Jak Jacek Kuroń stał się dowódcą armii pacyfikującej społeczny bunt
piątek,
18 października 2019
Tekstów apologetycznych, pisanych o nim z pozycji lewicowo-liberalnych jest dość. Jeśli już zatem ktoś wciąga na grzbiet koszulkę z Kuroniem, machając nią jak czerwonym sztandarem, to warto by wyjaśnił sensowniej niż „żelazną koniecznością ekonomiczną” akces dawnego czerwonego harcerza do neoliberalizmu.
Mateusz Werner i Jakub Moroz poświęcili współzałożycielowi KOR oraz dwukrotnemu ministrowi pracy i polityki socjalnej w III RP kolejny program „Sądy, przesądy – W powiększeniu”. Do dyskusji zaprosili: socjologów Michała Łuczewskiego i Adama Ostolskiego oraz publicystę Krzysztofa Wołodźkę. Emisja: z 20 na 21 października o godz. 1.10 w TVP3.
Jacek Kuroń. Dla „Krytyki Politycznej” – lewicowy wrażliwiec. Dla tych, którzy chcieliby sięgnąć poza piękny mit – postać o niezaprzeczalnych zasługach dla demokratycznej opozycji i w latach 50. gorliwy budowniczy Polskie Ludowej. I też człowiek, który w najtrudniejszym dla ogromnej części polskiego społeczeństwa momencie terapii szokowej, odwiesił lewicową wrażliwość na kołek. I gorąco zachęcał Leszka Balcerowicza, Czesława Kiszczaka i kogo tylko się dało do jak najradykalniejszych działań przeciw robotnikom, rolnikom i wszystkim, których życie przewracano jak pionki na szachownicy, w imię największej po 1944 roku rewolucji ekonomicznej w Polsce.
Kuroń uwielbiał patos wielkich idei i żywioły społecznych przemian, nawet jeśli przy ich okazji marnowano wokół życie ludzi. Może dlatego dawny marksista tak łatwo odnalazł się w nowej ideologii, na której ufundowano III Rzeczpospolitą.
Model bolesny dla ludzi, ale mniej uciążliwy dla staro-nowych elit
Na wolny rynek nawrócił go amerykański ekonomista, neoliberał bez najmniejszego cudzysłowu – Jeffrey Sachs. Wprost piszą o tym w szczerej, głębokiej biografii wybitnego opozycjonisty Anna Bikont i Helena Łuczywo.
Był 1989 rok, w słynnym kuroniowym mieszkaniu przy Mickiewicza na Żoliborzu byli opozycjoniści przeobrażali się w demiurgów transformacji. Sachs wspominał po latach, że i on się tam zjawił. Tłumaczył ekskomuniście wolnorynkowe reguły gry, a Kuroń – jak miał w zwyczaju – zapalił się niesamowicie do prostych pomysłów na szybkie, choć i bolesne zbawianie świata:
„Co kilka minut Kuroń walił ręką w stół i powtarzał: »Tak, rozumiem! Tak, rozumiem!« W pokoju było coraz gęściej od dymu, z butelki lał się alkohol. A ja mówiłem i mówiłem, chyba jeszcze dwie czy trzy godziny. Byłem zlany potem. Nie wiem, ile paczek papierosów wypalił tego wieczoru, miażdżąc niedopałki w przepełnionej popielniczce. Pod koniec powiedział: »Okej, ja to rozumiem. Tak zrobimy. Napisz plan«”.
Wojciech Stanisławski o liście nauczycieli z Wielokulturowego Liceum Humanistycznego im. Jacka Kuronia: – Istnieją wizje świata, z którymi nader trudno podjąć racjonalny dialog.
zobacz więcej
Jest jasne, że to nie sam Kuroń zdecydował o powstaniu planu Balcerowicza. A jednak człowiek o PPS-owskich korzeniach, który musiał przecież rozumieć, co różni nie tylko w kwestiach ekonomicznych, ale i społecznych doktrynę radykalnie liberalną gospodarczo od choćby socjaldemokratycznej, dał się Sachsowi i innym nawrócić szybko i łatwo. I podobnie jak niegdyś prostalinowscy marksiści, tak i on uznał, że istnieje tylko jeden model zmiany. Model, jak się okazało, najbardziej bolesny dla ogółu społeczeństwa, ale zdecydowanie mniej uciążliwy dla staro-nowych elit. Gdy do władzy doszedł rząd Tadeusza Mazowieckiego, Kuroń zaczął sekundować Leszkowi Balcerowiczowi.
