Rozmowy

Niemiecki historyk: Sprawa reparacji cały czas jest otwarta

Politycy niemieccy będą musieli się w końcu zmierzyć z tym problemem. Na razie widzę przesłanki do zmiany atmosfery wokół tematu reparacji, co dzieje się pod wpływem presji wywieranej na Niemcy, ale i toczącej się wojny na Ukrainie – twierdzi dr Karl-Heinz Roth, historyk i lekarz, członek Fundacji Historii Społecznej XX wieku.

TYGODNIK TVP: Co najmniej od 2018 roku podkreśla pan, że w sprawie reparacji Polska nie powinna działać sama, ale wraz z innymi państwami zgłaszającymi roszczenia względem Niemiec. Teraz Warszawa postanowiła działać międzynarodowo. W debacie pojawia się Grecja, Włochy, ale i dialog z Namibią, która ma z Niemcami niewyrównane rachunki krzywd jeszcze z czasów kolonialnych. Czy umiędzynarodowienie kwestii roszczeń reparacyjnych to recepta na sukces w ich dochodzeniu?

KARL-HEINZ ROTH:
W obliczu buty elit politycznych Niemiec wspólne działanie jest podstawą. I bardzo się cieszę, że rozwiązania, o których mówię od lat, a polegające na współpracy z innymi państwami, są wdrażane. Swój wkład w samą debatę poczytuję za skromny, ale wiem, że Grecja żywo zareagowała na nowe, płynące z Polski impulsy w kwestii reparacji. Jakiś czas temu została wydana książka greckiego dyplomaty Arisa Radiopoulusa, który usystematyzował temat roszczeń reparacyjnych w oparciu o archiwa Ministerstwa Spraw Zagranicznych Grecji. Praca Radiopoulusa nad tym zagadnieniem przebiegała równolegle do moich badań nad naukowymi ramami dochodzenia roszczeń reparacyjnych i we współpracy z naszą Fundacją Historii Społecznej XX wieku. Niedawno w Atenach odbyła się duża konferencja, podczas której podkreślono wagę wspólnej inicjatywy na rzecz dochodzenia roszczeń, a były prezydent Grecji, Prokopis Pawlopulos zwracał uwagę na palącą potrzebę wspólnego działania z Polską. Poza tym dobrze się stało, że Polska nawiązała kontakt z Włochami, ale – co szczególnie cieszy – że zaczęła dostrzegać Namibię, która już od lat 90. XX wieku formułuje swoje roszczenia wobec Niemiec za zbrodnie popełnione w latach 1904-1908 przez wojska Cesarstwa Niemieckiego na ludach Herero i Nama.

Umiędzynaradawiając kwestię niemieckiego długu reparacyjnego wobec Polski, Warszawa zwróciła się z prośbą o wsparcie także do Stanów Zjednoczonych. Problem polega tylko na tym, że bez zgody Waszyngtonu strona niemiecka w „Traktacie dwa plus cztery” z 1990 roku nie mogłaby pominąć kwestii reparacji. Można więc zapytać o realne szanse na amerykańską pomoc w tej sprawie.

Moim zdaniem zainteresowanie tym tematem Stanów Zjednoczonych to ważny krok. Pozytywny odzew w Ameryce zadziała w sposób szczególny i wpłynie na niemieckich polityków i dyplomatów. Owszem, w 1990 roku w czasie negocjacji „Traktatu dwa plus cztery”, Stany Zjednoczone popierały Niemcy w sprawie wyłączenia kwestii reparacji z dokumentu, doszło nawet do tego, że ówczesny minister spraw zagranicznych Niemiec i jego amerykański odpowiednik wspólnie uznali, że w dokumencie nie można umieścić terminu „traktat pokojowy”, ponieważ wraz z wprowadzeniem tego pojęcia żądania reparacyjne na nowo staną się aktualne. Uważam jednak, że to, w jaki sposób Stany Zjednoczone ustosunkują się do presji Polski i innych państw na Niemcy w sprawie reparacji, jest kluczowe. Pytanie, czy w tej nowej sytuacji Ameryka będzie skłonna zainicjować korektę traktatu. To szczególnie ważne, ponieważ wykluczenie kwestii roszczeń z traktatu nie było równoznaczne z ich anulowaniem. Sprawa wciąż jest otwarta. I dlatego ruch Polski w kierunku Waszyngtonu ma szczególną wagę.

