Historia

Jak nasi zlali Ruskich

Polscy działacze bokserscy złożyli protest przeciw przyznaniu zwycięstwa… Polakowi. A perelowskie media tryumfy Polaków komentowały, że to „sukces szkoły radzieckiej”.

„Po każdym polskim zwycięstwie szalona radość. Po dziś dzień zastanawiam się, jak wytrzymały ten napór i krzyk mury poczciwej i wyremontowanej w pośpiechu Hali Mirowskiej […] Potem długo , bardzo długo nikt nie chce wyjść z Hali. Owacje, brawa, skandowania, ludzie cieszą się, płaczą” – wspominał przebieg X mistrzostw Europy w boksie w Warszawie w dniach 18-24 maja 1953 r dziennikarz sportowy Tadeusz Olszański.

I trudno się temu entuzjazmowi dziwić. 70 lat temu, w czasie wspomnianych mistrzostw polscy pięściarze, prowadzeni przez legendarnego trenera Feliksa Stamma, nie tylko zdobyli worek medali, ale – co nie mniej ważne – przy okazji utarli nosa sowieckim czempionom.

Polacy wywalczyli 9 na 10 możliwych do zdobycia medali, w tym aż 5 złotych (Henryk Kukier, Zenon Stefaniuk, Józef Kruża, Leszek Drogosz i Zygmunt Chychła), 2 srebrne (Tadeusz Grzelak, Bogdan Wawrzyniak) oraz 2 brązowe (Aleksy Antkiewicz, Zbigniew Pietrzykowski). Na podium nie stanął jedynie Zbigniew Piórkowski, który przegrał w ćwierćfinale.

Polacy wygrali oczywiście również klasyfikację drużynową, wyprzedzając Związek Sowiecki, którego czempioni zdobyli „zaledwie” 2 złote, 2 srebrne oraz 3 brązowe medale. Tak na marginesie – jak zauważała znakomita pisarka Maria Dąbrowska – mistrzem Europy nie został żaden Rosjanin, lecz „jeden był Łotysz, a drugi Armeńczyk”.

Sukcesy naszych bokserów śledziły miliony Polaków – mistrzostwa nie były niestety transmitowane przez działającą wtedy od kilku miesięcy Telewizję Polską, ale na żywo relacjonowało je Polskie Radio, a nieliczni szczęśliwcy mogli śledzić walki na własne oczy w Hali Gwardii. Inni – również zapewne nie wszyscy chętni – mieli możliwość obejrzenia w stołecznych kinach codziennych reportaży ze zmagań najlepszych „szermierzy pięści” ze Starego Kontynentu.

Ich pojedynki były zresztą nie tylko wydarzeniem sportowym. Na tyle ważnym, że pisała nawet o nich w swoich dziennikach pisarka Maria Dąbrowska, choć – jak sama przyznawała: „Mało interesuję się sportem, a boks był mi szczególnie niemiły”... Poetycko stwierdzała ona: „Entuzjazm dla zawodników polskich wyrażany krzykiem i oklaskami można tylko porównać do huku morza w czasie sztormu. To było ogłuszające”.

Dąbrowska mistrzostwami zainteresowała się po przeczytaniu w „Życiu Warszawy” opisu dwóch zwycięskich walk polskich pięściarzy z sowieckimi bokserami. Potem pilnie śledziła walki finałowe słuchając transmisji radiowej. Tak potem je opisywała: „A kiedy po piątym zwycięstwie wielotysięczny tłum zaczął gromowym głosem «Jeszcze Polska nie zginęła» – i śpiewał, jak my nigdy nie śpiewamy – łzy pociekły mi z oczu […] Zrozumiałam, że to «pod boks» naród odkuwa się za wszystkie swoje upokorzenia”. I komentowała: „Śmieszne, ale to była wielka manifestacja patriotyczna”.
I miała rację! Mistrzostwa stały się doskonałą okazją do manifestacji sprzeciwu wobec ludowej władzy, a szczególnie „Wielkiego Brata”, czyli Związku Sowieckiego w okresie szczególnym – kilka tygodni po śmierci Józefa Stalina, w apogeum polskiego stalinizmu. Przejawem sprzeciwu były okrzyki w rodzaju „Bij Ruska!”. W ich skandowaniu nie przeszkodził fakt, że wśród kilku tysięcy widzów (Hala Gwardii mieściła ich 5 tys.) znalazły się nie tylko setki aktywistów partyjnych, ale również funkcjonariusze wszechwładnego, budzącego postrach Urzędu Bezpieczeństwa. Nie przeszkodziło również kierowanie na krzyczących – w celu ich zastraszenia – wielkich reflektorów.