Terapię szokową legitymizował już jako minister pracy i polityki socjalnej, człowiek nie tylko od „kuroniówki”, czyli zasiłku dla przybywających nagle bezrobotnych i zupy rozdawanej za darmo warszawiakom w początkach przemian, ale także pan z telewizora, który w swoich pogadankach wyjaśniał, że biedę trzeba znieść, należy zacisnąć zęby w imię lepszego jutra. Aleksander Kwaśniewski ujął to lapidarnie: „Pogadanki Kuronia miały dla przemian zasadnicze znaczenie. To on ten towar wepchnął ludziom do rąk”.
Autorytet Kuronia był wówczas niezaprzeczalny: przekonywał włókniarki z Łodzi i górników ze Śląska, że teraz musi być im gorzej, bo już za chwilę będzie tylko lepiej. Kilka lat później, gdy zrozumieli, że transformacji nie robiono z myślą o ich życiowych interesach, byli już robotnicy i robotnice odwracali się od niego plecami.
Żądał od gen. Kiszczaka, żeby zrobił porządek z protestującymi
Pod koniec grudnia 1989 roku Sejm uchwalił dziesięć ustaw planu Balcerowicza. W całości poparli go także postkomuniści, którzy przepoczwarzali się właśnie w europejskich socjaldemokratów. Kuroń nie tylko chwalił radykalizm planów swojego kolegi z rządu. Choć oczkiem w jego głowie było zabezpieczenie emerytów, dla całej reszty społeczeństwa nie miał większych sentymentów.
Jacek Ambroziak, szef Urzędu Rady Ministrów w rządzie Mazowieckiego wspominał: „Balcerowicz chyba przekabacił go na swoją stronę. Jacek stał się jego obrońcą ku zdumieniu nas wszystkich, zwłaszcza samego Mazowieckiego”. Potwierdzał to sam premier: „Zauważyłem, że Jacek przestaje być przeciwwagą dla Balcerowicza, jest za bardzo zgodny. On się tym zafascynował, jak my wszyscy, tym, że robimy wielką zmianę ustrojową”.
Gdy w czerwcu 1990 roku rozpoczęły się rolnicze protesty, blokada dróg pod Mławą, były opozycjonista Jacek Kuroń nie miał wątpliwości, co z tym należy zrobić. Zdecydowanie poparł wysłanie policji przeciw chłopom i użycie siły. Z nutką przesady, bo to nie on jednak wydawał rozkazy siłom porządkowym, stwierdzał: „Kiedyś policja często wyruszała przeciw mnie. Teraz ja po raz pierwszy podejmowałem decyzję, żeby wysłać policję przeciw demonstrantom”.
„Wobec przemocy rząd ma prawo stosować przemoc” – powiadał Kuroń. Można to traktować jako prognostyk: w nowych ustrojowych realiach byli dysydenci łatwo rozgrzeszali się ze swoich działań przeciw buntującym się grupom społecznym i zawodowym – wszak doczekaliśmy demokracji. A on już nie był piewcą rewolucji, stał się dowódcą armii pacyfikującej społeczny opór. Janina Paradowska wspominała: „Słyszałam, że Kuroń wziął kartkę i jak generał sztabowy rysował strzałki, kierunki natarcia policji, rozlokowanie sił, które miały rozpędzić strajkujących”.
Antykomunizm w latach 90. przepoczwarzył się w bałwochwalczy kult wolności. Jarosław Zadencki to dostrzegł.
zobacz więcej
Na posiedzeniu Rady Ministrów Kuroń jako szef resortu pracy żądał od ówczesnego ministra spraw wewnętrznych, czyli Czesława Kiszczaka, żeby „zachował się jak mężczyzna” i nakazał policji zrobić porządek z protestującymi rolnikami. Mazowiecki wspominał: „Jacek dzwonił do Kiszczaka i krzyczał: »Co oni tacy delikatni!«. Kiszczak się bronił, a Jacek atakował, dlaczego nie zrobią porządku”. Gdy policjanci dalej pertraktowali z chłopami, Kuroń mało nie krzyknął na Kiszczaka: „Panie generale, czy pana ludzie to policja, czy przedszkolanki?! Trzeba tę blokadę zlikwidować od razu!”.
Choć dziś wielu wyjaśnia sobie całą rzecz zmienionym ustrojowym kontekstem, łatwiej dzięki takim przykładom zrozumieć, dlaczego później tak często okazywało się, że środowiska lewicowo-liberalne mają tak mało cierpliwości dla społeczeństwa, szczególnie dla tej jego części, która znacznie lub nieco gorzej wyszła na przemianach. Chodzi nie tylko o przyzwolenie na siłowe rozwiązywanie konfliktów we wczesnych latach 90. przez władze wywodzące się już z demokratycznej opozycji czasów PRL, ale coraz wyraźniejszą i narastającą z czasem coraz bardziej obcość nowej elity wobec ludności gorzej sytuowanej i mniej liberalnej światopoglądowo.
