Intrygujące jednak pozostaje pytanie, dlaczego dyrekcja muzeum nie pochwaliła się przed światem swym pomysłem. Chociaż ekspozycję otwarto w maju, sprawa nabrała rozgłosu dopiero na początku sierpnia, i to tylko dzięki dociekliwości jednego z brytyjskich dziennikarzy. Co prowadzi do uprawnionego chyba wniosku, że dyrekcja, buńczucznie deklarująca pełne poparcie dla kuratora, mogła się obawiać negatywnej reakcji ludzi, a to przekłada się na frekwencję i pieniądze.
We własnej sprawie
Obie te historie łączy nie tylko Joanne Rowling, ale także wspólna cecha sprawców: Laur Flom i Chris Moore są transseksualistami. Przypisują sobie ideowe pobudki, prawda jednak jest taka, że działają we własnej sprawie.
Dla transseksualistów pani Rowling jest dziś wrogiem numer jeden. Okoliczności łagodzącej w najmniejszym nawet stopniu nie stanowi fakt, że nie jest ona konserwatystką, wprost przeciwnie. Nie odrzuca przecież LGBT (dość przypomnieć – formułowane nie wprost, ale jednak – delikatne sugestie, że Albus Dumbledore, dyrektor Hogwartu, był odmiennej orientacji), a przed paru laty zadeklarowała, iż „zna i kocha ludzi trans”. Wszystko na nic.
Joanne Rowling deklaruje się też jako feministka i jest to niespotykany do tej pory przypadek, gdy feminizm, choć bliski lewicy, okazuje się okolicznością obciążającą. Pisarka może tłumaczyć, ile tylko chce, jak bardzo leżą jej na sercu sprawy kobiet. Może udowadniać, że nie są to tylko słowa. W grudniu ubiegłego roku otworzyła przecież w Edynburgu Beira Place, ośrodek dla maltretowanych kobiet. Sama w całości go finansuje, sama też na patronkę wybrała celtycką boginię zimy – bo po zimie, tłumaczy, następuje wiosna, a wraz z nią nadchodzi nowe życie i nowa nadzieja. Wszystko to na nic.
Skoro zatem Joanne Rowling upiera się, że kobiecości nie da się podrobić, transaktywiści uważają, że mają pełne prawo ją zniszczyć, stosując najgorsze chwyty, łącznie z grożeniem śmiercią jej samej i jej bliskim. I tak też postępują. Groźbami, zauważyła kiedyś pisarka, mogłaby wytapetować cały swój dom.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Przypomnijmy krótko – bo są to sprawy dobrze znane – że wszystko zaczęło się przed czterema laty od sprawy Mayi Forstater, która straciła pracę w think-tanku Centre for Global Develepment, gdy powiedziała, że płeć jest rzeczą daną i nie da się jej zmienić. „Jak można zwalniać kogoś za to, że mówi prawdę?” – pytała wówczas Joanne Rowling. Parę miesięcy później zamieściła na Twitterze słynny ironiczny wpis, wykpiwający nowe wyrażenie „osoby miesiączkujące”. „Jestem pewna, że jest dla nich jakaś nazwa. Niech mi ktoś pomoże. Wumben? Wimpund? Woomud?” (nawiązanie do angielskiego „woman” – kobieta).
Joanne Rowling uważa także, że damskie toalety, szatnie, oddziały szpitalne i kobiece więzienia muszą być zamknięte dla kobiet po zmianie płci, ich obecność bowiem może stanowić zagrożenie. Nie kryje też sprzeciwu wobec uchwalonej niedawno w Szkocji nowej ustawy o zmianie płci (która zresztą, jak każe nowomowa, ma w nazwie „uznanie płci”, gender recognition), wprowadzającej ogromne ułatwienia, łącznie z obniżeniem wieku i właściwie likwidacją wymogów medycznych.
Powiedz, co o niej myślisz...
Wszystko to razem wzięte nie powinno właściwie dziwić, zważywszy, że instrumentalnie traktowana obowiązkowa tolerancja stała się skutecznym narzędziem ogłupiania ludzi i trzeba niemałej odwagi, by się temu przeciwstawić. Joanne Rowling ze względu na swą wyjątkową pozycję stała się po trosze papierkiem lakmusowym: powiedz mi, co o niej myślisz, a powiem ci, kim jesteś. I takie pytanie pada niekiedy w zaskakujących okolicznościach.