Rozmowy

Był utalentowanym artystą, niezłym historykiem sztuki, miłośnikiem Tatr. I był mordercą

Od 9 grudnia 1922 r., codziennie pojawiały się artykuły szkalujące „pana Narutowicza”. W Warszawie dochodziło do zamieszek – z udziałem zarówno bojówek narodowych, jak i socjalistycznych – trwało wrzenie, które zaowocowało wydarzeniami w Zachęcie. Niechlubnie zachował się m. in. generał Józef Haller, podburzając tłum i wygłaszając z balkonu swego mieszkania odezwy, aby Narutowicz zrzekł się urzędu – opowiada dr hab. Patryk Pleskot, historyk.

TYGODNIK TVP: Z historii wiemy, że w Polsce – inaczej niż w innych krajach – nie zabijało się polityków, a wcześniej królów.

PATRYK PLESKOT:
Rzeczpospolita z tego słynęła, była państwem bez stosów i królobójców. Anglia, Francja – tam mamy sporo krwawych rozpraw z władzą, mordów pałacowych, które u nas się nie zdarzały. Doszło do kilku mało przekonujących prób zamachów, jak choćby wystrzał do Zygmunta Starego, atak niezrównoważonego psychicznie szlachcica Michała Piekarskiego na Zygmunta III Wazę czy nieudolna próba porwania Stanisława Augusta przez konfederatów barskich.

Z czego to wynikało?

Brak krwawych rozpraw czy gilotyn wynikał zarówno ze szlacheckiej wolności, jak i słabej pozycji króla. Wizja jego morderstwa była mało atrakcyjna, bo monarcha i tak miał stosunkowo niewiele do powiedzenia.

Ale zamordowany 16 grudnia 1922 roku Gabriel Narutowicz miał jeszcze mniej władzy niż królowie ze schyłkowej I Rzeczypospolitej. Dlaczego więc zginął?

Mit państwa bez królobójców skończył się właśnie u samego zarania Polski, która odzyskała niepodległość; po pierwszych pełnoprawnych wyborach parlamentarnych i prezydenckich przeprowadzonych na podstawie pierwszej konstytucji marcowej. Według mnie zabójstwo prezydenta było grzechem pierworodnym II Rzeczypospolitej i, jak każdy grzech pierworodny, miało swoje konsekwencje.

Zostańmy jeszcze chwilę przy historii. Szlachcic Piekarski, który zaatakował Zygmunta III w 1620 roku nie dość, że był brutalnie torturowany, to jego zwłoki wystrzelono z armaty. Tymczasem Eligiusz Niewiadomski, który zastrzelił prezydenta RP, spoczywa na Powązkach.

Nie ma to związku z uhonorowaniem jego działań. Rodzinna kwatera szlacheckiego rodu Niewiadomskich była właśnie tam. Na Powązkach spoczywał jego ojciec Wincenty, powstaniec styczniowy, człowiek bardzo światły, popularyzator nauki i nowych teorii Darwina, mający kontakty z żydowskimi przedsiębiorcami i finansjerą, ktoś, kto zdecydowanie nie kojarzy się z ciasnym umysłem nacjonalisty.

Może gdyby Niewiadomski był wychowywany przez ojca, nie stałby się takim radykałem?

Eligiusz był najmłodszym z dzieci. Gdy ojciec po śmierci matki związał się z inną kobietą, najstarsza siostra Cecylia wzięła Eligiusza na wychowanie. Miała 16 lat, opuściła ojca, nie akceptując jego nowego związku. I tu pojawiają się pewne wątki biografii i wychowania Niewiadomskiego, które mogły wpłynąć na jego poglądy. Cecylia była apodyktyczną, starą panną o sympatiach narodowych (a przy tym bardzo zasłużoną działaczką społeczną). Plotki mówiły, że jej niespełnioną miłością był bliski współpracownik Romana Dmowskiego. Można się więc domyślać, że Eligiusz od dziecka nasiąkał tendencjami narodowymi. Do tego, jak wielu innych młodych ludzi w zaborze rosyjskim, odebrał surowe wychowanie w szkole dozorowanej przez bezwzględnego kuratora Aleksandra Apuchtina, a to także mogło wpłynąć na ukształtowanie jego osobowości.
Eligiusz Niewiadomski był absolwentem prestiżowej Petersburskiej Akademii Sztuk Pięknych. Fot. Wikimedia
W pana książce jest jednak inne odkrycie, które dla narodowców kultywujących pamięć o Niewiadomskim, może być szokiem.

I to niemałym! Matka Eligiusza Niewiadomskiego Julia była rodowitą Niemką. To była długo skrywana tajemnica rodzinna. Jej ojciec był starostą w jednym z miasteczek w Zagłębiu Saary. W wyniku skandalu finansowego rodzina musiała się przeprowadzić i Julia wylądowała u brata, który mieszkał w Warszawie. Tu poznała Wincentego Niewiadomskiego.

