Rozmowy

Urodziłam się ponownie – tym razem we Lwowie. To miasto mnie wybrało

Szczególnie fascynuje mnie jako lwowianin Stanisław Lem, bowiem jego nazwisko oryginalnie brzmiało Lehm, co znaczy glina. Wymyśliłam więc sobie, że wszyscy, którzy mają korzenie lwowskie i Lwów kochają na swój wyjątkowy sposób, są z jednej gliny ulepieni – mówi Natalia Skinder, Sądeczanka, która od lat wędruje śladami swoich przodków pochodzących ze Lwowa. Jej pradziadek, inżynier Eustachy Skinder, był Polakiem, a prababcia, Anna z domu Żubel – Ukrainką.

TYGODNIK TVP: Co panią najbardziej fascynuje w swojej historii rodzinnej?

NATALIA SKINDER:
Przenikanie się historii mojej rodziny z historią Polski. Mój pradziadek mieszkał we Lwowie, kiedy umierała tam poetka i pisarka Maria Konopnicka. Ostatnie chwile życia spędziła w tym mieście. Odeszła 8 października 1910 roku. Jej pogrzeb to było duże wydarzenie, była żegnana przez tysiące ludzi, więc wśród nich był być może mój pradziadek i czuł tamtą doniosłą atmosferę. Mógł też mijać się na ulicy z innymi sławnymi Polakami, na przykład z literatami Gabrielą Zapolską czy Leopoldem Staffem. A może przysłuchiwał się śpiewowi tenora Jana Kiepury, który przebywał w hotelu „George” przy placu Adama Mickiewicza. Zapewne też chodził do najsłynniejszej galerii handlowej w pasażu Mikolascha. Tam jest jego apteka „Pod złotą gwiazdą”, gdzie w XIX wieku farmaceuta i przedsiębiorca Ignacy Łukasiewicz skonstruował lampę naftową. Podczas wizyty we Lwowie chodzę więc po śladach nie tylko mojego pradziadka, ale też tych słynnych Polaków. Zawsze się zastanawiam, w której kamienicy mieszkali i czy ktoś z nich sąsiadował na klatce z moimi przodkami. To jest dla mnie niezwykle inspirująca przygoda.

Lwowskie opowieści rodzinne zapewne towarzyszyły pani od dziecka?

Pojawiały się niemal przy każdym spotkaniu rodzinnym. Szczególnie, gdy ze Lwowa przyjeżdżał cioteczny brat mojego dziadka Adam Łukowicz. Wtedy to było wielkie święto. Dziadek zawsze pięknie się ubierał, zakładał garnitur i krawat, i przyjmował go z wielkim szacunkiem. Byli ze sobą bardzo blisko, ponieważ mój pradziadek Eustachy pomagał w wychowaniu Adama jego mamie, czyli siostrze mojej prababci – straciła męża i nie radziła sobie zbyt dobrze.

Gdy zaczęłam dorastać, zainteresowałam się swoim drzewem genealogicznym. Doszłam na przykład do tego, że nazwisko Skinder widnieje wśród Jaćwięgów – nieistniejącego już ludu bałtyckiego, spokrewnionego z Prusami i Litwinami. Natomiast jako 14-latka przeglądałam bibliotekę moich rodziców i natknęłam się na ogromnych rozmiarów publikację o Lwowie. To była pozycja Adama Bujaka z przepięknym fotografiami. Szczególnie ujęło mnie zdjęcie Kościoła Marii Magdaleny, wpatrywałam się w niego godzinami. Potem dowiedziałam się, że mój pradziadek brał tam ślub. Zaczęłam też przeglądać dokumenty rodzinne, różne zdjęcia i pamiątki, jak choćby akt ślubu moich pradziadków z 1918 roku. Gdy się pobierali, prababcia była panną a pradziadek wdowcem. Do aktu był dołączony dokument chrztu mojej prababci i informacje o zmianie przez nią wyznania – wcześniej grekokatoliczka, w momencie zawarcia małżeństwa przeszła na wiarę rzymskokatolicką. Natknęłam się też na paszporty pradziadka, bo były aż trzy, z trzech różnych zaborów. W tym z zaboru austro-węgierskiego widnieje pieczątka z nazwą Rzeczpospolita Polska, wbita po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Czułam dumę, że jest na nim uwieczniony ważny moment w historii naszego kraju.
Natalia Skinder we Lwowie – w tle panorama z Katedrą Łacińską. Fot. NS
Pani pradziadek żył w czasie burzliwych i ważnych w dziejach Polski wydarzeń. Odnalezienie się w nowej, niepewnej rzeczywistości też musiało być dla niego wyzwaniem.

