Mamy przed sobą nowe wydanie pańskiej książki o niemieckim długu reparacyjnym i zastanawiamy się, czy niemiecka debata o reparacjach jest inna niż jeszcze dekadę temu.
Wiele się zmieniło. Pamiętam, że na początku, po wydaniu tej książki w Niemczech, byłem zdruzgotany zmasowaną krytyką, zwłaszcza pochodzącą ze kręgów historyków niemieckich. Tu zaszły pewne zmiany, również w podejściu fachowców. Ja z kolei mam przed sobą jeden z zeszytów magazynu „Geschichtswissenschaft”, z tekstem Stephana Lehnstaedta, z którym po konferencji dotyczącej reparacji w Warszawie (zorganizowanej w 2018 r. przez Instytut Zachodni) przedyskutowaliśmy kilka dobrych godzin. Lehnstaedt reprezentował w tamtym czasie powściągliwe stanowisko, był za tym, by zamiast o reparacje Polska wystąpiła o odszkodowania indywidualne dla 30-40 tys. żyjących wciąż, nieżydowskich byłych więźniów obozów koncentracyjnych. Od tamtego czasu zmienił nieco swoją opinię. Dziś mówi, że Niemcy powinni przyjąć do wiadomości, iż każda polska rodzina poniosła ofiarę podczas niemieckiej okupacji i nie wolno nam tak po prostu zamknąć dyskusji. Nie poparł wprawdzie reparacji, ale i ich nie odrzucił. I to jest coś nowego. Tak jak czymś nowym jest również to, że ekspertyza zawarta w mojej książce została uwzględniona w dyskusji przez biegłych z naukowego działu Bundestagu, na co zwróciła mi uwagę prof. Magdalena Bainczyk z Instytutu Zachodniego. Podsumowując – dostrzegam sygnały zmierzające do skorygowania stanowiska Niemiec.
Co prawda klasa polityczna wciąż podważa sens jakiejkolwiek debaty o reparacjach, a Zieloni, którzy jeszcze kilka lat temu w przypadku roszczeń greckich byli skłonni poprzeć przynajmniej częściowe zadośćuczynienie dla Grecji, dziś ustami pani Annaleny Baerbock wykluczają taką ewentualność w przypadku Polski, ale mam wrażenie, że i politycy będą musieli się w końcu zmierzyć z tym problemem. Na razie widzę przesłanki do zmiany atmosfery wokół tematu reparacji, co dzieje się pod wpływem presji wywieranej na Niemcy, ale i toczącej się wojny na Ukrainie. Ponieważ na co dzień słyszymy, i widzimy, jaka jest sytuacja ludności podbijanej przez agresora, jak łamane są prawa człowieka etc. I z zadowoleniem przyjąłem to, że wydawnictwo Zysk chce się podjąć drugiego wydania mojej książki, upatruję w tym zapowiedź kolejnej dyskusji.
Mówił pan o Zielonych, którzy gdy byli w opozycji, wspierali, przynajmniej częściowo, roszczenia Grecji. A teraz, kiedy są w koalicji rządzącej, zmienili nastawienie.
Zieloni odrzucają dziś również greckie postulaty, te same, których wcześniej bronili. Ich wejściu do rządu towarzyszyła zmiana sposobu myślenia. Miałem kontakt z grupą wspierającą Grecję i z pewną starszą panią, szarą eminencją, która nadawała ton wcześniejszym działaniom Zielonych w sprawie greckich roszczeń, ale od czasu wejścia Zielonych do rządu, ich aktywność na tym polu zamarła. Wiem z samej Grecji, że teraz roszczenia są jednoznacznie odrzucane, co dobitnie pokazuje zmianę kursu Zielonych. Mam zresztą wrażenie, że Zieloni zmieniają kurs nie tylko w tej kwestii, co zapewne odbije się w sondażach.
W ubiegłym roku rozmawialiśmy o pańskiej ocenie polskiego raportu strat wojennych. Czy pana zdaniem, patrząc z perspektywy blisko roku od publikacji, ten raport w jakikolwiek sposób wpłynął na stanowisko strony niemieckiej?
Raz jeszcze podkreślę, że raport to dokument wysokiej próby. Metoda przyjęta przy obliczaniu strat wojennych Polski podczas okupacji niemieckiej jest wysoko kwalifikowana, zakłada bowiem nie tylko namacalne straty, ale również niemożność wypracowania majątku narodowego na skutek poniesionych strat ludzkich i materialnych. To wyjątkowo silny argument. Ja już w ubiegłym roku w rozmowie z państwem przyznałem, że wyliczenia kwot strat wojennych z raportu są prawie tożsame z moimi wyliczeniami przedstawionymi w książce o niemieckim długu reparacyjnym względem Polski. 1,3 biliona euro z raportu i 1,12 biliona euro, które założyłem w książce lata temu.
Jedynym mankamentem raportu, z mojego punktu widzenia, jest fakt, że nie uwzględniono w nim świadczeń reparacyjnych, które Niemcy jednak wypłaciły. Uważam, że należałoby uzupełnić raport o te informacje. Niepotrzebnie to przemilczano, ponieważ zarówno Niemcy Zachodnie, jak i NRD zapłaciły pewne świadczenia. Choć nie zmienia to faktu, że w zestawieniu z tymi 1,12 czy 1,3 biliona euro stanowiło to zaledwie ułamek tego, co się Polsce należy. Wedle moich obliczeń te niemieckie świadczenia to była równowartość ok 120-160 mld euro, a mówimy przecież docelowo o ponad bilionie euro. Uważam, że ta sprawa powinna się stać przedmiotem dodatkowej dyskusji, ale patrząc całościowo – polski raport o stratach wojennych stanowił decydujący krok ze strony Polski.
W pewnym momencie zapanowała niepewność co do tego, czy raport w ogóle zostanie opublikowany, później na ile jego wyliczenia zobrazują faktyczną skalę zniszczeń, ale gdy go wreszcie ujawniono, wszelkie wątpliwości zniknęły i można się było przekonać o tym, że mamy do czynienia z bardzo dobrą ekspertyzą i to taką, której nie sposób w żaden sposób podważyć. Od początku apelowałem o to, by raport strat wojennych jak najszybciej przetłumaczyć na język niemiecki i opublikować. I moim zdaniem nie powinno go wydać ani polskie MSZ, ani ambasada Polski w Niemczech, ale niemieckie wydawnictwo, z obszerną przedmową. Gdyby tej publikacji towarzyszyła jeszcze konferencja, Polsce udałoby się wynieść temat reparacji na nowy, wyższy poziom.
– rozmawiali Olga Doleśniak-Harczuk i Antoni Opaliński
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy