Kultura

Ze śmiercią im do twarzy

W piątek 24 marca 2023 premiera piętnastego studyjnego albumu Depeche Mode. Nigdy dotąd zespół tak wprost i całościowo nie dotykał tematyki śmierci. Nie pojawiła się ona jednak w ich twórczości na zasadzie „deus ex machina". Nie mijając się z prawdą można stwierdzić, że do tego momentu doprowadziły kolejne przełomy w niemal 45-letniej karierze Beatlesów electropopu.

Przed wydaniem albumu pod tytułem „Memento Mori" muzycy Depeche Mode znaleźli się w podobnej sytuacji co Nick Cave podczas nagrywania i promocji „Skeleton Tree" (2016). Gdy pracował w studiu dowiedział się, że zginął jego syn, a mroczny i wielokrotnie poruszający temat śmierci album, był już w dużej części nagrany. Cave jednak nie zrezygnował z jego wydania, ani nie uciekał od tragicznych wydarzeń dotyczących jego najbliższych (nawet powstał film „One More Time with Feeling" dokumentujący te wydarzenia).

Śmierć przyjaciela

Z kolei muzycy Depeche Mode nagrywając „Memento Mori" musieli zmierzyć się ze śmiercią Andy'ego Fletchera – kolegi, współzałożyciela grupy i jej członka od 1980 roku. Jak wskazują wszystkie źródła, Andy brał udział w wymyślaniu koncepcji wydawnictwa (w tym jego tytułu) i planował udział w sesji nagraniowej. Jednak 26 maja 2022 nagle zmarł. Powodem śmierci okazało się rozwarstwienie aorty.

Tytułowe „Memento Mori" (średniowieczne zawołanie mnichów, które oznacza „pamiętaj o śmierci") nabrało nagle bardzo konkretnej wymowy, z czym musieli zmierzyć się nie tylko sami muzycy, ale również sztab zajmujący się promocją płyty (i trasy koncertowej) oraz Anton Corbijn, jak zwykle odpowiedzialny za projekt graficzny okładki, wizualizacji koncertowych i teledysków. ODWIEDŹ I POLUB NAS Niedawno ktoś go zapytał: „Jeśli ktoś nie widział żadnego z [twoich] teledysków, czy jest jeden, od którego chcesz zacząć (...)? Anton: Tak, nowy z Depeche Mode, który wychodzi w lutym". Faktycznie bardzo dobrze współgra on z atmosferą i tekstem utworu. W klipie do „Ghost Again" wiodącą rolę odgrywają wątki funeralne – nawiązanie do gry w szachy z „Siódmej pieczęci" Ingmara Bergmana, motyw czaszki, duchów, wojny i cmentarza. Martin Gore i David Gahan nie tylko radzą sobie tutaj z nieprzewidzianą, a jednocześnie w pewien sposób wymuszoną ambiwalencją, ale też – nie wprost – nawiązują do wojny na Ukrainie i pandemii.

Śmierć w Czechosłowacji

W 1988 roku Depeche Mode koncertował w Czechosłowacji. Występ odbył się w ramach trasy towarzyszącej wydaniu płyty „Music For The Masses". W Pradze miała miejsce niezwykła sesja fotograficzna, jaką dla zespołu wykonał Anton Corbijn – wspomniany wybitny holenderski fotograf i reżyser, który znacząco wpłynął na wizerunek grupy. Jedną z lokalizacji był cmentarz żydowski w Pradze. Muzycy odwiedzili tam m.in. grób Franza Kafki.

Oglądając teledysk do „Ghost Again", miałem wrażenie, że historia zatoczyła koło. Wtedy – zespół jeszcze w komplecie, jako kwartet, na dwa lata przed swoim największym komercyjnym sukcesem i po wydaniu znakomitego albumu, dzięki któremu podbił USA, dziś – doświadczeni życiem, po odwykach, życiowych zakrętach, rozstaniu z Alanem Wilderem i śmierci Andy'ego Fletchera. I starsi o 35 lat. Znów z Corbijnem – swym wiernym towarzyszem – i znów ze śmiercią w tle.

Depeche Mode nigdy nie wpisał się w nurt new romantic, z którym zwłaszcza na początku lat 80. bywał kojarzony. Od trzeciego albumu tematyka ich utworów stawała się coraz poważniejsza, a główne motywy pojawiające się w tekstach to religia, niemożność zrozumienia drugiego człowieka, miłość i seks. Balansując na granicy komercji i eksperymentu stali się alternatywną gwiazdą o światowym formacie.

Wizyta w Czechosłowacji miała miejsce w zwrotnym momencie ich kariery. Koncert na stadionie Rose Bowl w Pasadenie (USA) udokumentowany albumem „101" stanowi przełom. Odtąd, jeśli chodzi o popularność, zaczęli grać w tej samej lidze co np. U2, The Cure, Van Halen i Madonna.

Śmierć w piosenkach

„Death is everywhere / There are flies on the windscreen / For a start" śpiewał w 1986 roku Dave Gahan na płycie „Black Celebration". Płyt, na których piętno wywarła śmierć, mamy w historii rocka i alternatywy całkiem sporo. Konteksty bywają różne. Najczęściej kostucha jest tematem utworów i elementem wizerunku.
Czasem też realna śmierć zaskakuje muzyków w trakcie nagrywania płyty lub tuż przed jej wydaniem i ten fakt, wraz charakterem muzyki nadaje wtedy wydawnictwu status „kultowego" (np. „Closer" Joy Division, „The Night" Morphine czy „American IV: The Man Comes Around" Johnny Casha).

Zdarza się też, że artysta oczekujący swojej własnej śmierci kreuje pożegnalne utwory lub całe albumy. Pewnie najbardziej znane przykłady to „Innuendo" (i po części „Made in Heaven") Queen, nagrywane przez śmiertelnie chorego Freddiego Mercury'ego oraz „Black Star" Davida Bowie.

W przypadku Depeche Mode, tematyka związana ze śmiercią najmocniej była obecna na płytach „Black Celebration" (1986) i „Songs Of Faith And Devotion" (1993). Z różnych powodów. W połowie lat 80. zespół wypracował swój dojrzały styl definitywnie odchodząc od lekkich, często wesołych piosenek obecnych w ich repertuarze na początku kariery. Brzmienie stało się ciężkie, niemal industrialne, a atmosfera muzyki i teksty – mroczne. Wpłynęła na to z pewnością przeprowadzka Gore'a do podzielonego jeszcze wtedy Berlina, inspiracja muzyką Einstürzende Neubauten i ... artystyczna dorosłość.

Kilka lat wcześniej głośno było o kontrowersyjnym utworze DM pt. „Blasphemous Rumors". Gore dawał w nim wyraz buntowi przeciwko bezsensowi śmierci i „makabrycznemu poczuciu humoru Boga". To co było w nim jeszcze dosyć naiwne, na „Black Celebration" stało się nowym manifestem dekadencji dla fanów na całym świecie. Najbardziej słychać to w utworze tytułowym oraz wspomnianym już wyżej „Fly on the Windscreen".

Mroczna atmosfera wypełnia jednak całą płytę, na której gorzkie komentarze dotyczące rzeczywistości ("A Question Of Time", „New Dress") sąsiadują z donośnym wołaniem o autentyczność w relacjach międzyludzkich ("Stripped", „Sometimes").

"Songs Of Faith And Devotion" wyznacza kolejny stylistyczny przełom. DM otworzyli się na gitary i mocne, rockowe brzmienie. W tekstach rozważania na temat śmierci zostały wzbogacone o wątki religijne, mocno obecne też na kultowym „Violatorze" ("Personal Jesus", „Halo"). To już ewidentnie egzystencjalne starcie z bólem istnienia. Posłuchajcie chociażby „Walking In My Shoes", „Condemnation", „Judas" czy „Death's Door" wydanego jako B-side i obecnego na ścieżce dźwiękowej filmu „Until The End of the World" Wima Wendersa.

W tym czasie chodziło jednak nie tylko o poglądy, ale też dezintegrację, jaka zachodziła w życiu muzyków – Gahan, uzależniony od narkotyków, dwukrotnie, po przedawkowaniu heroiny, wywinął się śmierci, Gore przegrywał z alkoholizmem, a Fletcher cierpiał na depresję. To wszystko doprowadziło do odejścia z zespołu Alana Wildera. Mało brakowało, a już wtedy śmierć zakończyłaby rozdział muzyki popularnej o nazwie Depeche Mode.

