Rozmowy

Antoni Libera: Marzec ‘68 przyniósł wyłącznie zło

Ówczesne wydarzenia, w odróżnieniu od Października ’56, nie były ruchem oddolnym i spontanicznym, tylko zaplanowaną prowokacją mającą na celu zmianę jednej ekipy komunistów na inną – mówi pisarz i tłumacz, uczestnik wydarzeń marcowych.

TYGODNIK TVP: Dlaczego Władysław Gomułka po wojnie sześciodniowej (między Izraelem a państwami arabskimi – red.) w czerwcu 1967 roku zachował się tak serwilistycznie wobec Kremla? Dlaczego nie próbował zachować choćby minimalnej niezależności, jak na przykład ówczesny przywódca Rumunii Nicolae Ceaușescu?

ANTONI LIBERA:
Ceaușescu miał mocniejszą pozycję w „obozie socjalistycznym” niż Gomułka i dlatego mógł sobie na taki opór pozwolić. Przede wszystkim już w latach 60. wypracował sobie osobny status w Układzie Warszawskim i nie podporządkowywał się wszystkim dyrektywom płynącym z Kremla.

Po wtóre był osobiście uzależniony finansowo od Izraela, który zapłacił pokaźne kwoty (na tajne konta) za utworzenie rumuńskiej gminy na terenie Izraela.

Po trzecie wreszcie, Rumunia nigdy nie była dla Sojuza tak ważna strategicznie jak Polska. Podsumowując: Ceaușescu jako lokalny watażka i bezwzględny dyktator trzymał u siebie wszystkich za mordę i nie obawiał się przewrotu inspirowanego przez Sowietów.

Natomiast Gomułka od co najmniej czterech lat miał w kraju rywala, i to dosyć silnego, w postaci szefa aparatu bezpieczeństwa, Mieczysława Moczara, który dążył do przejęcia władzy. Przypuszczam, że gdyby Gomułka postawił się wtedy Moskwie, to szybko by poleciał i jego miejsce zająłby właśnie Moczar. Moskiewska centrala nie znosiła sprzeciwu i samowoli, i za niesubordynację karała pałacowym przewrotem. Jego mechanizm był prosty: wywoływano sztuczny, kontrolowany bunt przeciw panującej ekipie, po czym tak zwane zdrowe siły w partii przejmowały władzę. Moskwa zawsze hodowała w krajach satelickich takie „zastępcze” ekipy na wypadek, gdyby panująca wymknęła się spod kontroli. ODWIEDŹ I POLUB NAS Dlaczego jednak w swych działaniach posunął się tak daleko? Nie rozumiał, że zerwanie stosunków dyplomatycznych z Izraelem, a zwłaszcza nagonka antysemicka, będą fatalne w skutkach i położą się cieniem na Polskę na wiele lat?

Gomułka nie myślał w tych kategoriach. Wizerunek i pozycja Polski na arenie międzynarodowej nie miały dla niego żadnego znaczenia. Obchodziło go wyłącznie utrzymanie władzy. A utrzymanie władzy wymagało bezwzględnego podporządkowania się Moskwie. W tym wypadku oznaczało to jednak rzeczy szczególne, bo zerwanie stosunków dyplomatycznych z Izraelem i jednoznaczne opowiedzenie się po stronie świata arabskiego uderzało pośrednio w ludzi o żydowskich korzeniach, którzy, choć w znacznej mierze współtworzyli system komunistyczny w Polsce i należeli do partii, nie chcieli poprzeć tych decyzji, a wręcz wzięli stronę Izraela. To dało powód, aby się ich pozbyć. Była to haniebna i fatalna w skutkach akcja.

Czy można ją jednak traktować jako część historii Polski, czy raczej jako element historii PZPR?

Była to całkowicie rozgrywka partyjna – element walki o władzę – niemniej jej skutki położyły się cieniem na historię Polski jako państwa. Bo za sztucznie wzbudzony antysemityzm zapłaciło społeczeństwo, a nie komunistyczni sprawcy. W kraju, w którym dokonał się Holokaust, taka heca nie powinna mieć miejsca, nawet jeśli obywatele pochodzenia żydowskiego byli zaangażowani w budowę tego systemu i służyli znienawidzonej władzy.

Ceausescu oczywiście święty nie był, przeciwnie, był skrajnie brutalnym i cynicznym dyktatorem, ale akurat tę sprawę załatwił w rękawiczkach. Po prostu za pieniądze otworzył dla Żydów granice i pozwolił im wyjechać na normalnych warunkach. I formalnie pozostał wobec Izraela lojalny. Natomiast Gomułka z Moczarem rozegrali tę sprawę w najgorszy sposób jak to możliwe. Sami nic nie zyskali – Gomułka upadł po dwóch latach, a Moczar nie zdobył władzy – a zaszkodzili wszystkim. Na wiele lat.

