I miała rację! Mistrzostwa stały się doskonałą okazją do manifestacji sprzeciwu wobec ludowej władzy, a szczególnie „Wielkiego Brata”, czyli Związku Sowieckiego w okresie szczególnym – kilka tygodni po śmierci Józefa Stalina, w apogeum polskiego stalinizmu. Przejawem sprzeciwu były okrzyki w rodzaju „Bij Ruska!”. W ich skandowaniu nie przeszkodził fakt, że wśród kilku tysięcy widzów (Hala Gwardii mieściła ich 5 tys.) znalazły się nie tylko setki aktywistów partyjnych, ale również funkcjonariusze wszechwładnego, budzącego postrach Urzędu Bezpieczeństwa. Nie przeszkodziło również kierowanie na krzyczących – w celu ich zastraszenia – wielkich reflektorów.
Warto tu ponownie oddać głos Marii Dąbrowskiej. „Przejawiał się też wybitnie wrogi stosunek do zawodników radzieckich. Oto np. reporter wołał: «Na ring wchodzi zawodnik radziecki taki a taki, witany owacyjnymi oklaskami». A w radiu żadnych oklasków się nie słyszy. Tylko jakieś pojedyncze wykrzykniki, których jednak w ogólnej wrzawie nie można zrozumieć […] Reporter mówi: «Oto publiczność oklaskuje piękny cios (albo unik) zawodnika radzieckiego», a publiczność ryczy: «Drogosz!, Drogosz!»”. Nic, zatem dziwnego, że – już po zakończeniu mistrzostw prasa pisała o „rozwydrzonej publiczności”, o „elemencie bikiniarskim, drobnomieszczańskim, a nawet spekulanckim”. No, bo, któż inny mógł np. krzyczeć „Bij go w Jałtę” czy „Bij go w przyjaźń”, co odnotowała znakomita pisarka?
Entuzjazmu polskich kibiców nie podzielali z pewnością nasi działacze sportowi. Ci przed walkami półfinałowymi z czempionami zza Buga uczulali naszych pięściarzy, aby ci walczyli czysto, bez fauli. To jeszcze można zrozumieć. Problem w tym, że się do tego nie ograniczyli.
Otóż w czasie walk finałowych to właśnie oni złożyli protest po bardzo wyrównanej walce między Zygmuntem Chychłą, a Siergiejem Szczerbakowem. Wydawałoby się, że to nic nadzwyczajnego, tyle, że był to protest przeciwko przyznaniu zwycięstwa Polakowi... Według polskich działaczy jego sukces był możliwy tylko dzięki temu, że Międzynarodowa Federacja Pięściarska nie dopuściła do sędziowania tej walki arbitrów z tzw. krajów demokracji ludowej. Na szczęście ich kuriozalny protest wobec nie jednogłośnego werdyktu (2 do 1 na korzyść Chychły) został odrzucony.
To jeszcze nie wszystko. To właśnie głosami polskich działaczy na najlepszego zawodnika europejskiego czempionatu wybrano reprezentanta Związku Sowieckiego Władimira Jengibariana. I to, mimo, że – jak wspominał po latach Drogosz (zwany Czarodziejem Ringu) – zagraniczni trenerzy i sędziowie głosowali na niego oraz na Chychłę.
Tak na marginesie, ten ostatni walczył, będąc już chory na gruźlicę, co przed nim ponad rok zatajano... Jak później wspominał: „Gdy po 9 minutach dramatycznej walki zabrzmiał gong, byłem dosłownie u kresu sił. Gdyby mnie wtedy ktoś pchnął palcem, zwaliłbym się niechybnie na matę […] Ledwie doczłapałem do rogu. Żona opowiadała mi później, że byłem blady jak trup, mój nieprzytomny, szklany wzrok i sine wargi robiły ponoć niesamowite wrażenie”. Szczęśliwie był to ostatni pojedynek znakomitego polskiego pięściarza, gdyż – jak po latach relacjonował – jego kondycja „pogarszała się z walki na walkę”, a chory sportowiec wyraźnie słabł.