Jeszcze jeden szkielet w niemieckiej szafie

Prof. Stanisław Żerko o 70 latach cynicznej polityki Niemiec ws. odszkodowań za II wojnę.

zobacz więcej
A jednak to interesujące, że Berlin odrzucając roszczenia reparacyjne Polski, ale i Grecji, powołuje się na traktat, w którym o reparacjach nie ma ani słowa. 1 czerwca rząd federalny, po raz kolejny odwołując się do „Traktatu dwa plus cztery”, oznajmił, że dla Niemiec sprawa reparacji jest zamknięta. Stało się to w odpowiedzi na zapytanie parlamentarnego klubu partii Linke, które dotyczyło masakry popełnionej przez oddziały Waffen SS na mieszkańcach greckiej wioski Distomo, ale pośrednio nawiązywało do roszczeń polskich. Można więc powiedzieć, że ten traktat jest koronnym argumentem Berlina uzasadniającym odmowę zadośćuczynienia. Może najwyższy czas obalić mit „dwa plus cztery”. Może to od tego należałoby zacząć?

Zgadza się, ten traktat nie tylko na poziomie werbalnym, ale i we wszystkich dokumentach niemieckiego MSZ i kancelarii kanclerza Niemiec, począwszy od roku 1990, jest wykorzystywany do odrzucania roszczeń reparacyjnych. Komunikat zawsze jest taki sam: „na mocy Traktatu dwa plus cztery sprawa reparacji została ostatecznie zamknięta”. Przy czym oczywiście nie wspomina się, że sprawa ta została jedynie pominięta, ale nie usunięta, przy czym traktat ten spełnia warunki traktatu pokojowego, nawet jeżeli się nim nie mieni. Przecież zapis o rezygnacji Niemiec z broni atomowej jest wyraźną regulacją pokojową nawiązującą wprost do sytuacji powojennej. Dlatego uważam, że skrajnie utwardzone stanowisko Niemiec co do reparacji argumentowane „Traktatem dwa plus cztery” maskuje najsłabszy punkt rządu federalnego.

Wystarczy sięgnąć do tajnych dokumentów z czasów, gdy negocjowano traktat, by się przekonać, z jaką intensywnością zajmowano się kwestią reparacji i że postanowiono ją wyłączyć. We wspomnianej przez państwa odpowiedzi rządu na zapytanie Linke pada też argument, że w Paryskiej Karcie Nowej Europy, dokumencie podpisanym w listopadzie 1990 r, państwa członkowskie Unii Europejskiej przyjęły do wiadomości zapisy traktatu i je zaaprobowały. Ale i tu przecież pominięto sprawę reparacji. Dlatego rządy Grecji, Polski, a ostatnio i Serbii przypominają o tym fakcie i sprawa traktatu, a raczej pominięcia kwestii reparacji, będzie decydującym elementem ich sporu z Niemcami. To dlatego tak ważne jest stanowisko Stanów Zjednoczonych i to, czy są one skłonne skorygować zapisy traktatu, ponieważ tylko Waszyngton może to zrobić.

Pisał pan kiedyś, że kwestia polskich roszczeń reparacyjnych powinna być rozpatrywana w oderwaniu od tego, kto akurat sprawuje w Polsce rządy. A jednak w rozmowach z niemieckimi politykami przebija zazwyczaj przekonanie, że wystarczy przeczekać rządy konserwatystów, a po ewentualnej zmianie władzy w naszym kraju sprawa reparacji wyparuje. Mamy rację?