Od 1967 r. studiował pan polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Czy 30 stycznia 1968 r. po ostatnim spektaklu „Dziadów” w reżyserii Kazimierza Dejmka był pan pod pomnikiem Mickiewicza na manifestacji przeciw zdjęciu tego przedstawienia z afisza? Może opowiedzieć pan o atmosferze tamtych dni?

Na tamtych „Dziadach” byłem chyba dwukrotnie, ale akurat na tym ostatnim przedstawieniu nie. Protest był bardzo gwałtowny. Nigdy wcześniej nie widziałem tak ostrej manifestacji, a zwłaszcza tak brutalnego kontrataku sił bezpieczeństwa. Jak się miało okazać, był to przedsmak tego, co za miesiąc wydarzyło się na dziedzińcu uniwersytetu i na Krakowskim Przedmieściu przed kościołem Świętego Krzyża.
Adam Michnik podczas debaty "Jak Marzec'68 wpłynął na zmiany społeczne i polityczne. Co pozostawił nam w spadku? 1968 - 1970 - 1976 - 1980 - 1989" w muzeum Polin w marcu 2018. Fot. PAP/Radek Pietruszka
Nie byłem wtedy poważniej zaangażowany. Dopiero co zacząłem studia. Pierwsze trzy miesiące na uczelni to było za mało, żeby znaleźć się w tym głębiej. Ludzie, którzy organizowali protest, byli ode mnie o dobrych kilka lat starsi. Wtedy taka różnica wieku miała spore znaczenie. Mogę powiedzieć, że wypadkom marcowym raczej sekundowałem, niż brałem w nich aktywnie udział. Choć oczywiście 8 marca – i przez następne dni – prawie cały czas na uniwersytecie byłem i przeżywałem to wszystko, co działo się dookoła. Zaliczyłem pałowanie, ucieczki i ryzykowny skok z muru za Pałacem Kazimierzowskim.

Roman Graczyk w książce „Demiurg. Biografia Adama Michnika” pisze, że „w interpretacjach rewolty popularna jest teoria dwóch Marców”, z których pierwszy byłby „komandoski”, a drugi – „ogólnostudencki”. Co pan sądzi o tej opinii?

Żadna z tych opcji nie jest dla mnie przekonująca. Oczywiście, że w wydarzeniach tych wiedli prym „komandosi”, lecz mimo wszystko to nie oni wywołali Marzec. Marzec jako pewien ciąg zdarzeń był precyzyjnie zaplanowaną prowokacją sił bezpieczeństwa pod wodzą Moczara, wymierzoną przeciw Gomułce. To Moczar dążył do rozruchów, to on chciał tej eksplozji, aby na jej fali obalić Gomułkę i w pewnym stopniu dopiął swego.

Działania „komandosów”, a tym bardziej szerszej rzeszy studentów, były funkcją tamtej gry, a nie jej źródłem. „Komandosi” byli swoistym narzędziem w rękach komunistycznej władzy podzielonej na frakcje, które ze sobą walczyły. Sądzę, że niektórzy zdawali sobie z tego sprawę, ale wielu wierzyło, że byli w tym podmiotowi.

A czym dla pana był Marzec ‘68?

Końcem pewnej epoki. Ostateczną utratą złudzeń. Swoistą traumą. Zrozumiałem wtedy – w wieku 18-19 lat – że nie ma czegoś takiego jak „socjalizm z ludzką twarzą”; że peerel jest bez reszty podporządkowany Moskwie i że dopóki tak będzie, w Polsce nie będzie wolności, normalności i dobrobytu, a co gorsza, wszystko będzie skłamane i splugawione. Te odczucia potwierdziły się.

Jak pan wówczas oceniał rewoltę studencką na Zachodzie?

Z dystansem, a w każdym razem – bez zrozumienia. Nie rozumiałem, przeciw czemu oni się właściwie buntują – mając demokrację i wszystkiego pod dostatkiem. Pamiętam, że podczas jakiejś dyskusji z wielbicielami czy orędownikami tego ruchu ktoś rozsądny powiedział: „Przydałoby się im ruskiej piąchy albo przynajmniej takiej, jaką nam tu zafundowali, to może by się opamiętali. Oni tam skaczą, bo nie wiedzą już, co zrobić ze swoją wolnością. Drugiej dziurki do sr…nia im potrzeba”. Człowiek ten nie spotkał się wtedy z aprobatą, i to oględnie mówiąc.

Ja to widziałem podobnie, tyle że nie wyrażałem się tak dosadnie. Znając jako tako historię i literaturę francuską, wiedziałem, że Francuzi lubują się w pozach i gestach. A „gest rewolucyjny” upodobali sobie szczególnie. Szalenie podobają się sobie, gdy obalają Bastylię i gilotynują króla. Ciekawe, że literatura francuska nie wydała takiego dzieła jak „Don Kichot”, który wyszydza piramidalne kulturowe kabotyństwo.

