Weźmy dla przykładu dobrze znanego mi wybitnego historyka prof. Roberta Conquesta. Był pionierem studiów sowietologicznych, w 1968 napisał „Wielki Terror”, pierwszą w historiografii światowej monografię ZSRR z okresu wielkiej czystki. Przez lata był uważany za wariata i ekstremistę. Dopiero później, po upadku ZSRR, jego opis totalitarnego państwa Stalina zyskał uznanie, częściowo nawet w Rosji.
W Polsce jeszcze kilka lat temu każdy ostrzegający przed Putinem był traktowany jak rusofob niespełna rozumu.
W 2010 roku byłem w Smoleńsku na obchodach zbrodni katyńskiej, na które Władimir Putin zaprosił Donalda Tuska. Razem byli na cmentarzu w Katyniu. I był to pewnego rodzaju przełom, pierwszy przypadek w historii, w którym przywódca Rosji oddawał tego rodzaju hołd. Kilka dni później miała miejsce katastrofa samolotu, która wszystko odmieniła w relacjach polsko-rosyjskich.
Oczywiście państwa zachodnie chciały wierzyć, że Rosję da się ucywilizować przez współpracę gospodarczą i handel. Nawet wtedy, gdy Putin zaczął być postrzegany jako „czarny charakter” i budował państwo antydemokratyczne, nastawione agresywnie wobec sąsiadów. Na Wyspach Brytyjskich wiele zmieniły dopiero makabryczne wydarzenia, kiedy agenci rosyjscy zamordowali Aleksandra Litwinienkę w sercu Londynu, a w Salisbury próbowali zabić Siergieja Skripala i jego córkę.
Później nastroje definitywnie zmieniła wojna na Ukrainie. Moim zdaniem doszliśmy w końcu do momentu, w którym nawet przeciętny człowiek słysząc to, co mówią Rosjanie, wie, że to nieprawda. Nawet półinteligent oglądając Putina powtarzającego, że nie dojdzie do agresji i później atakującego Ukrainę, zdaje sobie sprawę, że z tym państwem jest coś nie tak. Dlatego po raz pierwszy w życiu nie słyszę na Zachodzie chóru obrońców Rosji, którzy w jakiś sposób próbują usprawiedliwić to, co się dzieje.
Czy na pewno wszędzie?
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Stosunek do Rosji jest faktycznie różny w innych krajach Europy. Choćby w Niemczech, gdzie kanclerz Olaf Scholz jest zwolennikiem zawarcia pokoju i zawieszenia broni na Ukrainie, i boi się nazwać po imieniu to, co tam się dzieje. Moim zdaniem Rosja to państwo w rozkładzie, które przez Putina stacza się na samo dno. Ten przywódca jest słaby, a jedyne, czym dysponuje to przestarzały arsenał broni jądrowej.
Czy zgodzi się pan, że między rokiem 1920 i 2022 są pewne analogie? W czasie wojny z bolszewikami nam też nie wszyscy chcieli pomóc.
Oczywiście. Wojna polsko-sowiecka i inwazja na Ukrainie ma szereg podobieństw, nie tylko ze względu na agresję czy okrucieństwo. Ona przede wszystkim bardzo zbliżyła naród polski do ukraińskiego. Pokazała, jak polskie społeczeństwo jest zdolne do bezinteresownej pomocy, niezależnie od bolesnych doświadczeń, jakie Polacy mieli w historii kontaktów z Ukraińcami. Historia polsko-ukraińska nie zaczęła się od tragedii na Wołyniu w roku 1943, o czym mało mówimy. Polskie myślenie o Ukrainie jest też nieco wypaczone przez Sienkiewicza, który utrwalał stereotyp, że Ukraińcy to tylko Kozacy i ogólnie dzicy ludzie.
Sami Ukraińcy teraz ostatecznie zyskali potwierdzenie, jak wiele dzieli ich od Rosjan. Ostatnio poznałem pisarza ukraińskiego, Andrieja Kurkowa, który jest „native Russian speaker”. Powiedział mi, jakie ma odczucia związane z Rosjanami z Rosji: że nie potrafi ich zrozumieć, choć mówią w tym samym języku. To sytuacja podobna jak pomiędzy Anglikami i Irlandczykami, którzy przecież mówią tym samym językiem, ale różnica kultur czy historycznych doświadczeń jest ogromna.
W Polsce bardzo często jesteśmy podzieleni, dyskutując o historii. Na Wyspach chyba nikt nie skacze sobie do oczu, debatując o klęsce Churchilla pod Gallipoli czy polityce Clementa Attlee?
Nie do końca! Wielka Brytania jest bardzo podzielona. W Polsce trwa spór o ocenę najnowszej historii, zaś na Wyspach trwa spór o brexit i on także ma podłoże historyczne. Otóż brexit to nie tylko sprzeciw wobec Unii Europejskiej, on jest efektem angielskiego nacjonalizmu i lekceważącej postawy Anglików wobec Szkotów i Walijczyków.