Eligiusz Niewiadomski był przez lata przedstawiany jako artysta, ale można złośliwie powiedzieć, że był z niego taki malarz jak z pewnego Austriaka w Linzu…

O nie! Nie porównujmy Niewiadomskiego do Adolfa Hitlera w kontekście talentu czy wykształcenia artystycznego. Eligiusz nie malował amatorsko landszaftów. Był absolwentem prestiżowej Petersburskiej Akademii Sztuk Pięknych, dostał stypendium w Paryżu, zdobywał nagrody, jak choćby złoty medal w towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych w Warszawie za obraz „Rodzina Centaurów” jeszcze z końca XIX wieku. Jest autorem słynnego portretu Stefana Żeromskiego, a jego największym dziełem jest projekt polichromii w jednym z kościołów w Koninie.

To wszystko działo się wcześniej. Później nie utrzymywał się ze sztuki, był urzędnikiem, a do tego sfrustrowanym i bezrobotnym.

W ostatnich miesiącach przed zamachem utrzymywał się z korepetycji, nie miał stałej posady i faktycznie nie zarabiał na życie jako artysta. Dzisiejsza wartość rynkowa jego obrazów ma raczej związek z tym, jak niechlubnie rozsławił swoje nazwisko w roku 1922. W książce nie udało się nam zaprezentować tych dzieł ze względu na prawa autorskie, ale niektóre można zobaczyć, przeglądając witryny domów aukcyjnych.

Z oburzeniem pisze pan o tym, że jeden z jego obrazów zawisł kiedyś w siedzibie małopolskiego kuratorium oświaty.

Poruszyłem ten temat w książce, gdyż faktycznie przez jakiś czas obraz Niewiadomskiego wisiał w jednym z urzędów samorządowych, co uznaję za niedopuszczalne. Kto go kupił, kto go tam powiesił? Nie wiem. Jeżeli ktoś prywatnie chce nabywać tego rodzaju dzieła, to jego sprawa, ale wydaje mi się ,że państwo polskie nie może w takiej formie promować imienia mordercy, który zabił najwyższego urzędnika tego państwa.

Narutavičius i Narutowicz. Dwaj bracia, dwie kultury. Życie obu zakończył strzał

Ich starania na rzecz zgody między Polską i Litwą okazały się daremne.

zobacz więcej
Przejdźmy do sedna sprawy. Z pana książki wynika jedno: to nie Gabriel Narutowicz był celem zamachowca.

Oczywiście. W protokole procesu dominuje jedno nazwisko: Józefa Piłsudskiego. To on był obsesją sprawcy. W czasie rozprawy sądowej jej uczestnicy byli zdumieni i zaszokowani, z jaką nienawiścią Niewiadomski wypowiadał się o Marszałku i tym, że sam „pan Narutowicz”, jak pogardliwie Niewiadomski mówił o prezydencie, w sumie go nie obchodził. Strzelił trzy razy w plecy prezydentowi swojego państwa, a mówił głównie o Piłsudskim.

Paradoks polega na tym, że wcześniejsze działania Piłsudskiego fascynowały Niewiadomskiego…

On był już pod koniec XIX wieku zwolennikiem idei obozu narodowego, działał w tym środowisku i nawet został osadzony w Cytadeli za kolportaż nielegalnych wydawnictw. Jednak szybko się z tym środowiskiem skłócił. To się zresztą często powtarzało, gdyż był to człowiek wiecznie skonfliktowany ze wszystkimi. W tym przypadku chodziło o wizję działań niepodległościowych. Endecja była za rozwiązaniami politycznymi, za taktycznym sojuszem z Rosją i wywalczeniem najpierw autonomii. Tymczasem Niewiadomski opowiadał się za walką zbrojną, zamachami, wysadzaniem mostów, napadami na banki. Czyli za tym wszystkim, co robił Piłsudski w PPS – Frakcji Rewolucyjnej.

Piłsudski tak samo jak Niewiadomski nie cierpiał Rosji, do tego jeszcze obronił Polskę w roku 1920 przed bolszewikami. Dlaczego zatem Eligiusz tak nienawidził Marszałka?

