Historia

Czescy bojownicy o wolność. Nie tylko Petruška Šustrová

Wielu czeskim dysydentom powstanie Solidarności dało nadzieję, że komunizm nie będzie trwał wiecznie.

Doświadczenie komunizmu (i walki z nim) jest tym elementem pamięci i tożsamości, który najbardziej zbliża do siebie Polaków i Czechów. Co więcej, z uwagi na zupełnie odmienne trajektorie naszych nowożytnych dziejów, chodzi – wbrew powierzchownym podobieństwom, takim jak podobnie brzmiące języki - to jeden z niewielu takich wspólnych elementów. Wspólnota losów w czasach komunizmu była w stanie stworzyć realne więzi pomiędzy naszymi społeczeństwami, które wyciszyły w dużej mierze starsze i (zdawało się) głębsze animozje i różnice. Należy traktować to w kategoriach małego środkowoeuropejskiego cudu.

Właśnie na tym fundamencie zbudowana została nowa, „wyszehradzka” definicja Europy Środkowej, której legendą założycielską jest współpraca „ponad granicami” środowisk opozycyjnych z poszczególnych krajów (a przede wszystkim Polaków i Czechów). Kluczową rolę w tej opowieści gra niewątpliwie polska „Solidarność” jako inspiracja do działania i źródło know-how, a następnie także główny inicjator nawiązywania wzajemnych relacji w regionie.

W sferze idei łączyło nas natomiast wyrażone w tym samym czasie przez Kunderę, Miłosza i innych przekonanie o wspólnej przynależności do „porwanego Zachodu”. Jeżeli zaś myślimy o postaciach, które symbolizuję ten związek, jedną z pierwszych, które przyjdą nam do głowy, będzie Petruška Šustrová.

Pożegnanie z tą wybitną postacią czeskiego ruchu dysydenckiego odbędzie się 17 maja 2023, dzień przed jej 76 urodzinami, w katolickim kościele Najświętszego Serca Jezusa, którego była przez lata parafianką, w praskiej dzielnicy Vinohrady, w której spędziła większość życia. Wraz z nią odchodzi cała generacja Czechów zakochanych w Polsce jako kraju, który był symbolem nadziei.

Wiele razy opowiadała o swoim pierwszym „fizycznym” spotkaniu z Polską, kiedy trafiła do Warszawy na Zaduszki 1989 roku. O setkach zniczy zapalonych przy grobach, pomnikach i tablicach związanych z Powstaniem Warszawskim, które zrobiły na niej ogromne wrażenie. „W sklepach nie było nic, ale Warszawa była pełna kwiatów i zniczy”.

Potem – w listopadzie 1989 – był Wrocław i konferencja „Europa Środkowa na rozdrożu” połączona z „Festiwalem Czechosłowackiej Kultury Niezależnej” – spotkanie czeskiej emigracji politycznej z przedstawicielami opozycji krajowej zorganizowane dzięki polskim strukturom Solidarności Polsko-Czechosłowackiej w sytuacji, w której w Pradze i Bratysławie reżim wydawał się jeszcze trzymać mocno i nic nie wskazywało na to, że za kilka tygodni Vaclav Havel zostanie prezydentem. Wróciłam potem „z tej krainy wolności do ponurego państwa policyjnego” z przekonaniem, że koniec komunizmu jest blisko. „Uznali mnie za fantastę”.

Ale Polska była obecna w życiu Šustrovej o wiele wcześniej. Podobnie jak w życiu całego czeskiego ruchu dysydenckiego. Kilka lat temu przy okazji 40. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego wspominała: – Nigdy nie zapomnę tego jak 13 grudnia 1981 dowiedziałam się o tym, co dzieje się w Polsce. Bo dla nas Polska była czymś strasznie ważnym. Była nadzieją, że z tym system coś może da się zrobić.

Różnica w sytuacji naszych krajów pod rządami komunizmu jest łatwo dostrzegalna w samym nazewnictwie. Czesi zawsze mówią o „dysydentach” nie o „opozycji” ponieważ od momentu opublikowania Karty 77 aż do Aksamitnej Rewolucji chodziło o kilkaset czy co najwyżej kilka tysięcy osób w skali całego kraju.

Jak słusznie zauważa najwybitniejszy znawca tematu, Łukasz Kamiński, warto tutaj pamiętać o tym, że cykle rozwoju polskiego i czeskiego komunizmu nie były zsynchronizowane. Dla Czechów momentem porównywalnym do polskiego Sierpnia była Praska Wiosna i wydarzenia lat 1968 – 1969. Brutalna pacyfikacja tego masowego i niemal ogólnospołecznego dążenia do „socjalizmu z ludzką twarzą” (tzw. normalizacja) spowodowała, że aż do listopada 1989 roku sprzeciw wobec reżymu był wyłącznie domeną szczególnie odważnych, zdeterminowanych, i odizolowanych od większości społeczeństwa jednostek.

