Kultura

Rodziewiczówna – nic klasztornego, nawet przeciwnie

Stylizuje się raczej na Rudolpha Valentino i Gary’ego Coopera niż na Coco Chanel. Jednak elementy męskiej garderoby pisarka uzupełnia spódnicami. Ten ostry kontrast musiał budzić zdziwienie.

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego prezentujemy fragmenty biografii pisarki „Rodziewicz – ówna. Gorąca dusza”. Książka ukazała się wiosną tego roku, a jesienią TVP1 zaczęła emisję serialu „Dewajtis” opartego na jednej z najczęściej wydawanych powieści autorki. Kolejne odcinki można oglądać w niedzielę o godz. 20.20. albo w serwisie vod.tvp.pl.

Piętnastego stycznia 1887 roku dwudziestoczteroletnia Maria Rodziewicz pisze z Hruszowy list do Konopnickiej:

Kochana Pani Maryo
Pani mnie kiedyś zwymyśla za zbytnią poufałość — ale to nic. Od tak miłej osoby dobrze i łajanie znieść — będzie za co przepraszać! Widzi bo Pani, ja tam w tej waszej miłej Warszawie żywego ducha nie znam poczciwego i rozumnego, tylko Panią jedną — więc zawsze dokuczam! (…) Żeby Pani wiedziała, jak ja żyję teraz: sama jak krzyż na rozdrożu, ani do kogo zagadać — wszyscy się znudzili i rozjechali zostałam jak szyldwach nad hruszowskimi skarbami, których bronię stale i wiernie przed złodziejstwem i finansową biedą!
(to Konopnicka, jako redaktorka tygodnika „Świt” wydrukowała jej debiutanckie opowiadania – red.)

Dzień po tym „Kurier Warszawski”, jedna z najchętniej czytanych gazet w Warszawie, ogłasza konkurs „na powieść oryginalną, osnutą na tle współczesnem, obyczajowem lub społecznem, przeznaczając na nagrody fundusz 1,500 r.s.” . Z niespiesznie nadsyłanych tekstów w kwietniu 1888 roku jury – w którym zasiada między innymi Henryk Sienkiewicz – jednogłośnie wyłania zwycięską fabułę, która zajmuje drugie i jedyne miejsce na podium. To „Dewajtis” Marii Rodziewiczówny, opatrzony łacińską sentencją Nec temere, nec timide (Ani zuchwale, ani bojaźliwie).

Laureatka wygrywa pięćset rubli, a druk „Dewajtisa” w odcinkach zaczyna się już następnego dnia.

Rodziewicz ma wówczas dwadzieścia pięć lat. Jej notowania po „Dewajtisie” strzelają w górę. Oto powieść, która porusza serca, dotyka najczulszych strun; co za siła w słowie, humor, koloryt, jakie opisy przyrody – rozlegają się zachwyty. Przeciwwagą dla nich są pomruki niezadowolenia, które najczęściej dotyczą takich problemów, jak mizerny realizm, niepogłębione charaktery czy brak znajomości psychologii.

W latach 1888–1889 Maria Rodziewicz może więc na przykład przeczytać w prasie, że jej talent jest jak surowy diament (słowa Konopnickiej). Znajduje też w gazetach takie opinie o sobie: „Talent to oryginalny, jędrny, prawie męzki – oryginalny w pomysłach, charakterach, a nawet stylu” .

Ale również takie: „Panna Rodziewiczówna nie zna stosunków społecznych i tworzy sytuacye w praktyce niemożliwe, a jednak umie wszystko przedstawić tak gorąco, tak plastycznie, że czytając, nie zdajesz sobie sprawy o tem, iż czytasz niepodobieństwa naiwne i że wierzysz w to, że opisane zdarzenie jest zdarzeniem na seryo, i to właśnie świadczy o najprawdziwszem pisarskiem powołaniu autorki” .