Nie wiemy, jakim wynikiem zakończą się wybory w Polsce, ale przecież również politycy opozycji poparli, w większości, w sejmowym głosowaniu dochodzenie roszczeń od rządu niemieckiego. Zawsze uważałem i mówiłem to wprost nawet tym przyjaciołom, którzy używali argumentu, że „reparacji chcą przecież tylko polscy konserwatyści, a opozycja liberalna jest im przeciwna”, iż reparacje są tematem ważnym dla większości Polaków. Ponieważ w czasie II wojny światowej praktycznie każda polska rodzina straciła kogoś bliskiego, toteż pamięć o niemieckiej okupacji jest w Polakach głęboko zakorzeniona. I sądzę, że każdy polski rząd będzie musiał wziąć to pod uwagę. Rząd niemiecki patrzy na tę sprawę krótkowzrocznie. Może jeszcze dwa lata temu inaczej bym diagnozował sytuację, ale po tym, jak prawie cały Sejm zagłosował za dochodzeniem reparacji, dostrzegam zmianę.
Gdańsk, rok 1947. Zrujnowane w czasie II wojny światowej Długie Pobrzeże. Fot. PAP
W wywiadzie udzielonym niedawno Polskiemu Radiu 24 ówczesny ambasador Republiki Federalnej Niemiec Thomas Bagger nie tylko potwierdził twarde stanowisko swego rządu co do reparacji, ale stwierdził też, że temat roszczeń to puszka Pandory, której lepiej nie otwierać. Jak pan odczytałby te słowa? Jako groźbę?

Jeżeli w takiej sytuacji, ktoś grozi, robi to ze strachu. Oczywiście, jeżeli dojdzie do uznania roszczeń reparacyjnych państwa w świetle prawa międzynarodowego, to nie obędzie się bez daleko idących następstw. Proszę spojrzeć chociażby na Serbię, na państwa byłej Jugosławii albo na Białoruś czy Ukrainę. W świetle prawa międzynarodowego te dwa ostatnie państwa stanowiły część Związku Sowieckiego, ale nie przekreśla to ich możliwości w dochodzeniu przez nie roszczeń w nowych warunkach. Dlatego mówię o szerokich następstwach i o tym, że w kontekście europejskim nic nie stoi na przeszkodzie, by spór przeniósł się na forum OBWE, do którego należą wszystkie wymienione państwa. Ale prawdą jest też i to, że mielibyśmy do czynienia z efektem domina, na co powinniśmy jednak zareagować pozytywnie. A zatem – owszem, to jest groźba, ale wynikająca ze strachu. I jestem przekonany, że sprawę reparacji należy dalej forsować, bez względu na groźby rządu niemieckiego.

Abstrahując od roszczeń polskich, czy nie uważa pan, że kwestia reparacji w obliczu wojny na Ukrainie stała się wyjątkowo aktualna? Już mówi się o przyszłych reparacjach wojennych dla Ukrainy od Rosji. Rząd niemiecki będzie miał więc chyba nie lada kłopot w unikaniu odpowiedzialności za własne zbrodnie.

Gdyby doszło do wspomnianej przez państwa sytuacji, rząd niemiecki znalazłby się w wyjątkowo niekomfortowym położeniu. Ukraina mogłaby bowiem postawić sprawę w taki sposób: teraz wspólnie stawiamy roszczenia reparacyjne wobec Rosji, ale przedtem załatwmy sprawę zaległych reparacji od Niemiec. W tym sensie problem reparacji staje się aktualny, i wygląda na to, że pozostanie aktualny, i to wbrew niektórym przewidywaniom. Może się też okazać, że sama ewentualna groźba odszkodowań reparacyjnych sprawi, iż nawet światowe mocarstwa dojdą do wniosku, że prowadzenie wojny przestało się kalkulować. Kwestia reparacyjna zyska tym samym ogromne znaczenie również jako element skutecznego narzędzia wpływu na kształt porządku międzynarodowego. A kiedy włączymy w to byłe europejskie kolonie w Afryce, horyzont jeszcze się poszerzy.

Moja książka o długu reparacyjnym ukazała się również na amerykańskim rynku wydawniczym, a wydawnictwo, które zgodziło się ją wydać, uzasadniało swoje zainteresowanie tym, że w Stanach Zjednoczonych toczy się intensywna debata dotycząca odszkodowań dla potomków ludności niewolniczej. Więc nawet w USA temat ten budzi emocje.