Czechosłowacki reżym przenikał społeczeństwo o wiele dogłębniej, bardziej precyzyjnie, niż polski. Nieporównywalna była w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych skala kontroli społeczeństwa. Nieporównywalnie większa mogła być ingerencja reżymu w codzienne życie osób, które pozwoliły sobie nawet na najdrobniejszą próbę kontestacji systemu oraz na życie ich rodzin.
Ján Langoš i Petruška Šustrová, byli dysydenci, twórcy ustawy lustracyjnej w pokomunistycznych Czechach. Zdjęcie z 2003 roku. Fot. PAP/CTK/ Volfík René
O wiele trudniej było znaleźć szare strefy, w których możliwe było trwanie bez konieczności kolaboracji. Każdy zwykły życiowy wybór mógł mieć nieodwracalne skutki dla jednostki i jej najbliższych – nie tylko działania stricte polityczne, ale także np. praktykowanie religii. „Wejście w spór z władzą oznacza w naszym państwie, że oprócz mnie osobiście wchodzi weń także cała moja rodzina aż do trzeciego pokolenia i wszyscy moi przyjaciele, którzy nie zdążą publicznie się mnie wyprzeć. Będzie to spór długi, wyczerpujący i – według ludzkich miar – beznadziejny” – napisał w styczniu 1978 roku Václav Benda, podobnie jak Šustrová jeden z rzeczników Karty 77 i współzałożycieli czeskiego KOR czyli VONS-u. A Šustrová opowiadała: – Czytałam materiały bezpieki na temat mojej osoby. Tam były relacje z poszczególnych dni mojego życia. Zawsze zaczynały się od tego, jak idę z dziećmi do przedszkola, potem je odbieram. I tak dalej, Wyobraziłam sobie samą siebie, jak wlokę dzieci i torby z zakupami, a oni zawsze idą za mną krok w krok. Zrobiło mi się niedobrze.

Czescy dysydenci decydując się na walkę o wolność świadomie płacili cenę, którą były wykluczenie i izolacja. Pracowali jako palacze w kotłowniach czy sprzątaczki (to przypadek Petruški Šustrovej). Albo myli okna, jak późniejszy kardynał i arcybiskup praski Miloslav Vlk, który opowiadał później, jak w przerwach między jedną witryną sklepową, a drugą, spowiadał siedząc na podwórzu na odwróconym wiadrze.

Z tego wynikał też intymny, rodzinny charakter czeskiego sprzeciwu. Z braku innej przestrzeni wolności odbywał się często na poziomie rodzin. W samej Pradze ruch dysydencki to de w dużej mierze archipelag kilkudziesięciu mieszkań, które służyły jako miejsca spotkań i azyl dla każdego, kto azylu potrzebował. To właśnie w takich malutkich „republikach słowa” – choć pod stałym i bardzo uciążliwym spojrzeniem tajnej policji – kwitła wolna debata i wolność duchowa.

W takiej sytuacji nic dziwnego, że historia czeskiej drogi do wolności pełna jest silnych bohaterek kobiecych, które były swoistymi zwornikami tych domowych „republik” – z jednej strony angażując się politycznie, a z drugiej prowadząc dom i wychowując dzieci. Kilka tygodni temu pożegnaliśmy w kościele św. Ignacego jedną z nich, Danę Nemcovą, matkę siódemki dzieci, z zawodu psycholog, która podobnie jak także zarabiała na życie jako sprzątaczka. Petruška Šustrová zdołała wychować piątkę własnych dzieci (dodajmy, że z czterema różnymi mężami). Kamila, żona twórcy pojęcia „równoległej polis” Vaclava Bendy, miała także pięcioro dzieci.

A w polskiej refleksji na temat czeskiego ruchu dysydenckiego nie może też zabraknąć Anny Šabatovej, pomysłodawczyni polsko-czeskich spotkań na granicy, w której mieszkaniu narodziła się później idea Solidarności Polsko-Czechosłowackiej. Ich domy, zresztą wszystkie położone w dzielnicy Praga 2 – Nowe Miasto i Vinohrady – tworzyły dla wszystkich środowisk niezależnych stabilne punktu odniesienia i bezpieczny azyl. ODWIEDŹ I POLUB NAS Słowo dysydent dobrze charakteryzuje również przewagę pierwiastka moralnego nad politycznym w czeskim sprzeciwie wobec reżymu. Podstawowym celem była raczej walka o prawo jednostki do godnego życia niż zmiana polityczna, która w warunkach czechosłowackich jawiła się jako fantasmagoria. Paradoksalnie jednak po upadku reżymu to właśnie nieliczna grupka czeskich dysydentów, uzbrojona w etyczne zasady, zahartowana przez życie na marginesie społeczeństwa, zbudowała zręby systemu politycznego w o wiele bardziej jednoznaczny sposób zrywającego z komunistyczną przeszłością niż udało się to w przypadku– masowej – opozycji polskiej.

Wtedy właśnie Petruška Šustrová po raz kolejny znalazła się na pierwszej linii frontu – w roli wiceministra spraw wewnętrznych przeprowadzającego weryfikację pracowników dawnej bezpieki czy przygotowującego ustawę lustracyjną. Była jedną z osób bezpośrednio odpowiedzialnych za wiele elementów czeskiej dekomunizacji, która w Polsce wzbudzała przez lata zazdrość wszystkich zwolenników rozliczenia z komunizmem.