To prawda. Pradziadek Eustachy Skinder urodził się w 1887 roku w Gojżewie koło Kowna, czyli na Litwie. Był potomkiem rodu o długiej tradycji wojskowej. Rodzina należała do herbu Szreniawa. Jego ojciec Adam Skinder był powstańcem styczniowym. Po klęsce powstania został zesłany na Sybir i odebrano mu prawa do majątku – po powrocie z zesłania mógł być tylko jego zarządcą. Pracował więc dla hrabiów Tyszkiewiczów i pod Wilnem poznał swoją przyszłą żonę Józefę Francuz, która była krakowianką i guwernantką dzieci Tyszkiewiczów. Z tego związku urodziło się sześcioro dzieci: Zdzisława Kazimiera, Filomena Anna, Stefan, mój pradziadek Eustachy oraz Artur i Józefa. Kiedy Eustachy dorósł, uczył się najpierw w Piotrogrodzie, czyli dzisiejszym Petersburgu – tak jak jego brat. Potem postanowił przenieść się do Lwowa. Wyjechał tam w 1906 roku.

W latach 1906-1912 studiował budowę maszyn na Politechnice Lwowskiej – tu Polacy byli kształceni w swoim języku narodowym. Lwów był kolebką polskości dzięki temu, że zaborca austriacki cesarz Franciszek Józef pozwolił na jego autonomię. Podczas studiów pradziadek utrzymywał się z korepetycji, jego tata już bowiem nie żył, a mama umarła na tyfus w czasie rewolucji październikowej i została pochowana w zbiorowej mogile. Po ukończeniu edukacji wyjechał do innych zaborów. Pracował w Warszawie od 1912 do 1916 roku: najpierw przez rok w Wytwórni Obrabiarek Ręcznych, a potem przez trzy lata jako inżynier w Fabryce Maszyn Johnson Dodl. Kilka miesięcy w 1916 roku pracował w Łódzkich Elektrycznych Kolejkach Dojazdowych. Po powrocie do Lwowa rozpoczął pracę w miejskim magistracie – był inspektorem sprawdzającym klatki schodowe i przede wszystkim windy, które dziś jeszcze można obejrzeć m.in. w kamienicach przy ulicy Zyblikiewicza (dziś Iwana Franki).

A jak poznał swoją przyszłą żonę?

Jak wspomniałam, moja prababcia była jego drugą żoną. Pierwsza umarła w czasie I wojny światowej. Prababcia mieszkała w Jamnej Dolnej na Pogórzu Przemyskim na Podkarpaciu, gdzie dziesiątki lat później był internowany Lech Wałęsa. W 1913 roku prababka przeprowadziła się do Lwowa do swojej siostry Ewy, która straciła męża – pomagała jej przy dzieciach. Myślę, że to mógł być dla niej szok kulturowy. Pochodziła z biednej ukraińskiej wioski, a znalazła się w ogromnym mieście pełnym życia i możliwości. Jak się pradziadowie poznali – nie wiadomo, ale wierzę, że to była wielka miłość. Po ślubie mieszkali na obrzeżach miasta przy ul. Dunin-Borkowskich 24 (dziś Zalizniaka) i tam się im urodziła pierwsza córka, Halina. W sumie mieli czwórkę dzieci. Mój dziadek był trzecim z kolei, urodzonym już w Grybowie w 1924 roku. Pradziadek Eustachy przeniósł się do Grybowa w 1919 roku, bowiem zaniepokoiły go bratobójcze walki o Lwów między Polakami i Ukraińcami, określane w historiografii jako bitwa o Lwów, przez Polaków – obrona Lwowa. Eustachy znalazł spokojną przystań dla swojej rodziny – zamieszkał w Szkole Kołodziejsko-Kowalskiej w Grybowie, gdzie pracował 30 lat, będąc jej dyrektorem przez 24 lata.
Zachowały się jakieś wspomnienia o nim nauczycieli albo uczniów grybowskiej szkoły?

