Z kolei z ust kanclerza Willy Brandta polski gość usłyszał – 27 lat po wojnie – że w kwestii odszkodowań dla Polaków napotyka trudności wewnętrzne zwłaszcza ze strony „młodej generacji [Niemców], która nie ponosi odpowiedzialności za wyrządzone krzywdy ani też nie chce identyfikować się z przewinieniami i zbrodniami dokonanymi przez część starszej generacji”.
Minister Olszowski skonfrontowany został w Bonn z całą serią pokrętnych wymówek, która miały odwieść stronę polską od poruszania sprawy odszkodowań. Usłyszał otóż, że „ewentualne roszczenia odszkodowawcze obywateli polskich nie mogą być realizowane ze względów zasadniczych i formalnych, ponieważ termin składania odpowiednich wniosków upłynął z dniem 31.XII.1969” – a wcześniej, przypomnijmy, nie rozpatrywano ich z powodu braku relacji dyplomatycznych PRL – RFN.
Gospodarze zwracali też uwagę, że przecież PRL nigdy nie uznała RFN za sukcesora III Rzeszy, nie powinna więc domagać się świadczeń od Niemiec Zachodnich. Olszowski usłyszał też, strona polska nie powinna wracać do sprawy odszkodowań za okres okupacji, bo RFN też mogłaby „przedłożyć swoje pretensje z tytułu przesiedlenia i utraty mienia pozostawionego na byłych terenach niemieckich należących obecnie do Polski”, co „nie służyłoby wzajemnym stosunkom”.
Polska musiała się zatem zadowolić jedynie kwotą 100 mln marek zachodnioniemieckich (DM) jako pomoc dla polskich ofiar pseudomedycznych eksperymentów ( był rok 1972). Gestem miał być też zachodnioniemiecki kredyt na kwotę miliarda DM na korzystnych warunkach (1975). Dodajmy, że zwarta w tymże 1975 r. umowa emerytalno-rentowa nie miała nic wspólnego ze sprawą odszkodowań.
Tak więc do końca istnienia PRL polskie ofiary niemieckiej okupacji nie dostały ani feniga więcej ponad 100 mln marek z 1972 r.
Jak Kohl okłamał Busha
W listopadzie 1989 r., już po przełomowych wydarzeniach w naszym kraju, doszło do określanej później jako „historyczna” wizyty kanclerza Helmuta Kohla w Polsce. Strona zachodnioniemiecka wykorzystując ciężką sytuację finansową Polski (zadłużenie), robiła wszystko, by sprawa odszkodowań za II wojnę światową nie pojawiła się wśród tematów rozmów z premierem Tadeuszem Mazowieckim. Gdy to się nie udało, kanclerz wykazał w tej kwestii wyjątkowy upór.
Wskutek postawy strony zachodnioniemieckiej Polska musiała przystać, by kwestia odszkodowań w ogóle nie pojawiła się w obszernym Wspólnym Oświadczeniu obu szefów rządów. Później okazało się, że jedynym polskim politykiem, który głośno stawiał sprawę odszkodowań od Niemiec, był marszałek Sejmu prof. Mikołaj Kozakiewicz. Podczas wizyty w Bonn w połowie grudnia 1989 r. mówił o dwóch milionach Polaków, którzy zgłaszają roszczenia i dodawał, że „godne rozwiązanie” tej sprawy jest „conditio sine qua non porozumienia i przyszłego pojednania”. Kohl wspominał później, jakoby Kozakiewicz wymienił kwotę 200 mld marek i że „to zrobiło złe wrażenie”.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
W następnych tygodniach kanclerz Kohl dokonał tego, co wiele lat później publicysta niemieckiego dziennika „Die Welt” nazwie „majstersztykiem niemieckiej polityki zagranicznej”. Przekonał prezydenta George’a H. W. Busha, że – wbrew temu, co przez czterdzieści lat było oficjalnym stanowiskiem prawnym kolejnych rządów w Bonn – należy za wszelką cenę odstąpić od zwoływania konferencji pokojowej, regulującej kwestie związane z konsekwencjami II wojny światowej dla Niemiec. Kohlowi chodziło głównie o sprawę reparacji.
Gdy zaś pod koniec lutego 1990 r. Kohl odwiedził Busha w Camp David, okłamał go, twierdząc, że z łącznej kwoty ponad 100 mld marek wypłaconej przez RFN tytułem odszkodowań Polska otrzymała jakoby „wielkie sumy”. Te rzekome wielkie sumy zamykały się tymczasem nawet nie w jednym procencie, nie przekraczały nawet jednego promila z wymienionej przez Kohla kwoty.