Susan Sontag znalazła określenie na świadome czerpanie z estetyki i kiczowatej świadomości: kamp (camp). Opublikowany w 1964 roku esej dotarł do Polski kilka dekad później. Czy Szymborska wiedziała o tym, że jest jedną z polskich prekursorek kampu? Nieważne. Rozumiała i czuła. Naigrawała się z tandety, sztampy, banału, posługując się taką właśnie bronią (czy raczej materiałem). Uzyskiwała efekt absurdu. Ironiczna i zdystansowana, wywracała sentymenty na nice. Nie była wyjątkiem w tamtych czasach (lata 50., 60., 70. XX w.). Zabawa w podteksty stanowiła tajny szyfr tych „myślących inaczej”, którym nie wystarczała komunikacja „na proste wyrazy”.
Znalazłam uroczy limeryk Wisławy Szymborskiej – poniekąd komentarz do jej zabawy w wycinanki:
Mam rywala ze Sri Lanki –
On też robi wycinanki.
Niestety, pocztową drogą
Wysłać nie ma do kogo,
więc wciska je ludziom z łapanki.
Niezrzeszeni klubowicze
Jak wiadomo, żeby dobrze czuć się w życiu, potrzebne jest doborowe i dobrane towarzystwo. Miniony ustrój wcale nie umniejszył duchowego dobrostanu, w jakim bytowała Maria Wisława.
Większość życia spędziła w krakowskim grajdole, izolując się od wszelkiego typu natrętów. Jej elitarność nie brała się z pochodzenia, wychowania i wykształcenia, tym bardziej układów, nawet nie z racji intelektualnego formatu, choć to też istotne. Ją wyróżniała… wolność. A także szczęście obcowania z ludźmi o zbliżonej wrażliwości, bystrości, poczucia humoru.
W PRL-u przyjacielsko-artystyczne konwentykle funkcjonowały na podobieństwo angielskich klubów: trzeba było legitymować się „tym czymś”. Karierowiczom, dorobkiewiczom i lizusom pokazywano drzwi. Snobów tolerowano, bo na swój sposób snobami byli wszyscy z kręgu.
Szymborska bujne życie towarzyskie uzupełniała korespondencją.
Tą tradycyjną i tą okraszaną wycinankami.
Wprawiała się na wycinankach wzbogaconych o teksty w „dymkach” (jak w komiksie), słanymi do ukochanego. Potem rozsmakowała się w tej zabawie i zaczęła obdarowywać przyjaciół kolażowymi rebusami.
Wszyscy oni mieli pewien luksus, o którym teraz można tylko marzyć: dużo wolnego czasu.
Zanim Szymborskiej zdarzyła się „tragedia sztokholmska” (tak określała zaszczytną nagrodę przyznaną w roku 1996), żyła na luzie. Potem, jak każdemu celebrycie, trudniej jej było chronić prywatność, choć trochę pomagał jej w tym dostojny wiek – paparazzi nie prześladowali jej jak urodziwych gwiazd filmowych.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Po jej odejściu rzucono się na wszystko, co ukrywały szuflady, szafy lub schowki u przyjaciół. Opublikowano wszystko, co się dało, łącznie z dziecięcymi próbkami. Te opatrywano czasem tak czołobitnymi wstępami, że ona sama pewnie by czuła skrępowanie, gdyby było jej dane przeczytać.
Mała próbka takiego panegiryku: „…przez kilkadziesiąt lat bowiem miałem ten rzadki przywilej – och, wiem, niezasłużony a cudowny dar, bonus losu – by co jakiś czas z bliska, w blasku niegasnącego nigdy zdziwienia i zachwytu, obserwować Poetkę. (…) Ogarniało mnie wspaniałe zdumienie, ilekroć na nią patrzyłem, zwłaszcza wśród innych ludzi, poślednich ludzi. Zdumienie to pogłębiała świadomość, że tamci nie czują tego, co ja czuję, że nie widzą tego, co ja widzę, że traktują WS jako oczywistość, zamiast, by tak rzec, namaszczać każdy swój nerw romantyczną aurą jej obecności”.
Litościwie nie wymienię autora tego (o wiele dłuższego) tekstu, dodam tylko, że powstał dekadę temu, jak łatwo policzyć – też rocznicowo, choć mniej okrągło.
Aż strach pomyśleć, co przeczytamy tym razem…
Proroczo
W ostatnim tomie wierszy Wisławy Szymborskiej, wydanym pośmiertnie a zatytułowanym „Wystarczy”, znalazł się wiersz „Wyznania maszyny czytającej”.
Dana maszyna potrafiła odszyfrować wszystkie języki świata, lecz nie pojmowała znaczenia słów „uczucia”, „dusza” i „jestem”.
Czyżby poetka przewidziała Sztuczną Inteligencję?
– Monika Małkowska
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy
Wystawa „Wisława Szymborska. La Gloria di Scrivere” (Wisława Szymborska. Radość pisania) w Galerii Sztuki Współczesnej w Villa Croce w Genui, do 3 września 2023.