TYGODNIK TVP: Na warszawskich tablicach upamiętniających niemieckie zbrodnie z okresu II wojny światowej napis „hitlerowcy” zastępował pan nakładką ze słowem „Niemcy”. Akcja miała miejsce 2 października 2021 r., po niej stołeczny konserwator zabytków Michał Krasucki zgłosił skargę na pana działania do prokuratury, która jednak rozpatrując sprawę przed kilkoma dniami nie dopatrzyła się przestępstwa. „Gazeta Wyborcza” napisała: „Zniszczyli tablice pamięci, pozostaną bezkarni. Prokuratura łaskawa dla prorządowych wandali z Klubu «Gazety Polskiej»”.
ADAM BOROWSKI: Po pierwsze, sprawa nie dotyczy „Gazety Polskiej”, bo w naszych działaniach uczestniczyło 12 osób, a ja byłem jedynym reprezentantem klubów „GP”. Wziąłem w tej akcji udział jako przedstawiciel dawnego podziemia solidarnościowego. Organizowali ją zasłużeni działacze z lat 70. i 80. Z klubami „Gazety Polskiej” nasza aktywność nie miała więc nic wspólnego.
Po drugie to, że „Gazeta Wyborcza” pisze o mnie w taki sposób, uważam za nobilitację. To jest gazeta kłamliwa i szkodząca Polsce. Miała służyć całej opozycji antykomunistycznej, tymczasem została zawłaszczona wyłącznie przez jedną opcję… Nie mam dla niej szacunku i nie przejmuję się jej opiniami.
Po trzecie, my nie zniszczyliśmy tych tablic. Nakleiliśmy na nie nakładki z napisami, które pierwotnie były przewidziane przez ich autora, Karola Tchorka. Ponieważ zaraz po tym, jak wykonał on projekt [w 1949 r. - red.], powstała NRD, która – z perspektywy komunistów – reprezentowała tzw. dobrych Niemców, to wymyślono termin „hitlerowcy”. I to on znalazł się na wspomnianych tablicach. Ale przecież Armia Krajowa nie walczyła z hitlerowcami. Tak samo kawiarnie i wagony tramwajowe w czasie okupacji były nie dla hitlerowców, lecz „tylko dla Niemców”.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Termin „hitlerowcy” jest więc fałszywy. Dlatego postanowiliśmy przywrócić na tablice rzeczywistych sprawców zbrodni.
Andrzej Gelberg, były szef „Tygodnika Solidarność”, inicjator i koordynator wspominanej akcji przeprowadzonej w 77. rocznicę kapitulacji Powstania Warszawskiego, mówił, że doklejone nakładki były erratą do tablic.
Tak, to była errata. Akcja miała przywrócić pewien porządek, oparty na prawdzie, że za zbrodnie odpowiadają nie żadni hitlerowcy, tylko Niemcy. Podzieliliśmy się na grupy. Nakleiliśmy nakładki z właściwym napisem na 146 tablicach, co zajęło nam dwie godziny.
Gelberg mówił, że nalepki zostały wykonane przez profesjonalnych inżynierów budowlanych.
Były estetyczne. Oczywiście odróżniały się od piaskowca, z którego są wykonane tablice. Było wyraźnie widać, że zostały doklejone, jako że napisy na tablicach są wklęsłe, a nasze tabliczki były płaskie. Ale miało to zaletę, że mieszkańcom Warszawy nazwa prawdziwych sprawców zbrodni od razu rzucała się w oczy.
Okazało się jednak, że klej, którego użyliśmy, dość łatwo schodził z powierzchni tablicy. Służby miejskie skwapliwie usunęły nasze nakładki – i dziś znowu mają one fałszywą treść.
Tablice nie zostały przez nas zniszczone. Nazywanie nas wandalami jest głupotą. Poza tym dlaczego „Gazeta Wyborcza” nic nie pisze o wandalach, kiedy są dewastowane kościoły? Z jednej strony podejmuje temat „pisowskiej prokuratury”, która nie uznała za stosowne postawienie mnie przed sądem, z drugiej zaś nie wspomina o „peowskich sędziach”, którzy nie widzą nic złego w tym, że „Babcia Kasia” poniża i szarpie funkcjonariuszy, atakuje przeciwników politycznych, albo że wandale z Obywateli RP wchodzą z buciorami na Pomnik Ofiar Tragedii Smoleńskiej. To są podwójne standardy. Co według „GW” miałbym niby zrobić? Zapłacić za niezniszczone tablice?
„Wyborcza” pisze, że wydatki ratusza na naprawę tablic przekroczyły już 60 tys. zł.