Fascynacja przerodziła się w nienawiść. Stało się to w momencie, gdy Polska się odrodziła. Może Niewiadomski uważał, że Piłsudski miał wszystkie atuty w ręku, aby zostać polskim dyktatorem, wodzem, który wyprowadziłby odrodzony kraj w świetlaną przyszłość. Tymczasem ten nie dość, że tego nie zrobił, to jeszcze odsunął się w cień, pozwolił na sejmokrację, a co gorsza – jak twierdził Niewiadomski – na dojście do głosu Żydów, masonów i komunistów. Co więcej, to właśnie te środowiska – jak tłumaczył sobie Eligiusz – doprowadziły do wyboru pierwszego prezydenta niepodległej Rzeczypospolitej. Można powiedzieć, że Gabriel Narutowicz otrzymał strzały rykoszetem, bo celem był Piłsudski.
10 grudnia 1922. Naczelnik Państwa Józef Piłsudski podczas rozmowy w Belwederze z wybranym właśnie prezydentem Gabrielem Narutowiczem. Fot. NAC
Oddał życie za Piłsudskiego?

W jakiejś mierze – tak. Skoro Piłsudski nie został prezydentem, to Niewiadomskiemu wyszło na to, że musi zabić Narutowicza. W czasie procesu pytano go, dlaczego zamordował prezydenta i okazało się, że zamachowiec w sumie nie ma nic przeciwko temu człowiekowi. Twierdził, że zabił go „tylko” dlatego, że nie mógł zabić Piłsudskiego.

Twierdził też, że nie zabijał człowieka, tylko symbol.

Tak myśli właśnie socjopata, który nie odczuwa najmniejszej empatii i nie rozumie, że zabijając „symbol”, odbiera życie drugiemu człowiekowi, pozbawia dzieci ojca. Ta historia zyskuje na dramaturgii, kiedy uzmysłowimy sobie, że zamordowany w tchórzliwy sposób Narutowicz wcale nie musiał przyjeżdżać do Polski i angażować się w politykę. Wiódł dostatnie życie jako uznany inżynier hydrotechnik, profesor politechniki w Zurychu, a mimo to wrócił budować kraj, który w 1920 roku znalazł się w ogromnym zagrożeniu i nie miał nawet własnych granic. Działał zupełnie bezinteresownie, w duchu patriotyzmu, którego odmawiali mu jego przeciwnicy.
Z pana książki wynika, że Niewiadomski był człowiekiem niezrównoważonym psychicznie.

Oczywiście z perspektywy stulecia nie mogą o tym przesądzić choćby najlepsi psychiatrzy. Niewiadomski jako osobowość wymyka się łatwym klasyfikacjom. Na pewno był fanatykiem, outsiderem, radykałem, który nie radził sobie z relacjami społecznymi, ciągle był ze wszystkimi skłócony. Wydawało mu się, że ma genialne pomysły na reformę państwa i oświaty, a we wszystkim przeszkadzają komuniści i Żydzi. Zarazem był utalentowanym artystą, niezłym historykiem sztuki, energicznym popularyzatorem i miłośnikiem Tatr. No i mordercą.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     Mam też wrażenie, że sama idea polityczna nie była dla niego ważna. Gdyby żył w bolszewickiej Rosji, mógłby być bolszewikiem, choć najbliżej było mu do poglądów faszystów, choćby tych, którzy budowali totalitaryzm we Włoszech.

To też ciekawa teoria, bo faktycznie Niewiadomski był zwolennikiem siły i przeciwnikiem demokracji, a jego fascynacje polityczne były bardzo zbliżone do idei, które w chwili jego śmierci zaczęły triumfować w tym kraju. Był z pewnością rozczarowany tym, że zamiast „wielkiej Polski” powstał kraj targany kryzysem. Tylko trzeba zarazem pamiętać, że rzeczywistość po wyniszczającej I wojnie światowej była bardzo ciężka i nie było prostych rozwiązań. Możemy się tylko zastanawiać, na ile na jego wybory życiowe wpływ miała osobowość, a na ile czasy, w których żył. Wydaje mi się, że determinizm jednostkowy zbiegł się z determinizmem historycznym i to stworzyło wybuchową mieszankę.

I ktoś tą mieszanką „wstrząsał”. W tej historii rolę odegrał jeszcze jeden człowiek...

Po niespodziewanym wyborze Narutowicza na prezydenta RP 9 grudnia 1922 roku przez Sejm głosami lewicy i mniejszości narodowych rozpoczęła się ostra nagonka na nominata. Powstała czarna propaganda, rozsiewano plotki, że Narutowicz nie jest polskim obywatelem, nie mówi dobrze po polsku oraz że jest prezydentem mniejszości narodowych, masonów i Żydów. Architektem tych teorii był m. in. publicysta Stanisław Stroński, popularyzator słynnego wyrażenia „Cud nad Wisłą”, które miało umniejszyć strategiczne osiągnięcia Józefa Piłsudskiego w czasie bitwy warszawskiej. Teraz, od 9 grudnia 1922 r., codziennie pojawiały się artykuły szkalujące „pana Narutowicza”. W Warszawie dochodziło do zamieszek (z udziałem zarówno bojówek narodowych, jak i socjalistycznych), trwało wrzenie, które zaowocowało wydarzeniami w Zachęcie. Niechlubnie zachował się też m. in. generał Józef Haller, podburzając tłum i wygłaszając z balkonu swego mieszkania odezwy, aby Narutowicz zrzekł się urzędu.
Spotkanie członków emigracyjnego rządu gen. Władysława Sikorskiego z ambasadorem USA . Na zdjęciu siedzą w pierwszym rzędzie od lewej: ambasador Anthony Drexel-Biddle, prezydent RP Władysław Raczkiewicz, premier RP i Naczelny Wódz, gen. Władysław Sikorski. Siedzą w drugim rzędzie od lewej m.in.: wicepremier Stanisław Mikołajczyk, minister bez teki, gen. Józef Haller, minister informacji i dokumentacji Stanisław Stroński. Fot. NAC
Po morderstwie nikt nie miał wyrzutów sumienia, a Stroński – co szokujące – został w czasie II wojny światowej wiceministrem w emigracyjnym rządzie Władysława Sikorskiego.

