W postawie Pileckiego było nieco próżności. I egoizmu
piątek,1 września 2023
Udostępnij:
Rotmistrz Witold Pilecki, bohater niezłomny, zasłużył sobie na to, aby filmu o nim nie oceniać przez pryzmat tego, czyich wyborców się reprezentuje – mówi Krzysztof Łukaszewicz, reżyser „Raportu Pileckiego”.
Film „Raport Pileckiego” w reżyserii Krzysztofa Łukaszewicza, którego dystrybutorem i współproducentem jest TVP, wchodzi na ekrany kin 1 września.
TYGODNIK TVP: Jak to się stało, że przejął pan pieczę nad filmem „Raport Pileckiego”?
KRZYSZTOF ŁUKASZEWICZ: W lipcu 2020 roku dyrektorzy Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych poprosili mnie o zapoznanie się ze zrealizowanym już materiałem zdjęciowym i kontynuację tej pracy. Nie odmówiłem tylko dlatego, że czuję się zobowiązany wobec wytwórni z Chełmskiej – tu powstały wszystkie moje filmy.
Pomysłodawcą obrazu był Leszek Wosiewicz...
Po ludzku mu współczuję, iż nie doprowadził tego projektu do finału. Przyczyny znają producenci. On sam zapewne też.
Co pan dodał – tudzież amputował – z pierwotnego scenopisu?
Należało wymyślić na nowo formułę narracyjną, linię dramaturgiczną, „wyciągnąć bohatera”, następnie w ciągu dwóch tygodni napisać praktycznie na nowo scenariusz i w 25 dni zdjęciowych go zekranizować, uwzględniając jak najwięcej scen zrealizowanych przez poprzedniego reżysera. Jedyną szansą na opowiedzenie historii Pileckiego – tak, aby uwzględnić jak najwięcej nakręconego materiału – było zastosowanie formuły przesłuchania rotmistrza przez Urząd Bezpieczeństwa. On opowiada swój życiorys, z retrospekcjami, zaś ubecy starają się tę biografię zakłamać. Usiłują zrobić z niego obozowego konfidenta, antysemitę, zamachowca na przedstawicieli „władzy ludowej”, a więc przypiąć mu za wszelką cenę jakiś paragraf. A wszystko to z postępującą brutalnością metod śledztwa.
Krzysztof Łukaszewicz korygował obsadę realizatorsko-aktorską?
Chyba tylko w jednym przypadku, chodziło o epizod bodaj generała Stefana Grota-Roweckiego. Ponieważ w chwili mojego wejścia na plan nie było jeszcze nakręconych scen w katowniach UB, miałem wolną rękę w obsadzeniu takich postaci jak Józef Różański, jego prawa ręka Eugeniusz Chimczak, Józef Cyrankiewicz, czy rezydent NKWD, Dawydow…
To biografia kompleksowa, czy też wycinek z curriculum vitae rotmistrza?
Jak już wspomniałem, film ma formułę przesłuchania, które obie strony, zarówno Pilecki, jak i przesłuchujący go ubecy, traktują niczym swoistą grę. Przesłuchujący wyciągają z życiorysu Pileckiego wydarzenia, które mają z niego uczynić renegata i – używając ówczesnej terminologii – wroga ludu. Z kolei on przywołuje swoje przeżycia zadające kłam insynuacjom bezpieki.
Kadry powstawały w autentycznej scenerii?
Nie było takiej możliwości. Ani technicznej, ani produkcyjnej. Kresy wschodnie, gdzie Pilecki mieszkał przed wojną, graliśmy w okolicach Warszawy, a obóz Auschwitz został wybudowany w twierdzy Modlin.
Co panu sprawiło najwięcej kłopotów?
Liczba scen, które na początku „moich” zdjęć musieliśmy – z uwagi na ograniczenia budżetowe – zrealizować w katowni UB. Było to po 6-7 sekwencji, trudnych fizycznie dla aktorów. Z „biciem” i torturami – zatem również obecność dublerów i kaskaderów, a także efekty charakteryzatorskie.
Ekranowe przedsięwzięcia historyczne zazwyczaj miewają konsultantów naukowych…
Zyskaliśmy bardzo mocne wsparcie ze strony Instytutu Pamięci Narodowej.
Kinowej fabule będzie towarzyszyć serial?
Nie słyszałem o takich zamierzeniach.
Jak pokazać bohatera bez skazy, żeby uniknąć hagiografii?
