Historia

Nie zakłamywać historii AK. Polski weteran przeciw niemieckiej telewizji

Gdy kpt. Zbigniew Radłowski rozpoczynał batalię w sądzie o dobre imię swoje i kolegów z Armii Krajowej, miał 89 lat i był przygotowany na długą walkę. Gdy w pierwszej instancji zwyciężył z największą niemiecką telewizją, wiedział, że to jeszcze nie koniec. W wieku 94 lat zapowiedział, że nigdzie się nie wybiera i jest gotów do dalszych zmagań. Gdy i Sąd Apelacyjny musiał przyznać mu rację, w całym kraju odtrąbiono zwycięstwo polskiego weterana. Strona niemiecka jednak wciąż się odwołuje.

813 dni. Tyle minęło od prawomocnego wyroku w sprawie, jaką wytoczył kpt. Radłowski potentatowi medialnemu, telewizji ZDF. Miarą upływu czasu są dni, bo każdy z nich dla 99-letniego dziś weterana to walka o dzień następny. Z kolei dla strony przeciwnej w sądzie to tylko kolejne momenty w oczekiwaniu na procedury i przekomarzania, kto powinien rozpatrzyć skargę kasacyjną. Dotychczas Niemcy odrzucili już kandydatury czterech sędziów polskiego Sądu Najwyższego.

Gdyby nie wojna, Niemcy byliby dobrzy, a Polacy dalej źli?

Były więzień Pawiaka i Auschwitz, a także bohater Powstania warszawskiego pozwał niemiecką telewizję państwową w 2013 roku. Zarzucił Niemcom „naruszenie prawa do tożsamości, godności i dumy narodowej oraz prawa do wolności od mowy nienawiści”. Powodem oskarżenia był serial wyemitowany przez ZDF i wyprodukowany przez niemiecką wytwórnię UFA Fiction. Kapitan, wspierany przez Światowy Związek Żołnierzy AK, zażądał przeprosin i sprostowania sfałszowanego przekazu o Armii Krajowej zawartego w filmie.

Niemiecka telewizja też miała czego bronić. Przyznanie się do błędu niosło za sobą straty dużo większe niż koszty emisji sprostowania. To również inne spojrzenie na historię, które w obrazie „Nasze matki, nasi ojcowie” było w końcu kluczowe.

Twórcy miniserialu przedstawiają piątkę przyjaciół, sympatycznych dwudziestolatków. Wojna odmieni ich losy i poprowadzi w różnych kierunkach, jednak bez względu na to, co zrobią, czego się dopuszczą, ich działania zdeterminuje okrucieństwo czasów, a nie zła wola lub natura.

Wszystko wygląda inaczej, gdy na ekranie pojawiają się polscy partyzanci. Głównym punktem sądowego sporu jest scena, w którym mężczyźni z biało-czerwonymi opaskami na ramionach, znanymi z Powstania Warszawskiego, zatrzymują transport, jak się okazuje z Żydami, jadącymi do obozu. Jeden z rzekomych AK-owców z cynicznym uśmiechem i dziwacznym akcentem, co było już raczej efektem niezamierzonym, wypowiada zdania, które zapamięta nawet najmniej wrażliwy widz: „Żydów potopimy jak koty” czy „Żydzi są tak samo parszywi jak komuniści czy Ruskie. Lepiej martwi niż żywi”.

Podobnie wstrząsające wrażenie pozostaje po scenie, w której „polski partyzant” otwiera drzwi wagonu z więźniami w pasiakach. Przez chwilę patrzy na nich ze wstrętem, po czym, orientując się, że są w nim stłoczeni Żydzi, zamyka wagon. ODWIEDŹ I POLUB NAS Wniosek narzuca się sam, polski żołnierz miał wybór, ale jak można się domyślić, jego wrodzony antysemityzm nakazał mu postąpić w tak haniebny sposób.

Niemcy: na taki film czekaliśmy

Gdy 10 lat temu serial został wyemitowany pierwszy raz, zdecydowana większość niemieckich widzów przyjęła go wręcz euforycznie. Niemieccy krytycy pisali z entuzjazmem, że na taki film właśnie czekali. Nowe pokolenia miały już dość wspominania wojny na kolanach. Przyszedł czas na wskazanie innych winowajców, jeśli nie bezpośrednich, to na pewno moralnych. Mniej liczne głosy krytyków za Odrą, wskazujących, że w rzeczywistości historia nie wyglądała tak krzepiąco, zagłuszał zachwyt ponad 20 milionowej niemieckiej widowni, pomnażanej w kolejnych krajach i na dalszych kontynentach. O roli, jaką rzekomo odegrali Polacy podczas II wojny światowej, widzowie w Japonii czy Australii dowiadywali się właśnie z „Naszych matek, naszych ojców”, nie mając o tych czasach zielonego pojęcia. Amerykanie przyznali nawet producentom filmu nagrodę Emmy w kategorii najlepszego miniserialu telewizyjnego. Zresztą to jedna z wielu nagród, jakie trafiły do niemieckich twórców.

Byli też dobrzy partyzanci… lewicowi

W cieniu rosnącej popularności filmu postępował proces sądowy w Polsce po oskarżeniu wysuniętym przez kpt. Radłowskiego – jednego z prawdziwych żołnierzy AK. Początkowo, sprawa założona w 2013 r., ciągnęła się opieszale, ale trzy lata później weszła już na wyższe obroty, mimo kolejnych problemów, jakie piętrzyła strona przeciwna. Powoływani świadkowie z Niemiec nie byli skłonni do zeznań przed polskim sądem. Niemieckiej stronie przeszkadzali też powołani polscy biegli, którzy „wyrośli w kulcie Armii Krajowej”, co zdaniem prawników ZDF, powodowało ryzyko braku obiektywizmu w przygotowywanych opiniach.

Wśród powołanych świadków znalazł się m.in. prof. Julius Schoeps, znany niemiecki historyk, pełniący rolę konsultanta w serialu. Z okazji premiery filmu w Telewizji Polskiej udzielił wywiadu w TVP, w którym stwierdził, że w „łonie Armii Krajowej były grupy antysemickie i nie ma tym nic nowego”, choć na pocieszenie dodał, że „były też dobre ugrupowania... lewicowe, które pomagały Żydom”. Zresztą szczerze nie ukrywał też powodów, dla których forsował taką interpretację historii: - Jestem Żydem i niemieckim obywatelem, przez to mam trochę inny punkt widzenia na te sprawy niż ktoś, kto nie jest Żydem – stwierdził w wywiadzie.

Podczas zeznań przed polskim sądem, poprzez łącza wideo z Poczdamu, bez słowa opuścił rozprawę, uznając, że nie jest dość dokładnie tłumaczony.
Odtwórcy głównych ról w filmie "Nasze matki, nasi ojcowie". Fot. David Ebener dpa/lby pap/dpa Dostawca: PAP/DPA
Innym świadkiem w sprawie był Nico Hofmann, producent filmu. W wywiadzie dla Polski Press przyznał, że dla niego serial był okazją do dialogu z odchodzącym pokoleniem rodziców, biorących udział w ostatniej wojnie światowej. Jego ojciec, jak przyznał, był „niemieckim żołnierzem, który strzelał i zabijał”, matkę określał jako „żarliwą zwolenniczkę Adolfa Hitlera i należącą do Związku Niemieckich Dziewcząt (BDM)”. Hofmann przyznał w wywiadzie, że nie wziął pod uwagę reakcji polskiego widza i uznał to za swój błąd, podobnie jak brak bezpośrednich konsultacji z polskimi historykami podczas produkcji filmu.

Na kolejne rozprawy nie miał jednak czasu przyjść, tłumacząc się w ostatniej chwili ważnymi wyjazdami służbowymi. Na procesie stawił się natomiast inny producent serialu, Benjamin Benedict, który przyznał, że jest to film historyczny, ale zarazem, bronił tezy o artystycznej wizji historii, do której twórcy mają prawo.

Proces w pierwszej instancji, toczący się przed sądem w Krakowie. zakończył się pod koniec grudnia 2018 r. zwycięstwem kpt. Radłowskiego i Światowego Związku Żołnierzy AK. Sędziowie nie nakazali Niemcom przeprosin we wszystkich stacjach telewizyjnych, gdzie serial został wyemitowany, jak domagała się tego strona polska. Przeprosiny ograniczono do dwóch kanałów niemieckich. Jednak sąd przyznał karę, która w jakiś sposób niweczyła zamysł twórców filmu. Przed każdą emisją filmu miała się ukazywać plansza z wypisanymi faktami, które film skwapliwie pomija, np. że to Niemcy okupowali Polskę, że prowadzili politykę eksterminacji Polaków i Żydów, że to żołnierze AK chronili i ukrywali Żydów, że tysiące Polaków zginęło ratując Żydów, w tym żołnierze Armii Krajowej.