Powstała książka o tej szkole, w której nauczyciele i uczniowie wspominają go jako eleganckiego, życzliwego i kulturalnego starszego pana. Opowiadał im ciekawie o różnych wydarzeniach historycznych. Często o nieznanych faktach, na przykład o głodzie na Ukrainie w latach 30. XX wieku, o czym nie można było w tym czasie głośno mówić. W razie potrzeby dawał też korepetycje z języka rosyjskiego. Władał również biegle niemieckim. Dlatego niezależnie, na którą okupację trafił, umiał się w niej odnaleźć. Przypomina mi się choćby taka historia: po wybuchu II wojny światowej pradziadek znalazł się na liście niemieckiej do aresztowania, więc wraz z synem uciekł do Lwowa. Okazało się, że tam stacjonują już Sowieci, więc też został złapany i wytypowanych do wywózki na Sybir. Nie wiadomo co spowodowało, że znalazł w sobie na tyle odwagi, by bezbłędnym językiem rosyjskim krzyknąć na enkawudzistów. Zrobiło to tak duże wrażenie, że puszczono go wolno. Być może pomyślano, że jest kimś rzeczywiście bardzo ważnym. Wrócił do Grybowa, gdzie podczas okupacji uczył przedmiotów zawodowych. Po wojnie znów pełnił rolę dyrektora. Zmarł w roku 1958 i jest pochowany na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie.

A czy zostały jakieś pamiątki z jego grybowskiego domu?

Społeczne Archiwum Grybowa SAGA przekazało nam album ze zdjęciami pradziadka i jego rodziny. Pewna osoba, burząc zakupiony dom w Grybowie przy ul. Kazimierza Wielkiego, w którym mieszkał pradziadek Eustachy, wyprzedała wszystkie znajdujące się tam meble i inne przedmioty. Stary kredens zakupiła Agnieszka Grygierek-Adamkiewicz, która prowadzi gospodarstwo agroturystyczne w Beskidzie Niskim. W jego szufladzie odkryła ten album, który przekazała wspomnianym społecznikom i tak część zdjęć powędrowało do naszych rodzin w Grybowie i Nowym Sączu.

To interesująca historia, aż chce się zobaczyć te wszystkie miejsca, gdzie bywał pani pradziadek. Kiedy postanowiła pani osobiście poznać Lwów?

Do Lwowa pojechałam dopiero w 2017 roku. Zabrałam ze sobą syna, żebyśmy razem odkrywali miejsca związane z naszymi lwowskimi korzeniami. Najpierw dotarliśmy do kamienicy, gdzie mieszkała nasza rodzina. Pradziadek na początku mieszkał na ul. Chodkiewicza 5 (dziś Bohuna), niedaleko Politechniki Lwowskiej, potem przeniósł się z żoną na obrzeża miasta – byliśmy tu tylko na klatce schodowej, bo nie znałam numeru mieszkania. Potem odwiedziliśmy Kościół pw. św. Marii Magdaleny, gdzie pradziadkowie brali ślub. Koło świątyni się rozpłakałam, bo uświadomiłam sobie, że gdyby się nie pobrali, to przecież nie byłoby mnie tutaj. Czułam się więc tam cudownie i wyjątkowo. Potem już sama wielokrotnie wracałam do Lwowa i za każdym razem to była jakby podróż w czasie. Obrazy tego miasta z lat 20. ubiegłego wieku, które znam, nakładały mi się na te współczesne. Wchodzę na przykład na pocztę, z której wysyłano do pradziadka listy, kiedy był już w Grybowie. Dotykam tych samych schodów, drzwi, klamek… To niezwykłe uczucie. No i są takie miejsca we Lwowie, które odkrywam cały czas na nowo.

