TYGODNIK TVP: Czy to nie dziwne, że biografia rosyjskiego noblisty Aleksandra Sołżenicyna ukazuje się w Polsce, a nie w ojczystej Rosji?
PROF. BORIS SOKOŁOW: Mamy ostatnio w Rosji troszkę problemów natury technicznej, jak i ekonomicznej, zresztą chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę z sytuacji. Teraz podejmuję kroki, aby książka w końcu ukazała się w Rosji, choć nasz rynek wydawniczy jest obecnie w opłakanym stanie. Ludzi bardziej interesują „newsy” niż czytanie książek. Dla przykładu, Polska jest demograficznie 3,5-raza mniejsza niż Rosja, a książek ukazuje się tam więcej. Mam jednak nadzieję, że biografia Sołżenicyna będzie dostępna także w moim kraju.
Porozmawiajmy zatem o pana bohaterze. Zawsze myślałem, że jego najbardziej znana książka powstała w wyniku traumatycznych doświadczeń w systemie GUŁag. Tymczasem dowiaduję się, że wcale nie odbywał on kary w najstraszniejszych miejscach.
Tak, większość swojego wyroku Sołżenicyn odbył nie na zesłaniu na dalekiej Syberii, lecz w Moskwie, gdzie brał udział w opracowywaniu projektów budowlanych. Instytucje badawcze angażowały skazanych naukowców do pracy, a Sołżenicyn był przecież matematykiem, więc otrzymał takie zadania w trakcie odbywania kary. Jedynie przez trzy ostatnie lata wyroku przebywał w obozie pracy w Kazachstanie.
Dzięki książce poznaję go bliżej, i wiem już, że był nie tylko bohaterem II wojny światowej, bardzo uzdolnionym naukowcem, ale przede wszystkim „dobrym” komunistą. Zawsze mnie to zastanawiało, dlaczego ten system niszczył właśnie takich ludzi?
Może był zbyt zaangażowanym komunistą i za bardzo wierzył w całą tę ideę? Dowodem może być to, że krytykował stalinizm jako wynaturzenie koncepcji Lenina. I na swoje nieszczęście robił to w korespondencji ze swoim przyjacielem. Tymczasem listy pisane przez oficerów Armii Czerwonej zawsze były sprawdzane przez Smiersz (kontrwywiad wojskowy – przyp. red. ). Ta nieostrożność kosztowała go ośmioletni wyrok za „poglądy antysowieckie”. Przed odsiadką Sołżenicyn wierzył w system, przede wszystkim w to, że ZSRR może być kiedyś taki jak chciałby Lenin. Gdy wyszedł na wolność, zrozumiał, że komunizm znaczy „zło” i on będzie z tym „złem” walczyć jako pisarz.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Dlaczego w ogóle „Archipelag Gułag” został wydany na Zachodzie? Czy była to pierwsza oznaka rozluźnienia, która później została określona mianem „głasnost”, czy raczej zwykły brak czujności KGB?
Książka została opublikowana za zgodą Sołżenicyna w grudniu 1973 roku (wydana w języku rosyjskim we Francji – przyp. red.). Jeden z rękopisów został skonfiskowany przez KGB w Rosji, gdy stenotypistka i asystentka autora Jelizaweta Woronionanska po pięciu dniach przesłuchiwania wyjawiła, gdzie był ukryty. Gdy została zwolniona z aresztu, popełniła samobójstwo – powiesiła się we własnym mieszkaniu. Wtedy autor zlecił wydanie książki w YMCA-Press Publishers, co oczywiście było ogromnym policzkiem dla władz ZSSR, ale przyniosło Sołżenicynowi międzynarodowy rozgłos. Wkrótce został deportowany z kraju.
Przyjmujemy, że pisarz był antykomunistą, ale jest kilka innych wątków związanych z jego poglądami. Czy dziś, w czasach politycznej poprawności nie należałoby nazwać go antysemitą?
Jestem przekonany, że nie. Gdy spojrzy pan na jego książki, takie jak „Krąg pierwszy” czy „Jeden dzień Iwana Denisowicza” zobaczy pan, że jego żydowscy bohaterowie są opisywani z sympatią, bez uprzedzeń typowych np. dla Nikołaja Gogola czy Fiodora Dostojewskiego. Jego praca o stosunkach rosyjsko-żydowskich „200 lat razem” to jedynie esej historyczny. Ma kilka wad, ale nie jest antysemicki.
A twierdzenie, że większość czekistów i funkcjonariuszy NKWD było Żydami?
Ale to prawda. NKWD przed czasami Wielkiego Terroru było zdominowane przez Żydów. Tak było do lat 30., później ich liczba znacząco spadła.