W III RP nie tylko Kościół okazał się przeciwnikiem lewicowej inteligencji, związanej choćby z Komitetem Obrony Robotników, która nie była już skazana na przykościelne salki parafialne i kryjówki po plebaniach, bo zyskała własne pieniądze, władzę i swoją agorę. Także robotnicy, rolnicy indywidualni i popegeerowska wieś okazali się dla niej zbędni, czy wręcz niebezpieczni dla całego projektu ultraliberalnej ekonomicznej transformacji. Mniej zamożny świat pracy najemnej znalazł się na marginesie zainteresowania dawnej lewicy laickiej.
Nawrócił się, gdy dorastało już nowe pokolenie dziedziczące biedę
Jacek Kuroń, społeczny wrażliwiec i ex-komunista, w najbardziej gorącym okresie, który decydował o kolejnych dekadach, nie stał wcale tam, gdzie powinni stać ludzie korzeniami związani jeszcze z przedwojennym PPS-em. A choć w kolejnych latach żałował akcesu do neoliberalizmu, to jego późniejsze nawrócenie na alterglobalistyczną lewicowość ofiarom transformacji przydało się, jak umarłemu kadzidło.
Gdy politycznie już mało znaczył, choć oczywiście wciąż był społecznym autorytetem nie tylko w gronie przyjaciół, mógł do woli pisać gorące apele o opamiętanie, o ukrócenie niesprawiedliwości nowych czasów. Na nic nie miały już one wpływu; dorastało już zresztą nowe pokolenie, które często dziedziczyło poprzemysłową i popegeerowską biedę – Kuroń tym ludziom kojarzył się ewentualnie tylko z mocno pejoratywnie postrzeganą „kuroniówką”.
On sam jak się zdaje nie zrozumiał, że w oczach społeczeństwa stał się kimś sprzecznym, że ludzie już się odwracają od dawnych liderów Solidarności. W 1995 roku, gdy kandydował na prezydenta Polski jako polityk Unii Wolności, sądził, że zbierze szerokie poparcie społeczne. Bikont i Łuczywo: „Uważał, że wybiorą go i ci, którzy wypadli za burtę przemian, biedni, bezrobotni – bo zasłynął jako ich obrońca, i beneficjenci transformacji – bo był jednym z jej twórców”. Okazało się jednak – o czym sporo też w jego biografii – że jednym i drugim nie jest już właściwie do niczego potrzebny. Na marginesie: kandydaturze Kuronia sprzeciwiało się wówczas prawe skrzydło partii, z Janem Rokitą na czele, popierające Lecha Wałęsę.
Wysunięcie kandydatury Lecha Wałęsy na prezydenta oraz włożenie ogromu środków w jego kampanię miało upokorzyć Polaków – twierdzi prof. Ewa Thompson.
zobacz więcej
Lato-jesień 1995 roku. Bikont i Łuczywo: „2 września obchodzono rocznicę porozumień Sierpnia’80 w Jastrzębiu. Przyjechały czołowe postaci Sierpnia i Solidarności, Bogdan Borusewicz, Bogdan Lis, Karol Modzelewski, Jacek Kuroń. Uroczystość okazała się »kompletnym niewypałem«, jak to określiła »Trybuna Śląska«. »Nie było mieszkańców miasta« – pisał »Dziennik Zachodni«”. Sasza Malko, przyjaciel Kuronia, dziennikarz: „W rocznicę Sierpnia (…) poszliśmy pod pomnik Poległych Stoczniowców. Staliśmy przed krzyżami, z bramy w stoczni wychodzili pracownicy, widzieli Jacka. Kompletna obojętność, nikt się nie obejrzał, nie przywitał. (…) Tego dnia Kwaśniewski, otoczony tłumem, rozdawał kiełbaski w Sopocie”.
Joanna Szczęsna, pisarka i dziennikarka: „Pojechałam z nim w czerwcu na Śląsk. Nie było tłumów, nic radosnego, atakowano go. Bronił dzielnie 1989 roku, że to była pierwsza bezkrwawa rewolucja. Wszystkie zaniedbania brał na siebie”. Co można powiedzieć o tym po latach? Socjolog i anarchista Jarosław Urbański dekadę temu w serialu dokumentalnym „System 09” Andrzeja Horubały i Wojciecha Klaty dobrze tę „bezkrwawość” podsumował: „Nikt nie mówi o tych, co się wtedy z rozpaczy wieszali”. A jeśli ktoś chce jeszcze lepiej zrozumieć, skąd ten brak wdzięczności choćby wobec Kuronia wśród stoczniowców i górników, niech przeczyta książkę Katarzyny Dudy „Kiedyś tu było życie, teraz jest tylko bieda. O ofiarach polskiej transformacji”.