A także takie: „Choćby dla samego charakteru Marka należała się „Dewajtisowi” nagroda konkursu powieściowego. Po «rezonujących» bez końca inżynierach, fabrykantach i przemysłowcach Orzeszkowej i Bałuckiego błysnął olbrzymi Żmudzin jak jasny promień nadziei i wiary” (…).
Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego
Po wygranej w konkursie wydawcy zasypują młodą pisarkę ofertami, zapowiadają publikacje jej nowych utworów, wyciągają z zakurzonych półek w redakcyjnych archiwach teksty, które wysyłała im przez ostatnie cztery lata. Zaczyna się produkcja, powieści są ogłaszane jedna za drugą, w latach 1889 –1890 nawet po kilka rocznie – sporo musi więc być w tych zachomikowanych zbiorach rzeczy, które Maria miała na warsztacie jeszcze przed konkursem „Kuriera Warszawskiego”. Znajdują się wśród nich teksty wciągające, zaskakujące odwagą i pomysłowością, jak „Między ustami a brzegiem pucharu” (1888), o której to powieści Stefan Żeromski (entuzjasta także „Dewajtisa”) pisał, że „ma miejsca takiej poezji, są tam takie dialogi, że ciskałem pismo, gdyż zagryzała mię piekielna zazdrość” (…).

Co pani wie o pannie Rodziewiczównie?

Jeszcze w 1888 roku – afera. Tuż po ogłoszeniu wyników konkursu „Kuriera Warszawskiego” literat Wiktor Gomulicki publikuje w tygodniku „Warta” tekst „Maryja Rodziewiczówna” – artykuł wypływający z głębokiej ciekawości życia, ale i fizyczności młodej sławy. Pisze Gomulicki, że choć każdy ciekawy jest kształtu ręki Szopena, profilu Mickiewicza i fryzury Byrona, stokroć bardziej fascynuje go duchowy wizerunek wielkiego artysty – i że owa ciekawość, będąca zupełnie naturalnym popędem, staje się dla tłumu namiętnością. Teraz więc wszyscy chcą się dowiedzieć, kim jest ta młoda kobieta, gdzie wyrosła, jak się rozwijała. Tym bardziej że Maria – w liście nadesłanym do redakcji „Warty” – rzuca garstkę ogólnych informacji: że urodziła się 1863 roku, że uczyła się tu i ówdzie, wreszcie w Jazłowcu, że teraz gospodaruje na ziemi, że rodem jest ze Żmudzi (od XV wieku ród Czertwanów-Rodziewiczów faktycznie mieszkał na Żmudzi, ale już na początku XVII wieku przeniósł się do Pańszczyzny) i że chrzest literacki dała jej Konopnicka. Tyle.

Liryczna i brutalna, metafizyczna i prozaiczna, bękart i dama. Poetka zakochana w Piłsudskim

Choć jej talent był powszechnie doceniany, nie chciała brylować na salonach ani siedzieć przy stoliku Skamandrytów w Ziemiańskiej.

zobacz więcej
Gomulicki nie daje więc za wygraną, postanawia przydybać Konopnicką w ogrodach Frascati i wyciągnąć z niej więcej informacji o autorce „Dewajtisa”, czym chwali się w swoim tekście. Warto wczytać się w ten dziennikarski rarytas:

„Co pani wie o pannie Maryi Rodziewiczównie? – pytamy obcesowo.
– Jest to osoba młoda, utalentowana…
– Co więcej?
– Energiczna…
– Na czem pani ostatni ten sąd opiera?
– Mimo panieństwa swego i lat młodych sama, bez niczyjej pomocy zarządza dość dużym majątkiem.
– Nazwa tego majątku?
– Hruszczowa.
– Gubernia? Powiat?
– Gubernia grodzieńska; ostatnia stacya pocztowa Antopol.
– Co pani wie więcej o mieszkance Hruszczowy?
– Kształciła się w jednym z klasztorów w Galicyi. Mimo to niema w sobie nic klasztornego; nawet przeciwnie…
– Aha! Co pani rozumie przez «nawet przeciwnie»?
– Jest rezolutna, śmiała, gardząca śmiesznostkami konwenansu i nie pozująca nigdy na woskową la sainte Nitouche. (sainte-nitouche franc. – niedotykalska, świętoszka). Z równą swobodą wzuwa ona trzewiczek balowy, jak… łapcie białoruskie, w których jej najwygodniej chodzić około gospodarstwa. Równie biegle rozmawia o literaturze, jak o cenach żyta i pszenicy, a jej kontrakty z kupcami zbożowymi i podania do władz powiatowych i gubernialnych pisane są z tym samym męzkim, śmiałym rozmachem, co powieści i nowele, budzące taki zapał wśród krytyków i publiczności. Owa męzkość form nie wyłącza w autorce «Dewajtisa» prawdziwej kobiecości. Jest wrażliwą, umysł ma subtelny, a serce pełne uczuć miękkich i tkliwych, które jednak skupia w sobie, rzadko pozwalając przebłyskiwać im na zewnątrz. Mimo to, gdy mi opowiadała raz o swojej matce słabowitej, którą z poświęceniem pielęgnuje, miała łzy w oczach”.