Jak sam zresztą oceniał jego pojedynek z sowieckim czempionem był dramatyczny – pierwszą rundę miał wygrać „bezapelacyjnie”, drugą zwyciężyć minimalnie, trzecią natomiast przegrać. Ale trudno się temu dziwić skoro, jak opowiadał: „Dwie pierwsze rundy przy mojej słabej kondycji dosłownie wypruły mnie z sił. Wracałem do narożnika na chwiejnych nogach, jak pijany, byłem wyczerpany walką, jak nigdy dotąd w mojej karierze”.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Mistrzostwa Europy – o czym była mowa – były pilnie śledzone przez Polaków. O reakcjach kibiców nad Wisłą wiemy także dzięki listom nadsyłanym anonimowo do Komitetu ds. Radia i Telewizji. Komentowano w nich nie tylko przebieg warszawskich zawodów, ale też sposób ich relacjonowania w polskiej prasie. I tak nadawca listu ze Szczecina – podpisujący się, jako „Patriota” – pisał (w imieniu własnym i zapewne zdecydowanej większości Polaków): „Jesteśmy szaleni zadowoleni z naszych bokserów, mamy przecież pięciu mistrzów Europy”.
I polemizował z lansowaną w mediach tezą, iż był to „sukces szkoły radzieckiej. Stwierdzał: „Boks w Polsce był na pierwszym miejscu w Europie i do 1939 r. i teraz. Nie jest to wcale szkoła radziecka. Jest to szkoła polska, jest to szkoła Stamma”. I ironizował: „Każdy sukces Polaka w życiu kraju to szkoła radziecka. W krótkim czasie będzie prasa pisać, [że] M[ikołaj] Kopernik, [Adam] Mickiewicz to szkoła radziecka”.
W listach odnoszono się również do konkretnych pojedynków polsko-sowieckich, a także do decyzji sędziowskich, jakie po nich zapadały. Anonimowy autor listu z Gliwic, który – jak twierdził – miał pisać nie tylko we własnym, ale również w imieniu pracowników gliwickiej Huty 1 Maja – był wyraźnie wzburzony werdyktem w półfinale czempionatu, kiedy to zacięty pojedynek stoczyli Antkiewicz oraz reprezentujący Związek Sowiecki wspomniany wcześniej Jengibarian. Sędziowie przyznali zwycięstwo temu drugiemu. Decyzja ta wzbudziła duże kontrowersje, również autora listu. Pytał on: „Ciekaw jestem, jacy to byli sędziowie, co wygrali ten mecz. Co za narodowości i czy to partyjni[a]ki? Może ci sami, co ukradli zwycięstwo [Laszlo] Pappowi [legendarny Węgier przegrał niespodziewanie w ćwierćfinale z Borisem Tiszynem – GM]. Czemu nie sędziowali spotkań Polaków z bolszewikami Francuzi, Włosi, Szwajcarzy czy Irlandczycy?”.
Autor listu krytykował Polskie Radio za to, że nie transmitowało momentu ogłaszania werdyktu we wspomnianej walce Aleksego Antkiewicza. Dla niego przyczyna była oczywista. „Baliście się tych protestów publiczności, żeby nie słyszała i Polska i zagranica” – konkludował. Jak twierdził zresztą, po poinformowaniu o porażce Polaka „cała grupa przy głośniku miała łzy w oczach”. Na koniec – w imieniu swoim i kolegów – stwierdzał: „My, cała Huta 1 Maja, proletariusze – sportowcy, domagamy się, aby Jengibarianowi dać zwycięstwo, jak sobie zasłuży, a to, które otrzymał, niech czym prędzej odda i niech Antkiewicz walczy w finale”…
Z kolei autor listu z Warszawy, który podpisywał się jako „Rozgoryczony”, twierdził, że oburzyła go „do głębi” notatka „Expressu Wieczornego” z 25 maja. Stwierdzono w niej, cytował: „Mamy zastrzeżenia do zwycięstwa Chychły…, naszym zdaniem rzeczywistym zwycięzcą był zawodnik radziecki – Szczerbakow”. Jak dalej pisał: „Odniesione przez naszych pięściarzy sukcesy były wielkim przeżyciem dla każdego Polaka, posiadającego odrobinę chociażby patriotyzmu”. Twierdził: „Jestem robotnikiem, pracuję w produkcji, ponadto [jestem] członkiem PZPR i przodownikiem pracy. Nie mogłem się zdobyć na bezpośrednią obserwację zawodów ze względów materialnych. Siedziałem więc w domu, z głową w radioodbiorniku i łykałem chciwie każdy meldunek… Aż wreszcie doczekałem się ostatniej walki pomiędzy Chychłą i Szczerbakowem… Nie uroniłem ani jednego słowa sprawozdawcy radiowego z przebiegu tej decydującej walki. Ze sprawozdania tego wynikało (co zgodne jest zresztą z wypowiedziami naocznych świadków tego spotkania), że Chychła przez cały czas górował nad swoim przeciwnikiem technicznie i taktycznie…”.