„Antykomunizm zagraża demokracji”
Dla postkomunistów Jacek Kuroń był oczywiście kimś obcym, choć oswojonym nieco w okolicach Okrągłego Stołu. Ale już w III RP w istotnej sprawie okazał się ich sojusznikiem.
Owszem, jeszcze w 1989 roku ukazała się jego autobiografia, rozliczenie z komunizmem, czyli „Wiara i wina”, w której pisał, jak pomagał niszczyć przedwojenne harcerstwo i starych harcerzy, jak uczestniczył w stalinizmie i jaką cenę płacili za to inni (mówią też o tym wszystkim bez ogródek Anna Bikont i Helena Łuczywo). Potrafił też z mównicy sejmowej przypomnieć szykany i bestialstwa więzienne w tamtych czasach. Mówił i o tym, że rzekomo zgwałcono go, gdy siedział za PRL w więzieniu – a więc nie zapomniał, czym był tamten czas nie tylko w najkrwawszych i najbrutalniejszych latach 40. i 50. Ale w tym samym Sejmie zdecydowanie sprzeciwiał się dekomunizacji i potępieniu komunizmu.
Czy wynikało to z tego, że był człowiekiem skomplikowanym, intelektualnie – tak to ujmijmy – ekscentrycznym? Słynnym z wypowiedzi w rodzaju: „Jestem zdecydowanym przeciwnikiem aborcji. I właśnie dlatego głosowałem, głosuję i zawsze będę głosował za jej dopuszczalnością w pewnych warunkach”.
A może powody były szersze? Kuroń uważał – o czym pisał wówczas w „Gazecie Wyborczej” – że „antykomunizm zagraża demokracji”. W czasie debaty parlamentarnej na ten temat przekonywał, że skoro w czasach PRL „uprawiano ziemię, budowano domy, pisano książki, uczono i leczono” w ramach „narzuconego Polsce systemu totalitarnego”, to komunizmu potępić nie wolno, a parlament nie jest od „rozstrzygania historycznych sporów”.
Ugryziony w tyłek żubr, jak napisał swego czasu Jarosław Marek Rymkiewicz, przebudził się i pędzi w niewiadomym kierunku.
zobacz więcej
Czy zdawał sobie sprawę, że tego typu argumentacja wcale nie odżegnuje się od oceny dziejów, ale proponuje inną ich wykładnię, bardziej korzystną dla katów niż dla ofiar? I że cywilizowanych elementów struktury PRL, naturalnych w każdym współczesnym demokratycznym europejskim państwie, nie można traktować jako usprawiedliwienia dla niegodziwości całego systemu, kłamstw założycielskich PZPR i całej „ludowej”, powojennej Polski, służącej ustrojowemu ubezwłasnowolnieniu społeczeństwa i narodu? Czy naprawdę zapomniał lekcję Starszych Państwa z Komitetu Obrony Robotników, w którym było sporo przedwojennych PPS-owców, o tym co różniło II Rzeczpospolitą od PRL?
Najprawdopodobniej Kuroń, jak wielu ludzi głęboko uwikłanych w budowanie zrębów PRL, zachował w sobie podskórny sentyment do komunizmu jako płomiennej, rewolucyjnej ideologii z początków XX wieku. Nawet gdy po dekadach musiał już wiedzieć, jak liczne rzesze ludzi, także spośród biedniejszych warstw społecznych i całych narodów, komunizm wpędził nie tylko w biedę, ale i do grobów. Musiał przecież w latach 90. mieć pełną świadomość, jaką katastrofę aksjologiczną komunizm sprowadził na społeczeństwa, na gruncie których potraktowano go jako szczepionkę na kapitalizm i kolonializm. Choć często był też po prostu narzędziem nowej rosyjskiej dominacji.
A jednak pewnego rodzaju „wzruszenie źródłowym komunizmem”, jego rzekomym humanitaryzmem – zdruzgotanym już właściwie u początków sowieckiej Rosji, zaś później coraz bardziej skorumpowanym, w Polsce pasącym „towarzyszy szmaciaków” i karierowiczów PZPR-owskich z lat 80. – było dla pokolenia i środowiska Kuronia czymś charakterystycznym, stanowiło część ich światopoglądowego dziedzictwa. Nie przeszkadzało im to równocześnie rozkochać się we wszelkich możliwościach jakie dała im kolejna wielka transformacja ustrojowa – już pod koniec XX wieku.
Koszulka z Kuroniem jak czerwony sztandar
Fakt, że starszy już Kuroń stał się w okolicach millenium idolem Sławomira Sierakowskiego i że pisał listy wraz z młodym Adrianem Zandbergiem, dziś, jesienią 2019 roku upewnia w przekonaniu, że lewica w Polsce może być jedynie polityczną i ideologiczną figurą w grze super-beneficjentów transformacji: albo postsolidarnościowych, albo postkomunistycznych liberałów.