Swetoniusz nie był senatorem, ale miał wpływowych przyjaciół. Zatrudniony w kancelarii Hadriana, przez jakiś czas miał dostęp do cesarskich archiwów. Można więc uznać go za człeka dobrze poinformowanego. A że był zabobonny, obojętny na chronologię i czasem nie potrafił oddzielić ziarna od plew, a faktów od pogłosek? Taka była jego epoka. „Żywoty cezarów” są i pozostaną podstawowym źródłem wiedzy o wypadkach sprzed 20 wieków. Ukształtowały nasze wyobrażenie o pierwszych rzymskich dynastiach. Zawdzięczamy im masę anegdot, na przykład o kościach, które „zostały rzucone”, czy pieniądzach niewydających przykrego zapachu.
Kłopotliwe dziedzictwo
Trzeba trafu, by wraz z nowym (wreszcie godnym eksponowania w domowej bibliotece) wydaniem dzieła Swetoniusza trafiła na księgarskie lady książka Mary Beard „Dwunastu cesarzy”. Autorka wykłada filologię klasyczną w Cambridge, lecz kto miał w ręku „Pompeje”, „SPQR” czy „Partenon” wie, że zamiast nudnego akademickiego wykładu o ikonografii czeka go podróż do krainy erudycji. Beard owszem, analizuje wizerunki rzymskich autokratów, ale – jak sama przyznaje – prawdziwą treścią jej pracy jest „historia odkryć, błędnych identyfikacji, nadziei, rozczarowań, kontrowersji, interpretacji i reinterpretacji”.
Temat rzeka, gdyż portrety (anty)bohaterów Swetoniusza były i nadal są wszechobecne, Pamięć o Juliuszu Cezarze podtrzymują filmy o Asteriksie, Brytyjczycy piją piwo „Augustus”, Neron pojawia się w reklamach zapałek i bokserek. Dodajmy, że tradycja przedstawiania cesarzy jako łotrów, których absolutna władza zdemoralizowała do cna, jest stosunkowo świeża. Czarną legendę utrwaliły powieści („Ja, Klaudiusz”) i filmy („Gladiator”, serial BBC „Ja Klaudiusz”). Historycy, sceptyczni wobec rewelacji zawartych w „Żywotach cezarów” od dawna wskazują, że nawet jeśli w centrali panował terror, imperium kwitło. Oktawian i jego następcy, widząc niesprawność republiki, sięgnęli zaś po sprawdzone przez Hellenów rozwiązanie ustrojowe w postaci monarchii, w której władza (póki się da) zostaje w rodzinie.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Polityka polegająca na podbojach i umacnianiu jednoosobowych rządów szalenie imponowała nowożytnym, europejskim dynastiom. Poza tym pozowanie na rzymskiego imperatora dodawało prestiżu. Sascy władcy Rzeczpospolitej nieprzypadkowo nazwali się Augustami. Angielski król Henryk VIII wydał fortunę na olbrzymie tapiserie, ilustrujące karierę Juliusza Cezara. Ludwik XIV i Jan III Sobieski kazali się portretować w rzymskich zbrojach. Napoleon pozwolił nawet, by wyrzeźbiono go nagiego, jak przystało na władcę ubóstwionego za życia, jednak przerażony efektem zakazał publicznego eksponowania posągu.
Jeszcze w XIX wieku podobizny polityków, żołnierzy, poetów i filozofów nawiązywały do antycznych wzorów. Dość wspomnieć monument księcia Józefa Poniatowskiego pod pałacem prezydenckim w Warszawie, unieśmiertelnionego w pozie i odzieniu cesarza Marka Aureliusza.
Z czasem pojawił się jednak problem. Autokraci sprzed wieków stali się negatywnymi punktami odniesienia. Przywódcy, deklarujący przywiązanie do republikańskich i demokratycznych wartości tudzież pacyfizmu znaleźli się w nie lada kłopocie. Rzymski kostium zamiast z rządami prawa zaczął się bowiem kojarzyć z tyranią, tudzież imperializmem. Premierom i prezydentom, którzy nader często musieli zmagać się z posądzeniem o cezaryzm i oglądać w gazetach karykatury „nowego” Kaliguli albo Nerona, wcale nie było do śmiechu. Pseudoantyczną manię wielkości ostatecznie skompromitowała trójca dyktatorów. Mussolini, Hitler i Stalin mieli podobny gust: podobała im się imperialna, przeskalowana architektura, tudzież toporny realizm.
Był cesarzem, jest nikim
Beard podąża śladem Swetoniusza, więc jej poczet też otwiera Juliusz Cezar, samorodny geniusz propagandy. Hurtowo emitował monety z własną podobizną, chciał, by jego posąg stał w każdej świątyni imperium. Cel osiągnął, ale pośmiertnie. Imię pogromcy Galów stało się synonimem władcy Rzymu, zaś konterfekty jego następców powielane w tysiącach egzemplarzy można było spotkać dosłownie wszędzie. Powstawały z użyciem marmuru, złota, srebra, brązu, drewna, wosku, farby a nawet ciasta (odkryto formy, pozwalające wypiekać desery w kształcie twarzy panującego). Z tej masowej produkcji przetrwało około jednego procenta, co wystarczyło, by zapełnić muzea i kolekcje prywatne.