Obozowy numer zapisywali na czaszce i kościach. Jak Niemcy podbijali Afrykę

Reparacje za zbrodnie to w Niemczech temat tabu, od lat zbywany milczeniem.

zobacz więcej
Niedawno udało nam się porozmawiać z przedstawicielem Herero, czyli jednego z tych ludów afrykańskich, które padły ofiarą zbrodni kolonialnej na terenie dzisiejszej Namibii. Człowiek ten był rozczarowany stanowiskiem niemieckiego rządu względem organizacji zrzeszających potomków ofiar. Jak pan patrzy na roszczenia reparacyjne Namibii?

Wnikliwie zajmowałem się tym tematem, był on też przedmiotem moich rozmów z innymi historykami. Niektórzy z nich działali z ramienia rządu federalnego, ale z czasem zrezygnowali z tej funkcji, ponieważ nie mogli już dłużej popierać stanowiska władz. Faktem jest, że w negocjacjach odszkodowawczych z Namibią, rząd niemiecki zachował się fatalnie. Rozegrał ludy Herero i Nama, komunikując im, że stroną do negocjacji w jest wyłącznie rząd Namibii. Tyle że w tym rządzie nie zasiadają ani Herero, ani Nama, tylko lud Owambo, a jego przedstawiciele w latach 1904-1908 kolaborowali z Cesarstwem Niemieckim. Rząd federalny jest tego w pełni świadomy i wykorzystuje ten fakt z jednej strony do rozgrywania rządu Namibii, a z drugiej do siania niezgody między ludami Herero i Nama a Owambo.

Ponadto rząd niemiecki odrzucił wszelkie skargi i roszczenia odszkodowawcze Namibii i zamiast tego zaproponował jej tzw. pomoc rozwojową w wysokości 1,1 mld euro, co też zostało zawarte w porozumieniu pojednawczym parafowanym (a jeszcze nie podpisanym) między Namibią i Niemcami w maju 2021 roku. Ta pomoc jest jednak przeznaczona na konkretne cele, m. in. na poprawienie infrastruktury na terenach przebywania i na szlaku wędrówek Herero i Nama. Szkopuł w tym, że w Namibii od dziesięcioleci toczy się dyskusja o reformie rolnej. I ta dyskusja ma bezpośredni związek z funduszem dla Herero i Nama, ponieważ wymordowani i zniewoleni przedstawiciele ludu Herero, których zamknięto w obozie koncentracyjnym, zostali pozbawieni swojej ziemi. Przecież bezpośrednią przyczyną wybuchu powstania Herero i Nama z 1904 roku było to, że niemieccy osadnicy zagarniali ich ziemie. Po zdławieniu powstania zaś proceder konfiskaty ziemi został zintensyfikowany. Dla dzisiejszych Niemiec kwestia własności ziemi w Namibii jest wciąż wysoce problematyczna, ponieważ potężna grupa posiadaczy ziemskich to w większości Niemcy. Dlatego rozczarowanie Herero i Nama tym porozumieniem z 2021 r jest w pełni zrozumiałe – oni zostali oszukani i wykluczeni przez własny rząd na mocy porozumienia zakładającego minimalne finansowe wsparcie Niemiec. Powiedzmy sobie wprost – wsparcie, które w żadnej mierze nie jest adekwatna do ich roszczeń. Sadzę, że ta sprawa nie została jeszcze zakończona.
Wystawa w Muzeum Pamięci Shoah w Paryżu poświęcona niemieckim zbrodniom w Namibii. Ekspozycja, którą można było oglądać w 2016 roku, nosiła tytuł „Pierwsze ludobójstwo XX wieku”. Fot. Sebastian Kunigkeit/DPA/PAP
A kiedy sprawa roszczeń Namibii zaczęła głośniej wybrzmiewać w niemieckiej debacie publicznej?

