Decyzja, by ograniczyć potomstwo nabiera wagi tym większej, jeśli podejmują ją osoby opromienione blaskiem korony. Książę Harry też nie zamierza mieć więcej niż dwójkę dzieci, bo boi się o dobro planety.
zobacz więcej
Oczywiście obywatele, zanim stają się europejscy, zorganizowani są na zasadzie etnicznej, więc kluczowe jest tu jednak wyłonienie „narodowych zgromadzeń” obejmujących „losowo wyselekcjonowanych obywateli”, których działalność wzmocni „polityczną ambitność poważnych zmian, zaufanie do nich oraz ich społeczną akceptację”.
„Losowo wybrane zgromadzenia” mają więc działać w dół, transmitując wytyczne, ale – jak się za chwilę okazuje – także w górę, zobowiązując władze do wprowadzania tychże w życie. Następny punkt brzmi bowiem tak: „Wnioski zgromadzeń obywateli powinny być wiążące dla rządów”.
Co prawda za chwilę dokument uspokajająco stwierdza, że nie każda propozycja musi być od razu wprowadzona w życie, ale pojawia się niepokojące napięcie co do tego, jakież to propozycje będą wprowadzane, a jakie nie i kto będzie o tym decydował. Fascynujący problem, prawda?
Wiemy już, że „losowe zgromadzenia” będą pełniły rolę pasów transmisyjnych poruszających się to w górę, to w dół, dostarczając rządom decyzji, a rządzonym przekazując, co należy zaakceptować. Czy będą także podejmowały te decyzje? Wolno wątpić. Losowo wybrani obywatele będą czerpać niewątpliwą satysfakcję z tego, że usiedli po turecku w tym samym kręgu, co wielcy tego świata.
Jednak za następnym razem mogą przecież nie zostać wylosowani. To naturalne. I ich miejsce zajmą inni demokratycznie wylosowani obywatele, którzy znowu dostąpią zaszczytu siedzenia po turecku na tych samych wykładzinach, na jakich siedzieli ich poprzednicy. I tak wspólnie zmierzać będziemy ku postępowi.
Dopełnieniem idei „losowej demokracji” jest pomysł, aby „obywatele Unii Europejskiej” prowadzili swoje rozważania na tematy kluczowych rozwiązań legislacyjnych na poziomie wspólnotowym. Wszystko to oczywiście po to, aby zapewnić „wrażliwym obywatelom” głos w dotyczących ich kwestiach.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Te debaty obejmowałyby poziom lokalny, narodowy i ponadnarodowy. Na tych wszystkich poziomach organizowane by były „losowe demokratyczne zgromadzenia”, zapewne z algorytmem losowania wspierającym większą reprezentację „wrażliwych”, co rzecz jasna zapisane w dokumencie nie jest, ale po pierwsze „sapienti sat”, a po drugie jakoś przecież trzeba tę reprezentację osiągnąć, a co jak co, ale akurat algorytmy doskonale się do tego nadają.
Autorzy tego dość na pierwszy rzut oka niewinnie wyglądającego raportu o pewnej życiowej konieczności, jaką wydaje się być transformacja energetyczna, którą opatrzyli dobrze brzmiącymi przymiotnikami, z których słowo sprawiedliwy nie jest odmieniane przez wszystkie przypadki tylko dlatego, że w języku angielskim ich nie ma, przy okazji swoich rozważań zaprezentowali pewien specyficzny sposób rozumienia demokracji. Sposób, którego występowanie warto będzie obserwować w oficjalnych dokumentach i wypowiedziach. I to wydaje się w raporcie najważniejsze (choć posiadacze prywatnych samochodów mogą mieć na ten temat inne zdanie).
Przyszłość Europy?
Nie sądźmy oczywiście, że ten sposób funkcjonowania demokracji, którą pozwoliłem sobie nazwać „demokracją losową” wymyślili autorzy tego właśnie raportu. Oczywiście nie! Oni jedynie zdecydowali się tę ideę zastosować (aż pióro rwie się, by napisać – implementować…) w konkretnym przypadku.
Sam pomysł został puszczony w obieg i przetestowany przy okazji zakończonej w ubiegłym roku Konferencji na temat przyszłości Europy. Wszyscy już o niej pewnie zapomnieli, ale niesłusznie. Jej dziedzictwo ujawnia się bowiem w dokumentach takich, jak opisywany wyżej raport o transformacji energetycznej.
Konferencja trwała rok, zakończyła się zeszłego lata i została medialnie zabita najpierw przez pandemię, a następnie przez rosyjską agresję na Ukrainę, jednak gdyby nie te wydarzenia, których autorzy koncepcji Konferencji nie byli w stanie przewidzieć, bylibyśmy teraz w zupełnie innym punkcie rozwoju „demokracji losowej”.