Warto tu ponownie oddać głos Marii Dąbrowskiej. „Przejawiał się też wybitnie wrogi stosunek do zawodników radzieckich. Oto np. reporter wołał: «Na ring wchodzi zawodnik radziecki taki a taki, witany owacyjnymi oklaskami». A w radiu żadnych oklasków się nie słyszy. Tylko jakieś pojedyncze wykrzykniki, których jednak w ogólnej wrzawie nie można zrozumieć […] Reporter mówi: «Oto publiczność oklaskuje piękny cios (albo unik) zawodnika radzieckiego», a publiczność ryczy: «Drogosz!, Drogosz!»”. Nic, zatem dziwnego, że – już po zakończeniu mistrzostw prasa pisała o „rozwydrzonej publiczności”, o „elemencie bikiniarskim, drobnomieszczańskim, a nawet spekulanckim”. No, bo, któż inny mógł np. krzyczeć „Bij go w Jałtę” czy „Bij go w przyjaźń”, co odnotowała znakomita pisarka?

Entuzjazmu polskich kibiców nie podzielali z pewnością nasi działacze sportowi. Ci przed walkami półfinałowymi z czempionami zza Buga uczulali naszych pięściarzy, aby ci walczyli czysto, bez fauli. To jeszcze można zrozumieć. Problem w tym, że się do tego nie ograniczyli.

Otóż w czasie walk finałowych to właśnie oni złożyli protest po bardzo wyrównanej walce między Zygmuntem Chychłą, a Siergiejem Szczerbakowem. Wydawałoby się, że to nic nadzwyczajnego, tyle, że był to protest przeciwko przyznaniu zwycięstwa Polakowi... Według polskich działaczy jego sukces był możliwy tylko dzięki temu, że Międzynarodowa Federacja Pięściarska nie dopuściła do sędziowania tej walki arbitrów z tzw. krajów demokracji ludowej. Na szczęście ich kuriozalny protest wobec nie jednogłośnego werdyktu (2 do 1 na korzyść Chychły) został odrzucony.

To jeszcze nie wszystko. To właśnie głosami polskich działaczy na najlepszego zawodnika europejskiego czempionatu wybrano reprezentanta Związku Sowieckiego Władimira Jengibariana. I to, mimo, że – jak wspominał po latach Drogosz (zwany Czarodziejem Ringu) – zagraniczni trenerzy i sędziowie głosowali na niego oraz na Chychłę.

Tak na marginesie, ten ostatni walczył, będąc już chory na gruźlicę, co przed nim ponad rok zatajano... Jak później wspominał: „Gdy po 9 minutach dramatycznej walki zabrzmiał gong, byłem dosłownie u kresu sił. Gdyby mnie wtedy ktoś pchnął palcem, zwaliłbym się niechybnie na matę […] Ledwie doczłapałem do rogu. Żona opowiadała mi później, że byłem blady jak trup, mój nieprzytomny, szklany wzrok i sine wargi robiły ponoć niesamowite wrażenie”. Szczęśliwie był to ostatni pojedynek znakomitego polskiego pięściarza, gdyż – jak po latach relacjonował – jego kondycja „pogarszała się z walki na walkę”, a chory sportowiec wyraźnie słabł.

Jak sam zresztą oceniał jego pojedynek z sowieckim czempionem był dramatyczny – pierwszą rundę miał wygrać „bezapelacyjnie”, drugą zwyciężyć minimalnie, trzecią natomiast przegrać. Ale trudno się temu dziwić skoro, jak opowiadał: „Dwie pierwsze rundy przy mojej słabej kondycji dosłownie wypruły mnie z sił. Wracałem do narożnika na chwiejnych nogach, jak pijany, byłem wyczerpany walką, jak nigdy dotąd w mojej karierze”. ODWIEDŹ I POLUB NAS Mistrzostwa Europy – o czym była mowa – były pilnie śledzone przez Polaków. O reakcjach kibiców nad Wisłą wiemy także dzięki listom nadsyłanym anonimowo do Komitetu ds. Radia i Telewizji. Komentowano w nich nie tylko przebieg warszawskich zawodów, ale też sposób ich relacjonowania w polskiej prasie. I tak nadawca listu ze Szczecina – podpisujący się, jako „Patriota” – pisał (w imieniu własnym i zapewne zdecydowanej większości Polaków): „Jesteśmy szaleni zadowoleni z naszych bokserów, mamy przecież pięciu mistrzów Europy”.

