813 dni. Tyle minęło od prawomocnego wyroku w sprawie, jaką wytoczył kpt. Radłowski potentatowi medialnemu, telewizji ZDF. Miarą upływu czasu są dni, bo każdy z nich dla 99-letniego dziś weterana to walka o dzień następny. Z kolei dla strony przeciwnej w sądzie to tylko kolejne momenty w oczekiwaniu na procedury i przekomarzania, kto powinien rozpatrzyć skargę kasacyjną. Dotychczas Niemcy odrzucili już kandydatury czterech sędziów polskiego Sądu Najwyższego.
Gdyby nie wojna, Niemcy byliby dobrzy, a Polacy dalej źli?
Były więzień Pawiaka i Auschwitz, a także bohater Powstania warszawskiego pozwał niemiecką telewizję państwową w 2013 roku. Zarzucił Niemcom „naruszenie prawa do tożsamości, godności i dumy narodowej oraz prawa do wolności od mowy nienawiści”. Powodem oskarżenia był serial wyemitowany przez ZDF i wyprodukowany przez niemiecką wytwórnię UFA Fiction. Kapitan, wspierany przez Światowy Związek Żołnierzy AK, zażądał przeprosin i sprostowania sfałszowanego przekazu o Armii Krajowej zawartego w filmie.
Niemiecka telewizja też miała czego bronić. Przyznanie się do błędu niosło za sobą straty dużo większe niż koszty emisji sprostowania. To również inne spojrzenie na historię, które w obrazie „Nasze matki, nasi ojcowie” było w końcu kluczowe.
Twórcy miniserialu przedstawiają piątkę przyjaciół, sympatycznych dwudziestolatków. Wojna odmieni ich losy i poprowadzi w różnych kierunkach, jednak bez względu na to, co zrobią, czego się dopuszczą, ich działania zdeterminuje okrucieństwo czasów, a nie zła wola lub natura.
Wszystko wygląda inaczej, gdy na ekranie pojawiają się polscy partyzanci. Głównym punktem sądowego sporu jest scena, w którym mężczyźni z biało-czerwonymi opaskami na ramionach, znanymi z Powstania Warszawskiego, zatrzymują transport, jak się okazuje z Żydami, jadącymi do obozu. Jeden z rzekomych AK-owców z cynicznym uśmiechem i dziwacznym akcentem, co było już raczej efektem niezamierzonym, wypowiada zdania, które zapamięta nawet najmniej wrażliwy widz: „Żydów potopimy jak koty” czy „Żydzi są tak samo parszywi jak komuniści czy Ruskie. Lepiej martwi niż żywi”.
Podobnie wstrząsające wrażenie pozostaje po scenie, w której „polski partyzant” otwiera drzwi wagonu z więźniami w pasiakach. Przez chwilę patrzy na nich ze wstrętem, po czym, orientując się, że są w nim stłoczeni Żydzi, zamyka wagon.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Wniosek narzuca się sam, polski żołnierz miał wybór, ale jak można się domyślić, jego wrodzony antysemityzm nakazał mu postąpić w tak haniebny sposób.
Niemcy: na taki film czekaliśmy
Gdy 10 lat temu serial został wyemitowany pierwszy raz, zdecydowana większość niemieckich widzów przyjęła go wręcz euforycznie. Niemieccy krytycy pisali z entuzjazmem, że na taki film właśnie czekali. Nowe pokolenia miały już dość wspominania wojny na kolanach. Przyszedł czas na wskazanie innych winowajców, jeśli nie bezpośrednich, to na pewno moralnych. Mniej liczne głosy krytyków za Odrą, wskazujących, że w rzeczywistości historia nie wyglądała tak krzepiąco, zagłuszał zachwyt ponad 20 milionowej niemieckiej widowni, pomnażanej w kolejnych krajach i na dalszych kontynentach. O roli, jaką rzekomo odegrali Polacy podczas II wojny światowej, widzowie w Japonii czy Australii dowiadywali się właśnie z „Naszych matek, naszych ojców”, nie mając o tych czasach zielonego pojęcia. Amerykanie przyznali nawet producentom filmu nagrodę Emmy w kategorii najlepszego miniserialu telewizyjnego. Zresztą to jedna z wielu nagród, jakie trafiły do niemieckich twórców.
Byli też dobrzy partyzanci… lewicowi
W cieniu rosnącej popularności filmu postępował proces sądowy w Polsce po oskarżeniu wysuniętym przez kpt. Radłowskiego – jednego z prawdziwych żołnierzy AK. Początkowo, sprawa założona w 2013 r., ciągnęła się opieszale, ale trzy lata później weszła już na wyższe obroty, mimo kolejnych problemów, jakie piętrzyła strona przeciwna. Powoływani świadkowie z Niemiec nie byli skłonni do zeznań przed polskim sądem. Niemieckiej stronie przeszkadzali też powołani polscy biegli, którzy „wyrośli w kulcie Armii Krajowej”, co zdaniem prawników ZDF, powodowało ryzyko braku obiektywizmu w przygotowywanych opiniach.
Wśród powołanych świadków znalazł się m.in. prof. Julius Schoeps, znany niemiecki historyk, pełniący rolę konsultanta w serialu. Z okazji premiery filmu w Telewizji Polskiej udzielił wywiadu w TVP, w którym stwierdził, że w „łonie Armii Krajowej były grupy antysemickie i nie ma tym nic nowego”, choć na pocieszenie dodał, że „były też dobre ugrupowania... lewicowe, które pomagały Żydom”. Zresztą szczerze nie ukrywał też powodów, dla których forsował taką interpretację historii: - Jestem Żydem i niemieckim obywatelem, przez to mam trochę inny punkt widzenia na te sprawy niż ktoś, kto nie jest Żydem – stwierdził w wywiadzie.
Podczas zeznań przed polskim sądem, poprzez łącza wideo z Poczdamu, bez słowa opuścił rozprawę, uznając, że nie jest dość dokładnie tłumaczony.