W tym „malarskim” traktowaniu ekranu przypominał kilku innych mistrzów kina, choćby naszego Andrzeja Wajdę. Nie bez powodu nasz reżyser, który siedmiokrotnie odwiedzał kraj samurajów, miał w Japonii wiernych fanów oraz przyjaciół, którym niejako odwdzięczył się krakowskim Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha, jak wiadomo powstałym z jego inicjatywy (w 1994).
„W Japonii spotkałem ludzi bliskich memu sercu – pisał polski twórca. – Mają te wszystkie cechy, które chciałem przez całe moje życie rozwijać i pielęgnować w sobie: powagę, poczucie odpowiedzialności i honoru oraz potrzebę tradycji”. Te słowa zanotował Wajda w 2000 roku.
Nie do przetłumaczenia
Pamiętają państwo film Sofii Coppoli „Między słowami”?
Dwadzieścia lat temu ten obraz – w oryginale tytuł brzmi „Lost in Translation” – podbił szturmem ekrany na całym świecie, jednocześnie stając się wyrzutnią rakietową w karierze Scarlett Johansson.
Ale nie zamierzam pisać o niepodważalnych zaletach tego kinowego arcydzieła, lecz o tym, jak dalece człowiek Zachodu nie jest w stanie wniknąć w duszę, mentalność czy nawet kulturę Japończyka.
Pomimo tak wielu pozornych linków, jakie obydwu stronom serwuje coraz bardziej stechnicyzowana i ujednolicona współczesność, Kraj Wschodzącego Słońca pozostaje dla Zachodu enigmą. Nippon długo bronił pozycji leadera w zakresie technicznego postępu. A choć prowadzenie przejęły ostatnio inne potęgi, Japonia wciąż kojarzy się z dobrobytem zdobytym kosztem pracoholizmu uchodzącego za narodowy przymiot.
Do historii politycznej fanfaronady przeszły obietnice Lecha Wałęsy, że „zbudujemy w Polsce drugą Japonię”. Co zabawne, wiele lat później prezydent Bronisław Komorowski (inaugurując obchody 20-lecia krakowskiego muzeum Manggha) także dostrzegł wspólne cechy pomiędzy wyspiarskim cesarstwem na Oceanie Spokojnym a naszym krajem. Jego zdaniem, owe podobieństwa polegały na tym, że obydwa państwa modernizują się, nie tracąc kontaktu ze swoją tradycją i kulturą.
Dobrodziejstwa rodem spod Fuji
Zastanawiam się – co dziś łączy nie tylko nas, lecz zachodnią cywilizację w ogóle, z wartościami, jakim nadal hołduje przeciętny Japończyk?
Standardowy Europejczyk czy Amerykanin za wspólne dobro uzna zapewne komiksy manga, filmy anime, bary sushi i zupę ramen. Bardziej wyrafinowany człowiek Zachodu przywoła z pewnością japońszczyznę w sztuce, na którą moda nastała wraz z „odkryciem” grafiki ukiyo-e, czyli obrazów przemijającego świata. Może też dodać ikebanę – sztukę układania kwiatów, swego czasu szczyt kwiaciarskiego kunsztu; ogrody zen, czyli ogrody suchego krajobrazu, służące jako miejsca kontemplacji przy świątyniach i nie tylko, w Europie kultywowane tak w publicznych miejscach, jak w prywatnych posiadłościach wyznawców dalekowschodnich religii z pewnymi pretensjami do uduchowienia; sztukę składania papieru w nieoczekiwane formy zwaną origami (warto dodać, że to umiejętność chińskiego pochodzenia), którą to zręczność krzewią ośrodki rozwijania plastycznych zdolności dzieci i seniorów.
Blisko ciała
Nie można też pominąć rewolucji w modzie, jaka nastąpiła w latach 80. ubiegłego wieku za sprawą japońskich projektantów. Skośnooka gwardia przewróciła do góry nogami tradycyjne europejskie krawiectwo. Przywódcami przewrotu byli Hanae Mori, Issey Miyake, Rei Kawakubo, Kansai i Yohji Yamamoto. Na początku skutecznie zaatakowali podbili Paryż. Trafili tam na sprzyjające nastroje. Pionierskie przedsięwzięcia japońskich projektantów zbiegły się w czasie z anarchistycznymi klimatami w wielu innych artystycznych dziedzinach. A także, w obyczajowości i polityce.