I polemizował z lansowaną w mediach tezą, iż był to „sukces szkoły radzieckiej. Stwierdzał: „Boks w Polsce był na pierwszym miejscu w Europie i do 1939 r. i teraz. Nie jest to wcale szkoła radziecka. Jest to szkoła polska, jest to szkoła Stamma”. I ironizował: „Każdy sukces Polaka w życiu kraju to szkoła radziecka. W krótkim czasie będzie prasa pisać, [że] M[ikołaj] Kopernik, [Adam] Mickiewicz to szkoła radziecka”.

W listach odnoszono się również do konkretnych pojedynków polsko-sowieckich, a także do decyzji sędziowskich, jakie po nich zapadały. Anonimowy autor listu z Gliwic, który – jak twierdził – miał pisać nie tylko we własnym, ale również w imieniu pracowników gliwickiej Huty 1 Maja – był wyraźnie wzburzony werdyktem w półfinale czempionatu, kiedy to zacięty pojedynek stoczyli Antkiewicz oraz reprezentujący Związek Sowiecki wspomniany wcześniej Jengibarian. Sędziowie przyznali zwycięstwo temu drugiemu. Decyzja ta wzbudziła duże kontrowersje, również autora listu. Pytał on: „Ciekaw jestem, jacy to byli sędziowie, co wygrali ten mecz. Co za narodowości i czy to partyjni[a]ki? Może ci sami, co ukradli zwycięstwo [Laszlo] Pappowi [legendarny Węgier przegrał niespodziewanie w ćwierćfinale z Borisem Tiszynem – GM]. Czemu nie sędziowali spotkań Polaków z bolszewikami Francuzi, Włosi, Szwajcarzy czy Irlandczycy?”.

Autor listu krytykował Polskie Radio za to, że nie transmitowało momentu ogłaszania werdyktu we wspomnianej walce Aleksego Antkiewicza. Dla niego przyczyna była oczywista. „Baliście się tych protestów publiczności, żeby nie słyszała i Polska i zagranica” – konkludował. Jak twierdził zresztą, po poinformowaniu o porażce Polaka „cała grupa przy głośniku miała łzy w oczach”. Na koniec – w imieniu swoim i kolegów – stwierdzał: „My, cała Huta 1 Maja, proletariusze – sportowcy, domagamy się, aby Jengibarianowi dać zwycięstwo, jak sobie zasłuży, a to, które otrzymał, niech czym prędzej odda i niech Antkiewicz walczy w finale”…

Z kolei autor listu z Warszawy, który podpisywał się jako „Rozgoryczony”, twierdził, że oburzyła go „do głębi” notatka „Expressu Wieczornego” z 25 maja. Stwierdzono w niej, cytował: „Mamy zastrzeżenia do zwycięstwa Chychły…, naszym zdaniem rzeczywistym zwycięzcą był zawodnik radziecki – Szczerbakow”. Jak dalej pisał: „Odniesione przez naszych pięściarzy sukcesy były wielkim przeżyciem dla każdego Polaka, posiadającego odrobinę chociażby patriotyzmu”. Twierdził: „Jestem robotnikiem, pracuję w produkcji, ponadto [jestem] członkiem PZPR i przodownikiem pracy. Nie mogłem się zdobyć na bezpośrednią obserwację zawodów ze względów materialnych. Siedziałem więc w domu, z głową w radioodbiorniku i łykałem chciwie każdy meldunek… Aż wreszcie doczekałem się ostatniej walki pomiędzy Chychłą i Szczerbakowem… Nie uroniłem ani jednego słowa sprawozdawcy radiowego z przebiegu tej decydującej walki. Ze sprawozdania tego wynikało (co zgodne jest zresztą z wypowiedziami naocznych świadków tego spotkania), że Chychła przez cały czas górował nad swoim przeciwnikiem technicznie i taktycznie…”.
Komentował też doskonałą postawę naszych bokserów: „Byłem i jestem dumny z wielkiego sukcesu odniesionego przez polskich pięściarzy i oto znalazł się ktoś, kto usiłuje wmówić w żyjący jeszcze myślą o tym sukcesie naród, że sukces ten jest niesprawiedliwy, że zwycięstwo polskich sportowców było połowiczne, a przewaga nasza nieznaczna”.

