To są bardzo długie urodziny. Ale drugich takich nie będzie – chodzi o pół wieku twórczej aktywności Andrzeja Dudzińskiego.
zobacz więcej
Musimy jednak od niego zacząć. Nie tak dawno, w 2020 roku,
świętował półwiecze pracy twórczej. Oczywiście, w swym rodzinnym mieście Sopocie wystawą w Państwowej Galerii Sztuki. Do jubileuszu przygotowywał się od… dekady. Już w 2012 zapowiadał, że ruszy w Polskę z rozmaitymi pokazami, następnie przeniesie się za granicę i tak mu minie kolejna czterdziestka. Wypadło trochę mniej, za to na bogato. Bez chwili przerwy.
Właściwie, Dudziński nie pauzował od debiutu w 1970 roku. To wtedy student warszawskiej ASP (przedtem studiował architekturę na Politechnice Gdańskiej, po czym przeniósł się na tamtejszą Wyższą Szkołę Sztuk Plastycznych, dopiero potem do stolicy) zaczął wsadzać „Szpilki” w socjalistyczną rzeczywistość. A trzeba dodać, że „Szpilki”, tygodnik satyryczny, były wówczas trampoliną do publicznego zaistnienia, głównie w artystyczno-inteligenckim środowisku. Tam zadebiutował Dudziński (tak naprawdę pierwsze publikacje miał w miesięczniku „Polska”, lecz po kilku miesiącach tamtejszy humor bez słów go znudził). I dołączył do ekskluzywnego grona młodych zdolnych rysowników.
Stało się tak za sprawą ptaka Dudiego, którego Jan Kott tak oto scharakteryzował: „na długich pajęczych nóżkach, o wielkim dziobie i świdrujących oczkach”. Wypada dodać, że ptaka Dudiego (i postać jego twórcy) dookreślała nietypowa sylwetka i przybierane przez nią pozy. Obydwaj byli pomysłowi, eleganccy, trochę próżni.
Czy można się dziwić, że twórca zabawnego ptaka tak dalece identyfikował się ze swą kreację, że przybrał ksywkę „Dudi” i przy niej do końca pozostał?
Co do narodzin postaci Dudiego – paradoksalnie, PRL-owska cenzura wcale mu nie zaszkodziła, a nawet jakby trochę pomogła. Bowiem cenzorskie sito przekreślało wszelką dosłowność, co okazywało się testem na… inteligencję. Łopatologia odpadała. Andrzej przeszedł pomyślnie egzamin na wysokie IQ. „Szpilki” wyniosły Dudiego na satyryczny Parnas. No, nie tak od razu, ale w 1972 roku, Krzysztof Teodor Teoplitz, ówczesny naczelny tygodnika, szybko połapał się, że ma w rozdaniu nowego asa.
Rozczochrany głowonóg spodobał się – był ironiczny, ale też trochę romantyczny, rozkojarzony, zagubiony. Jakby z innej kultury. Jednocześnie, nikt mu nie mógł zarzucić antysocjalistycznej propagandy. I tak oto Dudziński dostał szansę, by z kłującej satyrycznej ambony wygłaszać co tydzień teksty absurdalne, zarazem drapieżne, naszpikowane anarchistycznymi poglądami, wkładając teksty w dziób zabawnego ptaszyska.
Choć rozczochrany ptak grał główną rolę w teatrzyku Dudiego, niemal od początku pojawiały się tam drugoplanowe postaci – Myszy czy raczej istotki szczuropodobne. Zdawały się być płci żeńskiej, choć to nie jest pewne. Wykazywały niebywały spryt i przytomność umysłu. Ni to statyści, ni obserwatorzy wydarzeń. Dogryzały, dopowiadały, doradzały. Jak jednoosobowy lub dwuosobowy chór grecki, dopowiadający kwestie. Odnajdywały się znakomicie w każdej sytuacji, z każdym partnerem, na jakiego skazywał ją (jego?) autor. Nic dziwnego, że Myszon pojawił się też na późniejszych obrazach, kolażach i pastelach Dudzińskiego. Ot, stały i doświadczony komentator.