Ten zapis w jakiś sposób rujnował koncepcję filmu, odbierając mu status sfilmowanego „podręcznika do historii” i pozostawiając go jedynie na poziomie fantazji autora, opartych na prywatnych wrażeniach.

W tym momencie było już wiadomo, że sprawa będzie miała swój ciąg dalszy w Sądzie Apelacyjnym. Wątpliwości nie miał również sam kpt. Radłowski. – Dopóki mnie Niemcy nie przeproszą, nigdzie się nie wybieram – żartował, wiedząc, że mimo sędziwego wieku, musi być przygotowany na dalsze zmagania. A te trwały do marca 2021 r., kiedy sąd drugiej instancji ponownie nakazał opublikować niemieckiej telewizji przeprosiny pod adresem polskiego weterana i Armii Krajowej.

As w rękawie…

Prawo prawem, ale sprawiedliwość pozostała przy silniejszym. Niemcy nikogo nie przeprosili, zamiast tego ubolewali, że polski sąd nie ma wrażliwości dla wolności artystycznej. – To jest tak naprawdę sprawa dotycząca wyłącznie przebiegu granicy wolności, twórczości artystycznej. To nie jest sprawa oceniająca polską czy niemiecką politykę historyczną – zapewniał już wcześniej mec. Piotr Niezgódka, adwokat pozwanej telewizji i producenta.

Niemiecka telewizja wiedziała, że ma asa w rękawie. Jest nim czas. W przypadku śmierci kapitana, sprawa przeprosin zostanie automatycznie umorzona.

Po prawomocnym wyroku pełnomocnicy ZDF i UFA Fiction zgłosili skargę kasacyjną do polskiego Sądu Najwyższego. Prawomocny wyrok miał nie wejść w życie do czasu rozpatrzenia skargi kasacyjnej. Niedawno Sąd Apelacyjny w Krakowie odrzucił wniosek Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej o uchylenie postanowienia o wstrzymaniu wykonalności wyroku. Jego wykonanie jest uzależnione od rozpoznania skargi przez Sąd Najwyższy, a ten pozostaje niezmiennie na etapie wyboru sędziego, który miałby to zrobić.

Problem polega na tym, że niemiecka strona odrzuca kolejnych sędziów, wskazując, że pochodzą oni z nadania nowej Krajowej Rady Sądownictwa. Według kancelarii reprezentującej kpt. Radłowskiego i Światowy Związek Żołnierzy, w ten sposób odrzucono już czterech sędziów i nie ma na razie widoków na określenie terminu rozpatrzenia kasacji.
– W tej sprawie mój prawie 100-letni klient oczekuje sprawiedliwości. Dla niego niezrozumiałe jest, że sprawa, która zaczęła się w 2013 r., kiedy złożyliśmy pozew, po 10 latach nadal nie jest rozstrzygnięta. Mimo prawomocnego wyroku Sąd Apelacyjny w Krakowie wstrzymał wykonanie wyroku i oddalił nasz wniosek o zmianę postanowienia, stąd czekamy na rozstrzygnięcie Sądu Najwyższego. Jest to dla mojego klienta bardzo przygnębiająca sytuacja, ale ponieważ pan kapitan jest optymistą, liczy, że doczeka sprawiedliwości – mówi mec. dr Monika Brzozowska-Pasieka, reprezentująca stronę polską podczas procesu.

Memento kapitana

Optymizm i hart ducha kpt. Radłowskiego jest rzeczywiście wyjątkowy. Polski weteran jest schorowany, przeszedł amputację nogi, dwa razy chorował na covid, wierzy jednak, że doczeka przeprosin za wykoślawianie historii i pamięci o Armii Krajowej. Po wygranej krakowskiego procesu przesłał nawet memento: „Wszystko jest w Waszych rękach i Waszych sercach. Róbcie co możecie – żeby obronić prawdę – żebyście nie musieli się wstydzić i przepraszać za winy niepopełnione przez Waszych ojców, dziadów czy pradziadów. Żebyście nie musieli płacić za zbrodnie, których oni nie dokonali. Polacy to odważny i wspaniały naród, gotów iść innym z pomocą i zapłacić za to najwyższą cenę, cenę życia”.

– Sławomir Cedzyński

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Autor jest dziennikarzem portalu i.pl
SDP 2023

Zdjęcie główne: Zbigniew Radłowski na sali rozpraw Sądu Okręgowego w Krakowie w 2018 roku. Fot. PAP/Jacek Bednarczyk
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.