I dodawał: „Wiem, że narodowi radzieckiemu i jego armii zawdzięczamy wiele…, ale nie możemy być przesadni w uznawaniu narodu radzieckiego, jako narodu «nadludzi». Śmieszne jest wspominać, że odnosimy sukcesy w boksie dzięki socjalistycznemu doświadczeniu radzieckich bokserów, od których się «uczymy». Znaczy to mniej więcej, że uczeń wyprzedził mistrza, a mistrz zamiast iść naprzód «cofa się wstecz»”. Jego zdaniem „Sukcesy naszego boksu to zasługa nie boksu radzieckiego, lecz zasługa Państwa otaczającego troskliwą opieką naszych sportowców, zasługa naszych trenerów i wreszcie ambicja i patriotyzm naszych reprezentantów”.

Na koniec zaś zauważał: „Nieopatrzne śpiewanie hymnów pochwalnych radzieckiemu przodownictwu przynosi w tym wypadku szkodę pięściarzom radzieckim, a nam niesmak i rozgoryczenie… Wiem, że stwierdzicie, że stawianie pierwszeństwa narodu radzieckiego przed innymi ma cel propagandowy. Ale nie sprzyja on pogłębieniu pochlebnego stosunku do Związku Radzieckiego […] Ta trąba propagandy, nieprzemyślanej, a gorliwej, chwilami dziecinnie naiwnej, sprawiła, że każde posunięcie naszych i radzieckich czynników politycznych i społecznych przyjmowane jest przez nas prosty, lecz niegłupi naród machnięciem ręki i określeniem «lipa»”.

Trudno się zresztą dziwić tego rodzaju listom, jeśli przypomni się, że na łamach polskiej prasy zagościły tytuły w rodzaju: „Zwycięstwo radzieckiej szkoły boksu” czy „Bokserzy radzieccy mistrzami Europy”. Co ciekawe szczególnym serwilizmem „popisała się” w tym przypadku nie „Trybuna Ludu” (organ Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej”, lecz „Przegląd Sportowy”. To w nim można było przeczytać m.in.: „Wszyscy widzieli i wszyscy są zachwyceni Szczerbakowem. Po nim największą popularnością cieszy się Jengibarian, śniady Armeńczyk, który zachwycił wszystkich szybkością i zwinnością ruchów”.

To na łamach tego pisma kreowano propagandowy obraz artykułami w rodzaju: „Chustki harcerskie na szyjach bokserów ZSRR”, „Z pięściarzami ZSRR po Warszawie” czy „Serdecznie żegnała młodzież Warszawy drogich przyjaciół radzieckich reprezentantów przodującego sportu świata”. A sowieckich czempionów przedstawiano nie tylko, jako sportowych herosów, ale również przyjaznych i uśmiechniętych ludzi, dżentelmenów ringu.

To właśnie na łamach „Przeglądu Sportowego” pisano o tym, że polski sukces był możliwy dzięki sowieckim wzorom: „Boks, lekkoatletyka, pływanie, szermierka, siatkówka to dziedziny sportu, które najlepiej potrafią korzystać ze wzorów przodującej radzieckiej szkoły sportu, ze wzorów przodującej radzieckiej kultury fizycznej […] Widać było w postawie naszych bokserów, w ich systemie przygotowań wzory radzieckiej szkoły sportu”.

Było to przysłowiowe „zaklinanie rzeczywistości”. Prawda była jasna – mistrzostwa Europy w boksie z 1953 r. były największym powojennym sukcesem polskiego pięściarstwa. Na dodatek smakującym bardziej, gdyż pokonanymi byli m.in. sowieccy herosi. Były sukcesem, które doceniły zresztą peerelowskie władze. Feliks Stamm – główny jego twórca – został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Mistrzowie Europy (Henryk Kukier, Zenon Stefaniuk, Józef Kruża, Leszek Drogosz i Zygmunt Chychła) otrzymali Złote Krzyże Zasługi, zaś srebrni medaliści (Tadeusz Grzelak oraz Bogdan Wawrzyniak) Srebrne Krzyże Zasługi. To nie wszystko – złoci medaliści otrzymali również po radioodbiorniku marki Aga. Ponadto polscy pięściarze dostali dzieła wodzów rewolucji – Karola Marksa oraz Włodzimierza Ilicza Lenina…

Sukces docenili oczywiście również kibice. Jak głosi legenda, trener Stamm, miał być niesiony na rękach z Placu Mirowskiego do Hotelu „Polonia” w Alejach Jerozolimskich. Zaś jego bokserzy stali się bohaterami narodowymi.

– Grzegorz Majchrzak

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Autor jest pracownikiem Biura Badań Historycznych IPN
SDP 2023

Zdjęcie główne: Polak Józef Kruża (z prawej) w zwycięskim pojedynku finałowym z Aleksandrem Zasuchinem (ZSRR). Fot. CAF
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.