Przypomina mi się pewna dyskusja panelowa, to było jakieś 10-12 lat temu. Wcześniej zaproponowałem moderującej panel i uczestnikom dyskusji, by poruszyć również temat odszkodowań dla Namibii, a wtedy ta sprawa nie była tak dobrze znana opinii publicznej jak dziś. Reakcja moich kolegów była natychmiastowa. Powiedziano mi, że moja propozycja może mieć poważne konsekwencje i że to będzie właśnie taka puszka Pandory. Proszę sobie wyobrazić sytuację, że państwo, które w świetle prawa międzynarodowego dopuściło się ludobójstwa na ludach zamieszkujących jego byłe kolonie, wypłaca ich potomkom odszkodowanie. Niemiecka władza kolonialna w Afryce środkowo-wschodniej, tzw. Niemiecka Afryka Wschodnia była nie mniej brutalna niż ta na obszarze dzisiejszej Namibii, nie było wprawdzie ludobójstwa, ale dochodziło do masowych mordów i masakr, których ofiary były nawet liczniejsze niż te w Namibii. Z perspektywy dzisiejszych Niemiec, zadośćuczynienie jednym ofiarom pociągnęłoby za sobą kolejne roszczenia. Na całym świecie. Nie tylko wobec Niemiec. Bo co na przykład byłoby z Holenderskimi Indiami Wschodnimi? – pytali mnie koledzy – przecież tam również popełniano zbrodnie. A co ze zbrodniami Wielkiej Brytanii w Indiach?

Jest jeszcze inna kwestia: od wielu lat przeczesuje się magazyny w niemieckich muzeach etnograficznych w poszukiwaniu czaszek i kości pomordowanych Herero i Nama, które na początku XX w badali rasistowscy, niemieccy antropolodzy. Te szczątki są teraz zwracane Namibii, i jest to oczywiste i konieczne. Tak samo jak konieczne jest przyspieszenie restytucji afrykańskiego dziedzictwa kulturowego, które znalazło się w niemieckich muzeach, ale nie oznacza to, że mamy na tym poprzestać. Historia kolonializmu wymaga odszkodowań na szeroką skalę. Odszkodowań, które umożliwią państwom postkolonialnym rozwój niezależny od mocarstw świata, i tych już istniejących, i tych wschodzących. Po raz kolejny otwiera się więc perspektywa w wymiarze globalnym, która potwierdza tylko tezę, że kwestia reparacji jest istotna.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     Ale można by zapytać: „ A co ma Afryka do Polski? Przecież to inny kontynent, inna zbrodnia, inny czas”. Co by pan na to odpowiedział?

Po pierwsze przywołałbym argument, że ludobójstwo i zbrodnie wojenne nie ulegają przedawnieniu w świetle prawa międzynarodowego. Czas popełnionej zbrodni nie gra roli. Stąd też amerykańska dyskusja o niewolnictwie, która przecież nie zaczęła się wczoraj. Po drugie – i mówię to z perspektywy niemieckiej i byłaby to moja odpowiedź dla osób z Polski nie widzących związku między sprawą Namibii a zbrodniami wojennymi dokonanymi pod okupacją niemiecką w Polsce – wszystko zamyka się w pojęciu „ciągłości”.

W Namibii, generał Lothar von Trotha, dowódca oddziałów wojsk Cesarstwa Niemieckiego, po raz pierwszy wdrożył rozwiniętą przez niemiecki sztab generalny koncepcję wojny na wyniszczenie. Trotha tak dowodził operacją tłumienia powstania, by wyniszczyć ludy Herero i Nama. Kiedy mu się nie powiodło, wygnał tych ludzi na pustynię i odciął im dostęp do wody, by zmarli z wycieczenia. To była koncepcja systemowego wyniszczenia, która nie spadła z nieba, tylko powstała w niemieckim sztabie generalnym. Jako historyk mógłbym teraz z detalami wyjaśnić, jak ta koncepcja została przełożona na realia I wojny światowej. Mówiąc krótko – istnieje pewna ciągłość koncepcji walki na wyniszczenie, którą z Cesarstwa Niemieckiego przeniesiono na obie wojny światowe. Przecież za czasów Cesarstwa niemieckie oddziały kolonialne stały się jednostkami elitarnymi, a potem ich tradycje zaadaptowano na potrzeby Wehrmachtu. Mamy więc ciągłość pewnego porządku strukturalnego.

