Co wiadomo o relacjach Grydzewskiego z Jerzym Giedroyciem?
Na poziomie osobistym w okresie powojennym w zasadzie nigdy one nie istniały. Natomiast stanowiska pism przez nich redagowanych, i ich poglądy, zupełnie do siebie nie przystawały. Grydzewski robił gazetę dla emigrantów, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Zamieszczał to, czego oczekiwali jego czytelnicy i z czym się identyfikowali. „Kultura” usiłowała docierać do kraju i była dla Giedroycia narzędziem oddziaływania. Ale w „Kulturze” pojawiali się autorzy bliscy „Wiadomościom” i ich redaktorowi.
Czemu zerwał kontakty ze skamandryckim tercetem: Jarosław Iwaszkiewicz, Julian Tuwim, Antoni Słonimski?
Pierwszy z wymienionych spędził wojnę w kraju, po 1945 r. poszedł na współpracę z władzą komunistyczną. Nie uszło to uwadze „Wiadomości”, kontakty korespondencyjne między Grydzewskim a Iwaszkiewiczem stawały się coraz rzadsze. Na krytykę swojej postawy politycznej, poeta reagował pretensjami o niechętny, jakoby od zawsze, stosunek Grydzewskiego do jego twórczości i osoby – co nie odpowiadało prawdzie. Z kolei jeśli chodzi o stosunki ze Słonimskim i Tuwimem, to oni opuścili kraj, tak jak Grydzewski, we wrześniu 1939 r., ale ich relacje pogarszały się od czasu wejścia do wojny Związku Sowieckiego. Obaj poeci skłonni byli widzieć w Stalinie przede wszystkim tego, który zdoła pokonać Niemcy, a Grydzewski dostrzegł w nim głównie zagrożenie dla niepodległości Polski. Jak się okazało – słusznie.
Za to zażyłość z Janem Lechoniem oraz Kazimierzem Wierzyńskim przetrwała próbę czasu?
Podobnie jak Grydzewski, panowie zdecydowali się nie wracać do Polski w 1945 r. z powodów politycznych. To z pewnością wzmocniło przyjaźń, którą darzyli się od lat 20. XX w. Myślę, że jej spoiwem, naturalnie oprócz uznania dla talentu literackiego, było zbliżone pojmowanie sytuacji politycznej. Zarówno w aspekcie międzynarodowym, jak i – zwłaszcza – krajowym. Poeci osiedli po wojnie w Stanach Zjednoczonych. Z Lechoniem Grydzewski nie widział się od lata 1940 r., kiedy to wspólnie ewakuowali się z Paryża. Natomiast Wierzyński podróżował po Europie i zahaczał o Londyn, w którym zamieszkał na jakiś czas przed śmiercią. O jego przyjaźni z Grydzewskim przekonuje ujmująca korespondencja, sięgająca początku lat 20., która niedawno ukazała się drukiem w czterech pokaźnych tomach.
Powodem samodzielnego kierowania „Wiadomościami” była ciężka sytuacja materialna gazety, czy raczej przekonania Grydzewskiego, iż nikt mu w tym nie dorówna?
Należał do typu redaktorów-dyktatorów. Czyli takich, którzy chcieli zachowywać pełny wpływ na kształt tygodnika. Redakcja w przyjętym tego słowa znaczeniu, z szefami działów i osobami powiązanymi z nią stałą współpracą etatową, ograniczałaby mu w jakimś stopniu wgląd we wszystko to, co drukowałyby „Wiadomości”. Ale przede wszystkim odbierałaby mu przyjemność z redagowania. Coś w rodzaju zabawy, na którą składało się oczekiwanie na teksty, ich czytanie, poprawianie, polemiki z autorami, wreszcie układ i łamanie numeru. Inna sprawa, że stan finansowy pisma nie pozwalał na ekspens w postaci pensji dla grona redaktorów.
Grydzewski żył w Anglii ze świadomością, że do Polski nigdy nie wróci?
Myślę, że tak. Nie powróciłby do Polski rządzonej przez komunistów i zależnej od Moskwy. Był emigrantem niezłomnym. Nieaprobującym powojennego porządku geopolitycznego. W jakimś stopniu patriotą II Rzeczypospolitej. Mimo szeregu ułomności, w sferze politycznej umożliwiała Grydzewskiemu – i nie tylko jemu – spełnianie ambicji oraz realizowanie misji pod tytułem: dbałość o kulturę literacką. Całe życie robił to poprzez pismo, którego zadania i charakter sprawiały, że mogło się ukazywać wyłącznie w warunkach poszanowania różnorodności i odmienności.
– rozmawiał Tomasz Zbigniew Zapert
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy