Islamizacja dotyczy szczególnie dużych miast rosyjskich, gdzie nie tyle rzucają się w oczy muzułmanie będący w Rosji „od zawsze”, ile imigranci z republik z dominującym islamem i państw, będących dawniej częścią ZSRR, a obecnie niepodległych. Przyczyna emigracji do Rosji ma oczywiście charakter ekonomiczny, a nieuchronne starcie kulturowe przychodzi obowiązkowo, gdy imigranci poczują się stabilnie na nowym terenie.
Władze Moskwy początkowo były przeciwne budowie nowych meczetów, nawet tego z 2015 roku. Emigranci popracują i wrócą do siebie, myślano. Popracują, ale zrobią wszystko żeby nie wracać, jak wykazała rzeczywistość. Pozwolenia na pracę muszą mieć ci z dawnych republik Związku Radzieckiego, które są formalnie niepodległe, muzułmanie miejscowi jak Tatarzy czy Czeczeni tego nie potrzebują. Nie potrzebują także przybysze z Kazachstanu i Kirgistanu jako państw członkowskich Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej.
Nie wiadomo, jak trudno jest o wizę w Rosji, o której powszechnie się mówi, że jest krajem skorumpowanym. Chętni sobie radzą – w Moskwie widuje się nie tylko gości z Kazachstanu czy Uzbekistanu, ale ostatnio nawet – na razie niewielu – z Afganistanu. Gospodarka rosyjska ich potrzebuje i imigranci wykonują prace, których nie chcą wykonywać rdzenni Rosjanie.
W Rosji powód przyjmowania imigrantów jest podobny jak na Zachodzie, ale – co podkreślano do czasu – nie ma tutaj gettoizacji i związanej z tym przestępczości i funkcjonowania muzułmanów praktycznie poza prawem kraju goszczącego – co innego szariat – jak w wielu miejscach na Zachodzie.
Jeżeli wyciągano średnią dla wszystkich muzułmanów żyjących w Federacji Rosyjskiej, to jakiś czas po upadku ZSRR sytuacja nie musiała być alarmująca. Ale jeżeli przyjrzeć się osobno wielkim miastom i oddzielić miejscowych od wieków muzułmanów od przyjezdnych, to sytuacja od dawna powinna niepokoić.
Problemy stwarzają przybysze spoza Federacji Rosyjskiej. Takie klasyczne - narkotyki, bójki, rabunki i nieakceptowalne traktowanie kobiet, nie tylko muzułmańskich, ale wszystkich, z którymi przybysze mają kontakt. Władze mogły na to przymykać oko, i media przynajmniej nie zauważać, aż do wiosny tego roku.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
W maju mieszkańcy Kotelnik, miejscowości z tak zwanego obwarzanka Moskwy, czyli grupy miasteczek otaczających stolicę, nagrali taśmę wideo skierowaną do prezydenta Władimira Putina, skarżąc się na warunki życia spowodowane przez coraz bardziej imigrancki charakter miasta i okolicy. Nic dziwnego, kiedy Rosjanin w centrum kraju, żeby się dogadać, powinien posługiwać się farsi lub językiem z grupy tureckich, a nie rosyjskim. Niedaleko był wielki bazar, na którym handlowali muzułmanie i osiedlili się wraz z rodzinami w Kotelnikach. Skokowo wzrosła przestępczość, po zmroku nie można było wyjść z domu, gdy się było białym Rosjaninem. Zaczepki i wulgarne słowa ze strony przybyszów były powszechne w biały dzień. Dzieci rosyjskie nie miały się gdzie bawić i uprawiać sportów, bo ogólnodostepne obiekty anektowali przybysze.
Towarzyszył temu nie znany przedtem brud i bałagan. W wieżowcach były nielegalne domy modlitwy, co powodowało gromadzenie się przybyszów, zajmowanie podwórek, a dzieci, przede wszystkim dziewczynki, musiały chodzić do szkół okrężnymi drogami i najlepiej pod eskortą dorosłych. Życie dla Rosjan stało się w Kotelnikach nieznośne i po prostu niebezpieczne.
Do czasu aż władze Moskwy nie zakazały uboju rytualnego w mieście na podwórkach muzułmanie zarzynali kozy i barany, co dotyczyło nawet meczetu katedralnego, znajdującego się w jednej z dzielnic centralnych, otoczonego zwartą zabudową miejską. Podobnie było w Kotelnikach, niejedna przestrzeń pomiędzy wieżowcami stawała się rzeźnią w ważne święta muzułmańskie.
Wszystko to mieszkańcy opowiedzieli prezydentowi Rosji. Czy Putin widział wideo – nie wiadomo, ale widział je ktoś z najwyższych władz i zapewne za aprobatą prezydenta Rosji w Kotelnikach pojawiły się zwarte oddziały policji i FSB.