Filarem czeski rozrachunków była jednoznaczna ocena moralna, która została wpisana do lakonicznej ustawy z 13 listopada 1991 (480/1991) stwierdzającej, że „w latach 1948–1989 reżym komunistyczny łamał prawa człowieka oraz swoje własne prawa”, później uzupełniona przez „ustawę o bezprawności reżymu komunistycznego oraz o oporze wobec niego” z 9 lipca 1993 r. (198/1993). W preambule wyraża ona przekonanie, iż „wybrany w wolnych wyborach parlament ma obowiązek rozliczenia okresu komunizmu”, a następnie uznaje, że Komunistyczna Partia Czechosłowacji i jej członkowie są odpowiedzialni za „planowe niszczenie tradycyjnych wartości cywilizacji europejskiej, łamanie podstawowych praw i swobód, upadek moralny i gospodarczy” czy „dewastację środowiska naturalnego”.
Na zakończenie ustawa stwierdza, iż opór wobec systemu był „usprawiedliwiony, zasadny i godny szacunku”. W języku (włącznie z językiem potocznym), w kulturze (i to zarówno wysokiej jak i masowej) to właśnie ton ustawy z 1993 - odcięcie się od okresu komunizmu i jego jednoznacznie negatywna ocena, bez różnicowania i odcieni szarości, były i nadal są oczywistością (pomimo fali nostalgii oraz zmieniającego się klimatu politycznego).

A to – obok ministra spraw wewnętrznych Jána Langoša czy posła Vaclava Bendy – właśnie Petruška Šustrová należała do najważniejszych architektów czeskiego rozliczenia się z komunizmem. W tym właśnie właśnie okresie nawiązała wieloletnią przyjaźń z polskimi przeciwnikami „grubej kreski", poszukującymi optymalnego sposobu dekomunizacji, takimi jak Zofia i Zbigniew Romaszewscy.

W Polsce „legitymacja Solidarności” była (z wyjątkiem obozu postkomunistów) niezbędną wręcz przepustką do świata polityki po 1989 roku i nawet 30 lat po zmianie ustroju pierwsze szeregi polityki pełne są weteranów „z podziemia”, którzy nadal nadają ton wielu kluczowym sporom. W Czechach natomiast, z nielicznymi wyjątkami, dysydenci szybko opuszczali politykę. Najczęściej zresztą chodziło o świadome i niewymuszone decyzje – byli dysydenci postrzegali sami siebie raczej jako aktywiści walczący o prawa człowieka i obywatela niż partyjni politycy czy trybiki w biurokratycznej maszynerii. Tak też było z Petrušką Šustrovą, która już w 1992 roku opuściła aktywną politykę I od tego czasu udzielała się publicznie wyłącznie jako dziennikarka, komentatorka i tłumaczka.

Swoją energię i wolę walki poświęcała już nie wewnątrzczeskim sporom, ale narodom, które były dopiero „w drodze do wolności”. Jeździła monitorować wybory na Białoruś i do Gorskiego Karabachu, spotykała się z opozycją na Kubie, kręciła filmy o Tatarach Krymskich i tłumaczyła książki o wolnych Czeczenach. Była naturalną częścią nieformalnej „prometejskiej” międzynarodówki dawnych opozycjonistów z Europy Środkowej, którzy wiedzieli, że ich walka nadal się nie skończyła, i powinna trwać dopóki nie znikną ostatnie ślady sowieckiego imperium i wszystkie narody regionu nie uzyskają wolności.

Jednak nigdy zapomniałą o swojej miłości do Polski. Starała się wspierać nowe formy czesko-polskiej współpracy, a przede wszystkim walczyła z upraszczającym, czarno-białym spojrzeniem na Polskę, automatycznie przejmowanych z zachodnich agencji prasowych. Wszystko to, co niezmiernie rzadkie, łączyła z lewicowymi sympatiami politycznymi. Tłumaczyła wielu – i bardzo różnych – polskich autorów, od Wojciecha Jagielskiego po Grzegorza Górnego, od Karola Modzelewskiego po Bronisława Wildsteina. To w dużej mierze także dzięki jej działalności w czeskiej przestrzeni publicznej obraz Polski pozostaje o wiele bardziej zniuansowany niż w większości krajów europejskich. To jeden z wielu pozytywnych elementów dziedzictwa czeskiego ruchu dysydenckiego. Ruchu, składającego się z ludzi, którzy nigdy nie dali się łatwo wtłoczyć w ideologiczne schematy a nad plemienne lojalności przedkładali etos „życia w prawdzie” filozofa Jana Patočki, który legł u podstaw całego ruchu.

– Maciej Ruczaj

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Autor jest dyrektorem Instytutu Polskiego w Pradze.
SDP 2023
Zdjęcie główne: Petruška Šustrová z historykiem prof. Andrzejem Paczkowskim podczas międzynarodowej konferencji "Solidarność i upadek komunizmu" zorganizowanej w czerwcu 2009 roku w Arkadach Kubickiego na warszawskim Zamku Królewskim. Fot. PAP/Leszek Szymański
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.