W piątek 9 czerwca zaczyna się
60. Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu. Trzydniowe święto muzyczne zainauguruje „Wielka Gala – Od Opola do Opola” (TVP1, 9 czerwca, godz. 20:15). Następnie zapraszamy na „Debiuty” (TVP1, 9 czerwca, godz. 22:20), podczas których młodzi artyści powalczą o nagrody imienia Anny Jantar oraz widzów festiwalu. W ramach wydarzenia towarzyszącego OFFPOLE, które wyemituje TVP Kultura i TVP Kultura 2, usłyszymy gwiazdy rocka, jazzu, rapu i didżejskie kompilacje. Odbędzie się też koncert poświęcony opolaninowi, gitarzyście i kompozytorowi, jednemu z założycieli heavymetalowego zespołu TSA, liderowi i założycielowi rockowej grupy Złe Psy, który zmarł w styczniu 2022 r. Podczas „Tribute to Andrzej Nowak” (TVP Kultura, 9 czerwca, godz. 20:30) wystąpią kultowe Złe Psy, a Marek Piekarczyk zagra największe przeboje TSA akustycznie.
Początki ciężkiego grania w Polsce obrastają mchem. A właściwie Mchem – zespół związany w drugiej połowie lat 70. XX wieku z klubem Mechanik Politechniki Warszawskiej należy do prekursorów polskiego heavy metalu. Podobnie jak nieco starszy Test, który sięgał nie tylko po „Smoke on the Water” Deep Purple, ale już w tamtych czasach dorobił się przeboju „Matylda”, w którym podmiot liryczny zwierza się z poszukiwań tytułowej dziewczyny. Miłe złego początki – westchną moraliści.
A później było TSA, czyli Tajne Stowarzyszenie Abstynentów. Założony w 1979 roku w Opolu zespół szybko zdobył ogólnopolską sławę. Gdy w 1984 roku ukazał się „Heavy Metal World”, wokalista Marek Piekarczyk prowokacyjnie pytał na łamach miesięcznika muzycznego „Non Stop”: „A co innego można grać w tym kraju?”. I z miejsca odpowiadał: „Jedynie heavy metal albo punk rock. (…) Heavy metal mi odpowiada. Jest to muzyka buntu. Dopóki gram ją, nic mnie nie ugrzeczni. Heavy metal nie pozwala na granie tanich przeboików. Ryczące gitary wykluczają jakąkolwiek łagodność. (…) Heavy metal idzie naprzód prostą drogą od źródeł, od pierwszego archaicznego bluesa, rozwija się powoli, ale skutecznie, tak jak muzyka ludowa. Ewoluuje stopniowo i niespiesznie. Dłużej przez to przetrwa. Muzyka heavy metal nie zdradziła rocka, jego ideałów. Nie zdradziła kontrkultury” (cytat za: „Skóra i ćwieki na wieki. Moja historia metalu”, Jarek Szubrycht).
Dziś można zadumać się nad słowami Piekarczyka. Uśmiechnąć nad ich buńczucznością. Zachwycić idealizmem, który rozkwitał na przekór podłym czasom. Jedno jest pewne – metal po polsku przeżył swoje ewolucje i rewolucje. Trzeba pamiętać, że prawdziwym laboratorium doktora Frankensteina była dla metalu transformacja ustrojowa. To dzięki niej polski metal ma swoje ezoteryczne nisze, ciemne i brudne nory, komercyjne gwiazdy. Mgła nie szuka Matyldy, In Twilight’s Embrace oddaje hołd Armii, bezczeszcząc „Opowieść zimową”, Behemoth w satanizmie dawno prześcignął Kata, łącząc ostentacyjnie buntowniczy wizerunek z zachwytami liberalnych salonów.
Metalowcy z północy w śląskiej kopalni
Jasno mówi o tym Piotr Dorosiński na kartach „Rzeźpospolitej”: „Takie style jak death, black, doom, thrash w Polsce w latach 90. nie wzięły się znikąd, nie wzięły się znienacka”. I dodaje: „Powstawało u nas relatywnie dużo bardzo dobrej muzyki, ale równolegle był to okres zawiedzionych nadziei, zagmatwanych historii, a upragnione kontrakty z zachodnimi wydawcami były towarem reglamentowanym. Jedynie Vader stanął w tamtych czasach w szeregu klasycznych zespołów światowego podziemia. Wydawali płyty w najlepszych wytwórniach i zjeździli ze swoją muzyką kawał świata – od swojskich domów kultury w Polsce po kluby w Japonii”. Notabene – Rzeźpospolita to termin, który naprawdę dobrze oddaje dzieje metalu z jego najmniej ugrzecznionych lat. Gdy dorośli dziś metalowcy nie mieli do stracenia nic oprócz długich piór. Katan, badziol, ekranów (wielkich naszywek na plecy dżinsowych kamizelek, w rękawach lub bez), zdobytych w tape-tradingowym znoju nagrań i fanzinów, które wtedy zapewniały wtajemniczenie, jakiego nie uświadczycie w świecie Google'a, serwisów streamingowych i social mediów.