ja na to: zgoda, ale muszą być wierzący i praktykujący ci funkcjonariusze. Ciekawy byłem, który z nich się publicznie do tego przyzna. Znowu gdzieś poszli dzwonić, pytać. I w końcu przysłali takiego kalifaktora, czyli więźnia kryminalnego, rozwożącego jedzenie. A gdzie drugi ? W końcu przysłali i drugiego.
Wchodzę do pierwszej celi, ale pilnuje kpt. Janiszewski, żeby z nikim nie rozmawiać. Wchodzimy modlitwa, piszę kredą K+M+B, biorę wodę świeconą i kropię, od kapitana zaczynam. I w następnej celi tak samo – od kapitana trzask: woda święcona. I w kolejnej tak samo od niego solidnie wodą kropię. Myślę sobie, ile on wytrzyma tych cel. Ale pięć chyba dał radę, mokry był cały.
Udało się po kolei obszedłem wszystkich internowanych. Tak to się odbyło.
Miał ksiądz jakieś obawy o swoje bezpieczeństwo?
Ja się nie bałem, nikt nie wiedział, co to jest ten stan wojenny, oni też nie. Ja wojnę przeżyłem, Niemców przeżyłem, Ruskich przeżyłem, to się Polaków będę bał? Mnie ta odwaga wiele nie kosztowała, byłem nominowany, miałem papiery, Kiszczak je podpisał, ja spełniałem swoją rolę – tak myślałem.
Przez cały okres Karnawału w związku trwała otwarta wojna na wielu frontach.
zobacz więcej
Potem, jak ich porozwozili w różne miejsca odosobnienia, a część zostawili w Warszawie na Rakowickiej i zamienili im status z internowanego na aresztowanego, to korespondowałem z nimi, m.in. z Henrykiem Wujcem i Adamem Michnikiem. Listy od Michnika i Wujca, które pisali do mnie już z Rakowieckiej, przekazałem do muzeum, które tam teraz powstało.
Przez te listy, pisane do mnie jako do duszpasterza, prawdopodobnie wyleciał mój brat z uczelni. Miałem dużo tej korespondencji.
Była też taka historia: Jan Lityński od pewnego czasu się ukrywał, bo nie wrócił z przepustki, jaką dostał z więzienia na Mokotowie. I co mi zaimponowało – on jako nowo ochrzczony przysłał mi posłańca, abym go odwiedził. Dlaczego? Bo on jest katolikiem i jest spowiedź wielkanocna i chce się wyspowiadać na Wielkanoc. Ten posłaniec mnie więc mnie zaprowadził i go wyspowiadałem. Pogratulowałem mu, że jest naprawdę porządnym katolikiem, bo wielu tak nie czyni.
Tak ochrzczony został w Białołęce. Pewnie tam miał pierwszy raz możliwość zetknięcia się z liturgią z Kościołem, z ofiarą mszy świętej, modlitwą, itd. I on sam do mnie przyszedł z pytaniem: czy mógłby przyjąć chrzest. Ja mówię: naturalnie. I przygotowywał się z pomocą Krzysia.
Ale pamiętam też takie wydarzenie, że w którąś niedzielę już byłem przygotowany, że będę chrzcił, a on poprosił o odłożenie do następnej niedzieli, bo powiedział, że chciałby jeszcze jedną rzecz lepiej zrozumieć. Bardzo poważnie do tego podchodził. Miałem okazję o tym powiedzieć pierwszy raz publicznie w czasie jego pogrzebu w tym roku.
Inny z kolei internowany miał ślubu cywilny, a nie miał kościelnego, powiedział, że chciałby to zmienić. Pojechałem do jego żony, porozmawiałem, ona też bardzo była za. Przygotowaliśmy wszystkie formalności i ślub kościelny odbył się na Białołęce. Świadkiem był jego kolega, który też tam siedział, a świadkową jego żona.
Przywiozłem ją, mieli przy tym okazję się spotkać, jako świadkowie. Ślub kościelny, którego udzielałem odbył się w gabinecie pod palmą. Do dziś są małżeństwem. Oboje artyści. Potem ich często odwiedzałem – państwo Klimczakowie.