Stanisław Stroński już po zamordowaniu Narutowicza ukuł powiedzenie, które, choć w innym znaczeniu, weszło do języka polskiego: „ciszej nad tą trumną”. Był to tytuł artykułu w „Rzeczpospolitej”, w którym apelował, by nie oskarżać endecji o inspirowanie mordercy. Tymczasem to właśnie on sam w grudniu 1922 roku był jednym z najgłośniejszych piewców nienawiści wobec Narutowicza. Szokujące było również to, co pisał później. Według Strońskiego 16 grudnia doszło do tragedii dwóch ludzi. Zrównywał kata i ofiarę, przedstawiając mordercę jako szlachetnego patriotę, który chciał dobrze dla Polski. Dopiero po latach Stroński przyznał, że to, co wtedy pisał, było największym błędem jego życia.

Dlaczego nazywa pan wydarzenia z 16 grudnia 1922 roku „grzechem pierworodnym II RP”? Czy dlatego, że rozpoczął się wtedy kult zamachowca?

Ten kult tlił się przez wiele lat, choć sprawa ma dwa oblicza. Owszem, ponad 300 dzieci w roku 1923 otrzymało imię „Eligiusz” – wcześniej rzadkie – a po egzekucji sprawcy (do której doszło 31 stycznia 1923 r.) w wielu kościołach katolickich odbywały się msze za jego duszę. Ale to w pogrzebie Gabriela Narutowicza wzięło udział pół miliona ludzi. Morderstwo okazało się jednak dla większości Polaków wstrząsem. Zatem nazwanie tych wydarzeń „grzechem pierworodnym” to oczywiście pewien chwyt retoryczny, ale ma on zaczepienie w rzeczywistości. Morderstwo miało bowiem swoje konsekwencje w historii II RP, wpływając chociażby na zaostrzenie poglądów Piłsudskiego na temat polskiej demokracji. Cztery lata później doszło do zamachu majowego. Na ogólniejszym poziomie morderstwo Gabriela Narutowicza musi być uwzględnione w ocenie historii całej II Rzeczypospolitej.

Kim dziś byłby Eligiusz Niewiadomski? W pana książce dużo jest odniesień do tzw. polaryzacji afektywnej trawiącej nasze społeczeństwo zarówno 100 lat temu, jak i dziś.

Historyka od początku uczy się, aby unikał prezentyzmu, czyli przenoszenia zachowań postaci z historii do teraźniejszości. Pana pytanie jest jednak zasadne i ma pan prawo je zadać. Polaryzacja afektywna to zjawisko, w którym postrzegamy człowieka o odmiennych poglądach politycznych jako wroga, co prowadzi do radykalizacji – niekiedy tylko biernej czy słownej, innym razem czynnej. Co by było, gdyby Niewiadomski urodził się nie w roku 1869, tylko 1969? Nie wiem! Wszystko, co powiem, będzie postrzegane jako deklaracja polityczna. Możemy sami sobie odpowiedzieć, jak wpłynąłby na niego dzisiejszy, jeszcze bardziej agresywny język mediów społecznościowych.

– rozmawiał Cezary Korycki

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Książka ukazała się w wydawnictwie Znak Horyzont
Dr hab. Patryk Pleskot jest historykiem, absolwentem Uniwersytetu Warszawskiego i École des hautes études en sciences sociales w Paryżu. Studiował także na uniwersytecie w Nancy. Jest pracownikiem Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Warszawie oraz profesorem Uniwersytetu Rzeszowskiego. Ostatnio wydał książkę „Portret mordercy. Artysta, który zabił prezydenta”. (Znak Horyzont 2022)
Zdjęcie główne: 11 grudnia1922. Prezydent RP Gabriel Narutowicz (trzeci z prawej) wychodzi z Sejmu po zaprzysiężeniu. Fot. PAP/CAF/ARCHIWUM
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.