Czy się to będzie krytykom podobać, czy też nie, Pilecki, tego niezłomnego bohatera budował w sobie z pełną świadomością, idąc na pełną konfrontację z niemieckim nazizmem, a potem z rosyjskim komunizmem. Powstaje naturalnie pytanie o jego motywacje i w filmie próbowaliśmy na nie odpowiedzieć. Oczywiście było w tej postawie trochę próżności. Z tej pobudki, w imię ocalenia członków swojej „siatki”, rotmistrz podejmuje z UB rodzaj rozgrywki. Także pewien rodzaj egoizmu – przekładał służbę ojczyźnie ponad rodzinę – co w tamtych czasach było normalne. Dziś oceniamy takie działania nieco inaczej. Wszak walka o kraj wydaje się bardziej efektownym sposobem na życie niż zmagania z codziennością na rzecz najbliższych. Stąd na ekranie kadr, kiedy jeszcze w II Rzeczpospolitej Pilecki, choć ma uczucia ambiwalentne, to jednak zostawia żonę, Marię w zaawansowanej ciąży i wyjeżdża na manewry do Łucka. Później ta sama postawa, w przypadku decyzji pójścia do Auschwitz – żonka razem z dziećmi przedzierają się przez kordon sowiecki, docierają do męża i ojca, aby być razem, a on wybiera piekło kacetu kosztem zaopiekowania się rodziną. Można, więc te cechy – próżność i egoizm – uznać za paliwo, którym „nakręca się” Pilecki. Jednakże przy ocenie postaci trzeba uznać także specyfikę czasów, w których one funkcjonują. W latach międzywojennych ojczyzna była najważniejsza. Wskrzeszenie jej po dekadach zaborów stanowiło powód niezwykłej euforii dla milionów Polaków. A katastrofa wrześniowa, którą zgotowali nam do spółki agresorzy, jak i sojusznicy, stanowiła motywację dla tej samej rzeszy naszych rodaków do przedłożenia walki o odzyskanie niezawisłości ponad inne sprawy, w tym życie osobiste.
Istnieje teoria, że zło wpada w oko kamery łatwiej niźli dobro...
W pełni się z nią zgadzam. Czarne charaktery bardziej skupiają emocje publiczności. Poza tym bohaterem da się zostać prędzej w złych czasach.
Wydarzenia sprzed ponad trzech ćwiartek wieku mogą zainteresować młodych kinomanów dominujących w multipleksach?
Mam nadzieję, że bezkompromisowość głównego bohatera filmu, cecha charakterystyczna dla młodych, przyciągnie ich uwagę.
Z ekranu usłyszymy też język niemiecki i rosyjski?
Jestem zwolennikiem twierdzenia Mela Gibsona z „Pasji” – w poważnym kinie bohaterowie powinni posługiwać się własnym językiem. Gdybym miał nakręcić, przykładowo, sequel „Polskich dróg” – rolę Niemców graliby niemieccy aktorzy, oczywiście po niemiecku.
Czy „Raport Pileckiego” będzie dystrybuowany również za granicą?
To już pytanie do producentów.
ODWIEDŹ I POLUB NAS Jeszcze przed premierą spotkała go krytyka ze strony „Gazety Wyborczej” i „Polityki”…
To jest upolitycznianie filmu. Szkoda, bo Pilecki jako figura historyczna nie był „partyjny”. Zasłużył sobie na to, aby filmy o nim oceniać obiektywnie, a nie przez pryzmat tego, czyich wyborców się reprezentuje.
Patrząc na pański dorobek twórczy, widać zainteresowanie nauką zwaną przez starożytnych nauczycielkę życia. Dlaczego zatem studiował pan na innych fakultetach niźli filmowy i historyczny?
Z perspektywy nastolatka wybierającego kierunek studiów w połowie lat 90. w Szczecinie, historia nie jawiła się jako kierunek, po którym będzie łatwiej o chleb. Już podczas edukacji akademickiej załapałem się na wolontariat na planie „Ogniem i mieczem” Jerzego Hoffmana. O mojej drodze zawodowej przesądziło jednak wpuszczenie mnie przez Ryszarda Bugajskiego w scenariusz „Generała Nila”. Od bycia współscenarzystą i II reżyserem był już tylko krok do samodzielnej pracy na planie. Tę szansę, debiut z „Linczem”, otrzymałem z rąk ówczesnego dyrektora WFDiF, Włodzimierza Niderhausa.
Na koniec pytanie z innej beczki „Czerwone maki” – fabuła o bitwie pod Monte Cassino – już kiełkują?
Kiełkują w postprodukcji. Jesteśmy już po zdjęciach. Powoli kończymy montaż oraz udźwiękowienie. Premiera w przyszłym roku.
Krzysztof Łukaszewicz jest reżyserem, scenarzystą okazjonalnie aktorem, absolwentem Wydziału Ekonomii i Zarządzania Uniwersytetu Szczecińskiego oraz Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Ma w dorobku takie tytuły jak: „Lincz”, „Karbala”, „Żyvie Biełoruś!”, „Orlęta. Grodno 1939”, „Korona królów. Jagiellonowie”, „Grunwald. 1410”. „Raport Pileckiego”, którego dystrybutorem jest TVP, wchodzi na ekrany polskich kin 1 września.
SDP 2023
Zdjęcie główne: Tytułową rolę zagrał Przemysław Wyszyński. Fot. Krzysztof Wiktor TVP