Drugiej Jałty nie będzie. Zachód nie zostawi Ukrainy

Irena Lasota: Od końca PRL minęło już przeszło 30 lat, a w Polsce wciąż nie wyrobił się nawyk polemizowania.

zobacz więcej
A do których z nich ma pani szczególnie sentyment?

W tym mieście można znaleźć to, co najważniejsze, czyli miłość i przyjaźń oraz serdeczność, która charakteryzuje Lwowian. Idę ulicą i słyszę na przykład: „Niech się pani ubierze, bo wieje wiatr”. Albo: „Odprowadzę panią, bo idę w tym samym kierunku”.

Moim odkryciem jest Park Stryjski, jeden z największych tego typu kompleksów we Lwowie. Został założony w 1877 roku i ma ponad 50 hektarów! Umiejscowiono go na stokach kilku wąwozów, obsadzonych malowniczo drzewami i krzewami różnych gatunków. Przekraczając jego bramę, jakby się wchodziło w zupełnie inny świat. Tam nawet czuje się inne powietrze – czuje się uderzenie świeżości i zasysania, o tym doświadczeniu zmysłowym pisał też Stanisław Lem. W parku lubię przenosić się w świat, który odszedł na zawsze. Siadam na przykład na tej samej ławce, gdzie wcześniej siadała pani ze starego zdjęcia sprzed II wojny światowej.

Drugim moim miejscem jest słynny Cmentarz Łyczakowski, czyli najstarsza, zabytkowa nekropolia Lwowa. Miejsce pochówku wielu zasłużonych dla Polski ludzi nauki, polityki i kultury, m.in.: wspomnianej pisarki Marii Konopnickiej, malarza Artura Grottgera, architekta Zygmunta Gorgolewskiego – twórcy Teatru Wielkiego we Lwowie, komediopisarki Gabrieli Zapolskiej, poety Seweryna Goszczyńskiego, twórcy „Katechizmu dziecka polskiego” („Kto Ty jesteś? Polak mały”) Władysława Bełzy, Ordona, wybitnego matematyka Stefana Banacha, a także Orląt lwowskich, pochowanych na Cmentarzu Obrońców Lwowa. Potrafię tam siedzieć godzinami, czuję, jakby dusze tych wszystkich postaci unosiły się koło mnie.

Nie mogę też nie wymienić placu, gdzie stoi pomnik Adama Mickiewicza. Tam się witam i żegnam ze Lwowem. Siadam sobie na najwyższym stopniu, potem wrzucam po jednym groszu do czterech fontann na rogu rynku z figurami Neptuna, Amfitryty, Diany i Adonisa, żeby tam wrócić. I wtedy mówię: do zobaczenia

Teraz, po napaści Rosji na Ukrainę, raczej trudno jeździć do Lwowa. Może nie stale tam, ale jednak na Ukrainie trwa wojna.

Kiedy byłam we Lwowie 22 grudnia 2021 roku to było czuć oddech wojny na plecach. Coś wisiało w powietrzu. Po 24 lutego 2022 nie byłam w stanie usiedzieć na miejscu. Mam tam wielu polskich i ukraińskich znajomych i po prostu się o nich martwiłam, więc postanowiłam na własną rękę jeździć tam z pomocą humanitarną. Udało mi się tam wjechać wielokrotnie. Dostarczałam rodzinom podstawowe artykuły żywnościowe, środki czystości, koce czy ubrania. Część kupiłam sama, część dostarczali mi ludzie dobrej woli. Przyznam, że przeraził mnie smutny widok opustoszałego miasta, które kiedyś tak tętniło życiem.