Kolejnym przykładem ciągłości jest niezmienne stanowisko rządów federalnych: zarówno wobec roszczeń Herero i Nama oraz rządu Namibii jest jak i wobec państw, które zgłosiły roszczenia reparacyjne w związku ze zbrodniami II wojny światowej. Schemat jest zawsze taki sam, choć w przypadku Namibii „Traktat dwa plus cztery” nie ma oczywiście żadnego znaczenia. Argumentacja pozostaje jednak taka sama, czyli: „w świetle prawa międzynarodowego nie jesteśmy zobowiązani do zadośćuczynienia”, albo, że „zbrodnie się przedawniły” – co jest już absolutnym absurdem.

Przed kilkoma laty było nie do pomyślenia połączenie kwestii Namibii z roszczeniami państw europejskich. Kiedy na wykładach poruszałem ten temat, spotykałem się z niezrozumieniem. W Niemczech to się jednak zmieniło. I jestem pewien, że tak stanie się również w Polsce i innych państwach.
Karl Heinz Roth, Hartmut Rübner „Wyparte, odroczone, odrzucone. Niemiecki dług reparacyjny wobec Polski i Europy” , Zysk i S-ka, 2023
Mamy przed sobą nowe wydanie pańskiej książki o niemieckim długu reparacyjnym i zastanawiamy się, czy niemiecka debata o reparacjach jest inna niż jeszcze dekadę temu.

Wiele się zmieniło. Pamiętam, że na początku, po wydaniu tej książki w Niemczech, byłem zdruzgotany zmasowaną krytyką, zwłaszcza pochodzącą ze kręgów historyków niemieckich. Tu zaszły pewne zmiany, również w podejściu fachowców. Ja z kolei mam przed sobą jeden z zeszytów magazynu „Geschichtswissenschaft”, z tekstem Stephana Lehnstaedta, z którym po konferencji dotyczącej reparacji w Warszawie (zorganizowanej w 2018 r. przez Instytut Zachodni) przedyskutowaliśmy kilka dobrych godzin. Lehnstaedt reprezentował w tamtym czasie powściągliwe stanowisko, był za tym, by zamiast o reparacje Polska wystąpiła o odszkodowania indywidualne dla 30-40 tys. żyjących wciąż, nieżydowskich byłych więźniów obozów koncentracyjnych. Od tamtego czasu zmienił nieco swoją opinię. Dziś mówi, że Niemcy powinni przyjąć do wiadomości, iż każda polska rodzina poniosła ofiarę podczas niemieckiej okupacji i nie wolno nam tak po prostu zamknąć dyskusji. Nie poparł wprawdzie reparacji, ale i ich nie odrzucił. I to jest coś nowego. Tak jak czymś nowym jest również to, że ekspertyza zawarta w mojej książce została uwzględniona w dyskusji przez biegłych z naukowego działu Bundestagu, na co zwróciła mi uwagę prof. Magdalena Bainczyk z Instytutu Zachodniego. Podsumowując – dostrzegam sygnały zmierzające do skorygowania stanowiska Niemiec.

Co prawda klasa polityczna wciąż podważa sens jakiejkolwiek debaty o reparacjach, a Zieloni, którzy jeszcze kilka lat temu w przypadku roszczeń greckich byli skłonni poprzeć przynajmniej częściowe zadośćuczynienie dla Grecji, dziś ustami pani Annaleny Baerbock wykluczają taką ewentualność w przypadku Polski, ale mam wrażenie, że i politycy będą musieli się w końcu zmierzyć z tym problemem. Na razie widzę przesłanki do zmiany atmosfery wokół tematu reparacji, co dzieje się pod wpływem presji wywieranej na Niemcy, ale i toczącej się wojny na Ukrainie. Ponieważ na co dzień słyszymy, i widzimy, jaka jest sytuacja ludności podbijanej przez agresora, jak łamane są prawa człowieka etc. I z zadowoleniem przyjąłem to, że wydawnictwo Zysk chce się podjąć drugiego wydania mojej książki, upatruję w tym zapowiedź kolejnej dyskusji.