Podczas 50. rocznicy wydarzeń marcowych na Uniwersytecie Warszawskim Adam Michnik stwierdził, że „pozytywnym skutkiem Marca '68 roku był czerwiec 1989 roku. To był prawdziwy finał tego, co się zaczęło, dla mnie przynajmniej tak na wielką skalę w 68 roku”. Dodał, że już wtedy w PZPR zarysował się nurt wewnątrz partyjny, który doprowadził do okrągłego stołu. Co pan sądzi o tej opinii?

Jest wybitnie bałamutna i świadczy głównie o megalomanii Michnika. On świadomie manipuluje historią i kreuje mity. Jest w tej metodzie nieodrodnym wyznawcą leninowskiej zasady, która zakłada, że będzie tak, jak się coś nazwie lub też jaką „narrację” czemuś się nada. Bo kto ma „narrację”, ten ma władzę, a w każdym razie jest górą.

W tej wypowiedzi przebija przede wszystkim wola ukazania siebie jako kogoś, kto odegrał fundamentalną rolę we współczesnej historii Polski. Zastosowany tu jest pewien skrót myślowy, podobny do tego z wiersza Majakowskiego: „mówimy – partia, a myślimy – Lenin”.

To on był Panem Wołodyjowskim Marca ’68

Historia Danka Baumrittera, zapomnianego Małego Rycerza wydarzeń marcowych

zobacz więcej
Michnik tak właśnie chce być postrzegany. Chce, żeby hasło „polska droga do wolności” kojarzyło się z jego nazwiskiem. Dlatego – jako jeden z liderów tamtych wydarzeń – fetyszyzuje znaczenie Marca, czyniąc zeń kamień węgielny długiego procesu odzyskiwania wolności. Robi to wbrew faktom i poniekąd na przekór temu, w jaki sposób sam radykalnie zaprzepaścił swoje zasługi.

Powtórzę jeszcze raz: Marzec ’68 – w odróżnieniu od Października ’56, który był autentycznym ruchem społecznym – nie był ruchem oddolnym i spontanicznym, tylko od A do Z zaplanowaną prowokacją mającą na celu zmianę jednej ekipy komunistów na inną. Prowokacja ta posłużyła się młodzieżą studencką, która – poturbowana przez milicję i SB – mogła przez chwilę myśleć, że była podmiotowa i walczyła o swobody obywatelskie. Skutki tej ubecko-propagandowej operacji były fatalne. Zniszczenie sporej części inteligencji i exodus ostatnich Żydów z Polski. Wielorakie zubożenie i zhańbienie społeczeństwa.

Wrócę jeszcze do słów Adama Michnika wypowiedzianych w czasie 50. rocznicy wydarzeń marcowych na Uniwersytecie Warszawskim. Późniejszy redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” stwierdził wówczas, że w pewnych obszarach zwiększyła się wolność słowa. Czy pan też miał takie wrażenie?

Nie pojmuję tego zdania. W wyniku Marca nastąpiło ewidentne przykręcenie śruby, zaostrzenie cenzury i wzmożenie presji propagandowej.

Negatywne konsekwencje tamtych wydarzeń są znane. Ale czy można stwierdzić, nawiązując do słów Adama Michnika, że Marzec przyniósł jakiekolwiek pozytywne skutki?

W żadnym razie. Chyba że Michnikowi chodzi właśnie o ową kampanię antysemicką, bo obecnie – po odpowiedniej obróbce propagandowej – służy mu ona w grze politycznej, w której odnosi (niestety) pewne sukcesy. Ta obróbka propagandowa polega, jak zwykle, na manipulacji i zakłamaniu rzeczywistości.

Michnik, który jak mało kto wie, że inicjatywa „antysyjonistycznej” propagandy, a w ślad za tym nagonki, wyszła z PZPR i w ogóle była typowym narzędziem komunistycznej władzy właściwej Moskwie (vide proces lekarzy i innych takich zagrywek w Sojuzie), całkowicie to przemilcza, a winą obciąża… społeczeństwo. W kółko ogłasza, że w 1968 r. to nie żaden Gomułka czy Moczar i ich zdeprawowane kliki z nadania Kremla doprowadziły do owej haniebnej akcji, lecz że to „Polska” wyrzuciła wtedy Żydów.

To obraz fałszywy i szkodliwy, ale dla niego przydatny, bo za jego pomocą odgrywa się on na wspólnocie, która przejrzała jego niewiarygodność i piętrowe maskarady, i odrzuciła jako rzekomego bojownika o wolność, a zwłaszcza niepodległość.

– rozmawiał Tomasz Plaskota

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Antoni Libera jest pisarzem i tłumaczem, literaturoznawcą specjalizującym się w twórczości Samuela Becketta, autorem powieści "Madame". W czasach PRL był działaczem demokratycznej opozycji, współpracownikiem Komitetu Obrony Robotników i Komitetu Samoobrony Społecznej „KOR”. Kawaler Orderu Orła Białego.
Zdjęcie główne: Marzec 1968 w Krakowie. Masówka w Hucie im. Lenina. Fot. PAP/Stanisław Gawliński
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.