„…Duchowny umilkł na chwilę, jak gdyby wahał się, od czego zacząć.
– Gdzie człowiek mądry ukryje liść? – podjął wreszcie. – W lesie.
Odpowiedziało mu milczenie.
– Jeżeli nie ma w pobliżu lasu, zasadzi las. Jeżeli jednak będzie chciał schować uschnięty, martwy liść, najbardziej odpowiadałby mu las uschnięty, martwy”.
Tyle ksiądz Brown, bohater stworzony przez Gilberta Chestertona w opowiadaniu „Złamana szabla”. Rozpoczynają je dialogi sformułowane na podobieństwo buddyjskich
koanów („– Gdzie człowiek mądry ukryje kamyk? – Na plaży”; „– Gdzie człowiek mądry ukryje liść? – W lesie”), by ostatecznie doprowadzić czytelników do prawdy o zdradzie – i o zwłokach, ukrytych przez mordercę na polu wywołanej przezeń bitwy.
Dym i lustra
Tak, generał sir Arthur St. Clare z opowiadania Chestertona okazał się mordercą i zdrajcą. Ale jak nazwać tych, którzy wybrali jedną z tysięcy spalonych białoruskich wiosek i wznieśli na jej zgliszczach okazałe „Centrum Pamięci” – po to, by splątać tropy, które mogłyby doprowadzić do ich zbrodni, ukryć prawdę w niedopowiedzeniach, mgle, przegłosach i fałszywych odbiciach?
Katyń – Chatyń. Dla polskiego oka i ucha różnica jest wyraźna. Oczywiście, przede wszystkim za sprawą kontekstu kulturowego. Już kilkulatki – przynajmniej takie, z którymi rozmawiają rodzice – mogą kojarzyć „Katyń” jako „miejsce, gdzie źli Sowieci zabili bezbronnych polskich żołnierzy”. Ale nawet w piśmie inaczej wyglądają „K” i „Ch”. Inaczej, miękko brzmi druga nazwa, wprost wywodząca się od „chaty”. Podczas gdy słowo „Katyń” to mocne, tępe jak łupnięcie kolbą „KAT”, a po nim „tyń”, lekkie niczym brzęknięcie o cegłę lub glinę blaszanej łuski.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Ale dla angielskiego oka „Katyn” i „Khatyn” wyglądają jak dwa warianty tego samego słowa, przy czym w jednym z nich (ale którym?) ktoś dopuścił się literówki. A można i nie zauważyć różnicy, tak po prostu jest z wyrazami zapisanymi w nieznanym nam języku. Ot, sięgam po mapę Islandii i pierwszą z brzegu wioskę liczącą, podobnie jak Chatyń przed zagładą, trochę więcej niż sto dusz. Litli-Árskógssandur i Litli-Árskósgsandur: ile czasu trzeba, żeby oko polskiego czytelnika wychwyciło różnicę między tymi dwoma zapisami? Zwłaszcza, jeśli nie wie, że ma różnicy szukać, a czytelnik nie jest zawodowym korektorem.
I te zgłoski łudząco łagodne
A w mowie rzecz jeszcze bardziej się gmatwa: w międzynarodowym alfabecie fonetycznym (IPA) te dwie nazwy zapisywane są, odpowiednio, jako [ˈkatɨɲ]) i [xaˈtɨnʲ]. Spróbujcie poprosić znajomego Anglosasa, by wymówił oba (z pewnością żadne z nich nie przejdzie mu łatwo przez nagłośnię), a potem poproście, by z ręką na sercu powiedział, czy słyszy różnicę.
Odpowiadać na to pytanie będzie Anglosas, który wie, że rozmawia z Polakiem, zapewne ponadprzeciętnie ciekawym przeszłości, i zastanawia się, o co chodzi w tym eksperymencie. Patrząc więc na zapis IPA, wymawiać będzie te słowa szczególnie wyraźnie, jakby zdawał egzamin na kartę mikrofonową. A teraz wyobraźmy sobie miliardy mieszkańców świata – Hindusów, Brazylijczyków, Egipcjan – którzy we wczesnych latach 70. XX wieku słuchają na długich falach wieczornych wiadomości BBC. Słuchają jednym uchem, szykując kolację dzieciom, ze szczekaniem psa, skwierczeniem oleju i gwizdami radia w tle: „Today Richard Nixon, the president of United States, during his visit to USSR visited Khatyn Memorial…”; „Hoje Richard Nixon, o presidente dos Estados Unidos…”.
I tak dalej, w wielu wariantach, boję się nawet dociekać, jak brzmi różnica między „Katyń” a „Chatyń” w języku pusztu czy w kantońskim wariancie chińskiego. Jednym uchem wpadło, drugim wypadło, pies szczeka, przypaliły się placki. Ale jeśli Hindus czy Brazylijczyk natknął się kilka tygodni czy miesięcy później na jednego z tych Polaków z ich wiecznymi lamentami i pretensjami do całego świata, co się dowiedział, nic nie powiedział, mógł z czystym sumieniem odrzec:
– Kh… – jak wy to wymawiacie?! Katynj? Ale przecież Sowieci zbudowali tam mauzoleum, cmentarz i pomnik, sam słyszałem w BBC, o co wam jeszcze chodzi?
I właśnie o to chodziło. Z tym że nie Polakom: Sowietom. Dla tych dwóch głosek, [x] i [‘k], warto było rozrobić popioły 149 osób, wznieść mauzoleum, parking, szosę dojazdową i wydać albumy na glansowanym papierze w piętnastu językach świata. O, jeszcze jak było warto.