Mówił pan o Zielonych, którzy gdy byli w opozycji, wspierali, przynajmniej częściowo, roszczenia Grecji. A teraz, kiedy są w koalicji rządzącej, zmienili nastawienie.

Zieloni odrzucają dziś również greckie postulaty, te same, których wcześniej bronili. Ich wejściu do rządu towarzyszyła zmiana sposobu myślenia. Miałem kontakt z grupą wspierającą Grecję i z pewną starszą panią, szarą eminencją, która nadawała ton wcześniejszym działaniom Zielonych w sprawie greckich roszczeń, ale od czasu wejścia Zielonych do rządu, ich aktywność na tym polu zamarła. Wiem z samej Grecji, że teraz roszczenia są jednoznacznie odrzucane, co dobitnie pokazuje zmianę kursu Zielonych. Mam zresztą wrażenie, że Zieloni zmieniają kurs nie tylko w tej kwestii, co zapewne odbije się w sondażach.

W ubiegłym roku rozmawialiśmy o pańskiej ocenie polskiego raportu strat wojennych. Czy pana zdaniem, patrząc z perspektywy blisko roku od publikacji, ten raport w jakikolwiek sposób wpłynął na stanowisko strony niemieckiej?

Raz jeszcze podkreślę, że raport to dokument wysokiej próby. Metoda przyjęta przy obliczaniu strat wojennych Polski podczas okupacji niemieckiej jest wysoko kwalifikowana, zakłada bowiem nie tylko namacalne straty, ale również niemożność wypracowania majątku narodowego na skutek poniesionych strat ludzkich i materialnych. To wyjątkowo silny argument. Ja już w ubiegłym roku w rozmowie z państwem przyznałem, że wyliczenia kwot strat wojennych z raportu są prawie tożsame z moimi wyliczeniami przedstawionymi w książce o niemieckim długu reparacyjnym względem Polski. 1,3 biliona euro z raportu i 1,12 biliona euro, które założyłem w książce lata temu.

Jedynym mankamentem raportu, z mojego punktu widzenia, jest fakt, że nie uwzględniono w nim świadczeń reparacyjnych, które Niemcy jednak wypłaciły. Uważam, że należałoby uzupełnić raport o te informacje. Niepotrzebnie to przemilczano, ponieważ zarówno Niemcy Zachodnie, jak i NRD zapłaciły pewne świadczenia. Choć nie zmienia to faktu, że w zestawieniu z tymi 1,12 czy 1,3 biliona euro stanowiło to zaledwie ułamek tego, co się Polsce należy. Wedle moich obliczeń te niemieckie świadczenia to była równowartość ok 120-160 mld euro, a mówimy przecież docelowo o ponad bilionie euro. Uważam, że ta sprawa powinna się stać przedmiotem dodatkowej dyskusji, ale patrząc całościowo – polski raport o stratach wojennych stanowił decydujący krok ze strony Polski.

W pewnym momencie zapanowała niepewność co do tego, czy raport w ogóle zostanie opublikowany, później na ile jego wyliczenia zobrazują faktyczną skalę zniszczeń, ale gdy go wreszcie ujawniono, wszelkie wątpliwości zniknęły i można się było przekonać o tym, że mamy do czynienia z bardzo dobrą ekspertyzą i to taką, której nie sposób w żaden sposób podważyć. Od początku apelowałem o to, by raport strat wojennych jak najszybciej przetłumaczyć na język niemiecki i opublikować. I moim zdaniem nie powinno go wydać ani polskie MSZ, ani ambasada Polski w Niemczech, ale niemieckie wydawnictwo, z obszerną przedmową. Gdyby tej publikacji towarzyszyła jeszcze konferencja, Polsce udałoby się wynieść temat reparacji na nowy, wyższy poziom.

– rozmawiali Olga Doleśniak-Harczuk i Antoni Opaliński

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP 2023
Zdjęcie główne: Marzec 1945 r. Groby na ulicy w Warszawie. Fot. PAP/CAF
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.