Było też kilkanaście bierzmowań, z wiary, a nie z potrzeby politycznej przecież.
We wspomnieniach internowanych m.in. Jacka Szymanderskiego jest ksiądz postrzegany, jako naprawdę ważna postać, ktoś, kto odgrywał niezwykłą rolę w walce o wolność i godność, a także umacniał poczucie jedności już po internowaniu – takie słowa można przeczytać w cennej publikacji „My internowani”, wydanej w 2011 roku.
Jestem dumny z tego, że otrzymałem legitymację honorowego internowanego. Z numerem pierwszym była dla Ojca Świętego, z drugim dla prymasa Józefa Glempa, a z trzecim dla mnie właśnie. Postarałem się, aby ta dla Ojca Św. miała szansę do niego dotrzeć.
Integracja środowiska była wtedy bardzo ważna. To poczucie wspólnoty – ale jak to się stało? Skończyło się internowanie, ale to przecież nie był koniec posługiwania księdza w solidarnościowym środowisku.
Zupełnie nie. Na koniec białołęckich zmagań była msza św. dziękczynna u św. Marcina na Piwnej, gdzie działał Komitet Prymasowski. Wszyscy się tam zżyliśmy, ja tam grypsy zawoziłem. Jak więc kończy się ta msza, jeden z internowanych pyta: i co, skończyła się ta nasza parafia? Myślę, nie, no to musi trwać dalej i jak już zaczęli wychodzić z kościoła, to na ławkę wskoczyłem i mówię: spotykamy się w pierwszą niedzielę po trzynastym, w kościele seminaryjnym. Wymyśliłem to tak na poczekaniu. Ten kościół jest przez ścianę z Pałacem Prezydenckim.
Nie wszyscy słyszeli nawet, co powiedziałem, więc zastanawiałem się: kto tam przyjdzie, ile osób będzie, pewnie mało? Ale przyszły tłumy. Kościół pełny, pękał w szwach. I zrobiła się taka druga msza św., jak na Żoliborzu u ks. Jerzego Popiełuszki.
I znów za miesiąc pierwsza niedziela po trzynastym – kolejna msza. I wtedy już zomowcy byli, a w kolejną pomyślałem, to może zrobimy marsz do księdza Popiełuszki. Taka procesja, spontanicznie wymyślona , na poczekaniu.
Jak się towarzystwo wysypało to wydawało się, że są tysiące: Krakowskim Przedmieściem na Miodową, milicja jeździła, byli zaskoczeni. Po czym za miesiąc, na kolejnej mszy już pełno zomowców, grzeją się na dzisiejszym pl. Piłsudskiego, obstawione wszystko. A mi nawet do głowy nie przyszło, żeby iść drugi raz. Natomiast oni pomyśleli, że pewnie to już będzie taki rytuał. A ludzie wyszli z kościoła, rozeszli się do domów i już.
Potem mi tylko donieśli, że słyszeli, jak zomowcy wściekli, narzekali, że zmarzli.
Ks.infułat dr Jan Andrzej Sikorski urodził się 12 listopada 1935 w Kaliszu. Pod koniec 1981 r. został oddelegowany przez prymasa Józefa Glempa do duszpasterstwa wśród internowanych w więzieniu na warszawskiej Białołęce, a po śmierci ks. Jerzego Popiełuszki (1984) został odpowiedzialnym za odprawianie mszy św. za Ojczyznę w kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu. Był też honorowym kapelanem Solidarności Regionu Mazowsze. W 2006 przeszedł na emeryturę i został rezydentem przy swojej byłej parafii na Kole w Warszawie. Na niespełna rok wyjechał na Ukrainę, by działać jako ojciec duchowny w seminarium kijowskim. Do kraju wrócił wiosną 2007, gdyż został mianowany ojcem duchownym duchowieństwa archidiecezji warszawskiej. Od 2017 roku odprawia msze święte w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego dla młodzieży warszawskiej związanej z Tradycją Łacińską.