Miejmy nadzieję, że wojna niedługo się skończy i Lwów wróci do swojej świetności.

Nie mogę się tego doczekać. To jest moje marzenie, aby kiedyś tam zamieszkać. Odbyłam nawet szkolenie w Warszawie dotyczące pracy nauczycieli za wschodnią granicą i jedną z możliwości był wyjazd do Lwowa, gdzie są dwie polskie szkoły. Niestety wybuchła wojna i zamiast Ukrainy zaproponowano mi Gruzję, ale się na nią nie zdecydowałam – wciąż czekam na Lwów.

ODWIEDŹ I POLUB NAS
Czuje się tam pani zadomowiona?

Czuć tam ducha polskości, bo niemal każde z miejsc było przecież tworzone przez Polaków. Nadal żyją tam osoby pochodzenia polskiego, które po II wojnie światowej świadomie zostały we Lwowie. Ich patriotyzm jest bardzo silny, z radością obchodzą święta narodowe i dumnie noszą polskie flagi. Ich wiara jest też mocna. Licznie gromadzą się w Katedrze Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, potocznie zwanej Katedrą Łacińską, czy w kościele św. Antoniego na Łyczakowie, gdzie był chrzczony Zbigniew Herbert. Pamiętają o Polsce i chcą, żeby też o nich pamiętano. Co ciekawe, nadal mówią gwarą lwowską, którą znamy choćby z przedwojennych filmów. Lubię w nich postać baciara, czyli radosnego i niezwykle honorowego człowieka ulicy lwowskiej. Najsłynniejsi to oczywiście Szczepcio i Tońcio, znani z filmu „Włóczęgi” z 1939 roku, do którego często wracam.

I oczywiście porywa mnie muzyka z tamtych lat, która jest jak balsam dla uszu. Uwielbiam słuchać takich piosenek jak: „Gdybym się kiedyś urodzić miał znów, to tylko we Lwowie” czy „Sen o Lwowie (Bilet do Lwowa)” do słów Mariana Hemara – twórcy lwowskiej poezji śpiewanej, a prywatnie brata ciotecznego Stanisława Lema) – wykonywanych przez Renatę Bogdańską, tj. Irenę Anders, żonę generała Władysława Andersa. Śmieję się, że jestem ponownie urodzona we Lwowie, bo sobie to miasto wybrałam. A ono wybrało mnie. Inny utwór, który mnie też szczególnie wzrusza, to „Moje serce zostało we Lwowie”. Zostawiam tam połowę mojego serca, a drugą zabieram do Polski – i w ten sposób jestem w dwóch miejscach naraz. Zawsze mówię, że dla mnie Lwów nie jest do zaliczenia, tylko do zakochania się w nim, pokochania go i kochania za każdym razem coraz bardziej i bardziej. Ostatnio odkryłam, dlaczego szczególnie fascynuje mnie jako lwowianin Stanisław Lem: otóż jego nazwisko oryginalnie brzmiało Lehm, co znaczy glina. Wymyśliłam więc sobie, że wszyscy, którzy mają korzenie lwowskie i Lwów kochają na swój wyjątkowy sposób, są z jednej gliny ulepieni.

– rozmawiała Monika Chrobak, dziennikarka Polskiego Radia

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP2023
Tygodnik TVP jest laureatem nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Zdjęcie główne: Pamiątki ze Lwowa. Na zdjęciu z 1908 r. Teatr Miejski we Lwowie otwarty w 1900 r., zaprojektowany przez prof. Zygmunta Gorgolewskiego. Dzieło sztuki architektonicznej, rzeźby i malarstwa W latach 20. XX w. nazywany Teatrem Wielkim, dziś to Opera Lwowska (Teatr Opery i Baletu im. Salomei Kruszelnickiej). Fot. Natalia Skinder
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.