Boom nastąpił w latach 80. Krawiecka awangarda z Kraju Kwitnącej Wiśni idealnie wstrzeliła się w czas, między postpop, punk i grunge. Ich główne atuty? Odrzucili dotychczas eksponowane w stroju proporcje ludzkiego ciała. Stworzyli kreacje „alternatywne” – rzeźby tekstylne, niejako zaprzeczające formie ludzkiej figury. Odrzucili zachodnie krawieckie wykroje. W zamian zaproponowali strój drapowany, pozbawiony szwów, z rozcięciami w strategicznych miejscach.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Może ktoś myśli, że zapomniałam o zasługach Kenzo Takady (w Europie znanego tylko pod swym imieniem)? Ależ nie, zmarły przed dwoma laty (6 października 2020) z powodu covid-19 Kenzo był bez wątpienia pionierem mody japońskiej adaptowanej na zachodnie potrzeby. Urodzony w Kioto w 1940 roku, jako pierwszy z wielkich projektantów zaryzykował w 1964 przeprowadzkę do Paryża; sześć lat później otworzył pierwszy butik.
Jednak tak naprawdę to nie on przecierał rodakom modowe szlaki na Zachodzie. Przed nim pojawiło się… kimono. Tradycyjne, haftowane w misterne wzory. W XIX wieku impresjoniści, a w ślad za nimi salonowi trendsetterzy zachwycili się dalekowschodnim kostiumem. Najpierw to głównie elegantki ubierały się w kimona, pozując do fotografii czy portretów wystylizowane na coś w rodzaju gejszy.
Kimono jako strój praktyczny i wygodny, przetrwało do dziś w wersji męskiej i damskiej, choć znacznie mniej dekoracyjnej niż to oryginalne. Bywa używane w warunkach domowych bądź plażowych, pod pospolitą nazwą szlafrok.
Impresjoniści pod wrażeniem
Lubimy egzotykę, którą… oswoiliśmy. Mniej więcej półtora wieku temu, kiedy japonizm zawładnął europejską sztuką. Tak skutecznie, że pewne obrazy wydają się nam znane „od zawsze”.
Zapewne znają je państwo? Wiśniowe drzewka obsypane różowym kwieciem, pod nimi subtelne damy w kimonach ocieniające się parasolkami. Albo wykrzywioną nadekspresyjnym grymasem twarz aktora teatru kabuki. Lub – to już na pewno – wielką falę, rozbryzgującą się tyleż groźnie, co efektownie, z widoczną w odległym planie górą Fudżi.
Nawet ktoś, kto nie zna imion autorów tych grafik, rozpozna kraj pochodzenia: Japonia.
Przypomnijmy: to był świat zamknięty dla Zachodu przez ponad dwieście pięćdziesiąt lat. Jedynie mała holenderska faktoria miała prawo dostarczać na europejski rynek wytwory z laki, porcelany, wyroby rzemieślnicze i artystyczne. Samoizolację Japonii przerwał wymuszony przez Stany Zjednoczone traktat z Katanagawy. Wtedy to, w 1854 roku, zaczęła się wymiana towarowa między Krajem Kwitnącej Wiśni a światem zachodnim. Dla niektórych twórców drzeworyty ukiyo-e stały się objawieniem, wywracających do góry nogami ich sposób postrzegania rzeczywistości. Szczególnie widać to w dokonaniach dwóch artystów – Vincenta van Gogha i Henri de Toulouse-Lautreca. Ale i „rdzenni” impresjoniści, poprzednicy tych dwóch samotniczych geniuszy, inspirowali się ukiyo-e. Szczególne zasługi należy przypisać Mary Cassatt, amerykańskiej malarce i graficzce działającej we Francji. Nie ona jedna „kupiła” japońszczyznę za pośrednictwem nadsekwańskiej stolicy.
Przypomnę naszych najwybitniejszych twórców, zainfekowanych na dłużej lub krócej japońszczyzną za pośrednictwem Paryża: Olga Boznańska, Józef Pankiewicz, Władysław Ślewiński, Leon Wyczółkowski, Wojciech Weiss…