Memento Homo Mori

Dziś Depeche Mode jest de facto duetem Gore/Gahan. Obaj muzycy przekroczyli już sześćdziesiątkę. Wiele spraw przewartościowali, ustabilizowali się życiowo i nie idąc na artystyczne kompromisy osiągnęli światowy sukces, który symbolicznie podsumowało wprowadzenie zespołu z Basildon do Rock & Roll Hall Of Fame (2020). Biorąc pod uwagę wypracowany przez nich styl i opinię jednego z najbardziej mrocznych zespołów świata, dziwię się, że dopiero teraz śmierć stała się tematem całego albumu.

Wielcy elektronicy odchodzą wiosną

Właściwie nic ich nie łączyło – każdy uprawiał inny gatunek, każdy reprezentował inną wrażliwość i temperament.

zobacz więcej
Wiele wskazuje też na to, że „Memento Mori" jest najlepszym i najważniejszym albumem DM w XXI wieku. I nie chodzi tylko o smutny kontekst, który oczywiście znacząco wpłynął na jego ostateczny kształt. Bardzo dobrym pomysłem okazał się wybór dwojga producentów – Jamesa Forda (znanego z duetu Simian Mobile Disco) i Marty Salogni. Pomogli oni nadać nowym piosenkom zespołu surowy charakter i mocno osadzić je w gatunku electro.

Kompozycje efektownie łączą solowe, techno-industrialne dokonania Gore'a (jako MG) z wczesnym obliczem grupy, sięgającym czasów „Some Great Reward", a nawet okresem, kiedy występowali jeszcze z Vince'm Clarkiem. Wszystkie piosenki (oprócz jednej) zaśpiewał Gahan. Całość jest niezwykle zwarta i dosyć krótka, co pozwala doskonale wybrzmieć mocno refleksyjnym, żeby nie powiedzieć melancholijnym, tematom muzycznym. Gitara Gore'a pojawia się często, ale przeważnie pełni rolę drugoplanową. Wyjątkiem jest „Ghost Again" i „Never Let Me o".

Wciąż istotną rolę odgrywają analogowe syntezatory, ale brzmią inaczej niż na „Sound Of The Universe", „Delta Machine" i „Spirit" – swymi wysyconymi barwami wzmacniają rytmiczny szkielet, który dawno w ich twórczości nie był tak potężny i wyrazisty ("People Are Good"). Gore i Gahan niespodziewanie kłaniają się też tradycji muzyki filmowej i easy listening z lat 60. i 70., umieszczając jej echa w „Don't Say You Love Me" i „Soul With Me". O ile brzmienie albumu wyznacza umiejętne połączenie wczesnego stylu DM (i środkowego Kraftwerk) z nowoczesną produkcją, o tyle jego atmosfera najbliższa jest chyba „Black Celebration".

Co ciekawe, mimo że śmierć pojawia się w niemal każdym utworze, już za chwilę jej majestat i groza skontrowane są afirmacją życia „pomimo wszystko". W związku z tym – paradoksalnie – „Memento Mori", nie jest albumem przygnębiającym, czasem wręcz sporo na nim światła ("Wedding Tongue") i – owszem, trudnego – optymizmu. Wspaniałą klamrę tej fascynującej muzycznej opowieści tworzą otwierający płytę „My Cosmos Is Mine" i wieńczący dzieło, poruszający „Speak To Me", który pod koniec rozpływa się w industrialnych plamach dźwiękowych.

***

Depeche Mode jest zespołem, którego słucha się uważnie od dziesiątek lat. Na „Memento Mori" fani czekali szczególnie niecierpliwie, bo nie było wiadomo, czy śmierć Andy'ego Fletchera nie zakończy historii grupy. Na szczęście stało się inaczej, a śmierć i tzw. trudne czasy – jak to niestety często bywa wśród artystów – stały się inspiracją do stworzenia dzieła o wyjątkowej sile wyrazu. Starzy mistrzowie nie zawiedli. Mam nadzieję, że nie jest to ich ostatnie słowo.

– Marek Horodniczy

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.