Z innej gliny

Co Maria myśli o tekście, w którym Konopnicka przyznała, że Rodziewicz nie jest sainte-nitouche, tego nie sposób dziś dociec. Wiadomo za to, że ponoszą ją nerwy, kiedy „Biesiada Literacka” – najpoczytniejszy i najtańszy z ówczesnych periodyków literackich – w satyryczno-humorystycznym tekście dworuje sobie i z Gomulickiego, i z faktów wplecionych do jego tekstu. No i z Rodziewicz.

Oto fragment:
„podług tegoż biografa-artysty panna Marya w czterech ścianach swego dworku w Hruszowej pomiędzy stodołami, świrunkami, oborą i stajnią, pasieką i sernikiem jest sobie doskonałą gosposią: targuje się sama z pachciarzem, próbuje twarogu, nasadza kokoszki i… i… (nie chce mi przejść przez usta) chodzi w łapciach! Ta sama osóbka, kiedy odprawi czeladź spać, obejdzie gospodarstwo, sprawdzi, czy psy spuszczone z łańcucha, a stróż z ligawką gotów na warcie… zasiada do stolika i pisze bajki śliczne.(…) Składamy młodej autorce hołd wraz z innymi i cieszymy się, że przybyła nam «nowa siła». A że hołd poparty prezentem lepiej się utrwala w pamięci, więc i ja do owych pięciuset rubli, które kapnęły z konkursu do kasy gospodarczej, dodaję życzenie szczerozłote, aby literackie powodzenie nie oderwało autorki od pracy ziemiańskiej, która jest ciężką, ale jak błogosławioną, piękną i zdrową! (…) Wymogę na redaktorze, aby w piśmie naszem pomieścił portrety panny Maryi, ubranej nie w balowe trzewiczki ani suknię z trenem, lecz w kożuszek i łapcie! Zobaczymy, co z tego wyniknie”.

To cytat „Z Warszawy” Władysława Maleszewskiego, właściciela „Biesiady”. Felietony publikował w piśmie pod pseudonimem Sęp przez blisko trzy dekady (1878–1905). Przyniosły mu niemały rozgłos. Potrafił bowiem Maleszewski wyciągać najgorętsze tematy tygodnia i zręcznie je komentować. Na przykład ustęp o Marii poprzedził opowieścią o ziemiance, która w swoim folwarku urządziła „w izbie czystej i widnej” coś w rodzaju żłobka dla chłopskich niemowląt, żeby ich matki – kiedy idą w pole – miały gdzie bezpiecznie zostawić swoje dzieci. Owa panna przyznaje, że zanim przejęła gospodarstwo, paliło się lub łamało nóżki corocznie kilkoro dzieci w jej wsi – a pod jej auspicjami nic takiego już się nie dzieje.
Dąb zwany Dewajtis w majątku Rodziewiczów w Hruszowej na grodzieńszczyznie. Zdjęcie z 1937 roku. Fot. Wikimedia
Co na to wszystko Maria? Jest wyraźnie poirytowana. Po prawie pięciu miesiącach od publikacji – w odpowiedzi na niezachowany list Maleszewskiego ze słowami uznania po lekturze „Dewajtisa” (najwyraźniej dziennikarz przeczytał powieść dopiero po publikacji prześmiewczego felietonu) – na papierze w drobniutkie linie 8 października 1888 roku w Hruszowie pisze list. Nie wie, a może udaje, że nie wie, iż skrywający się pod pseudonimem Sęp autor serii felietonów „Z Warszawy” to adresat tej korespondencji.

Szanowny Panie,
Dziękuję za list i uznanie, ale mam trochę z Panem „na pieńku”. Niech Pan weźmie do rąk numer 19, o ile pamiętam, swego pisma i odczyta teraz, kiedy Pan zna Dewajtisa, ustęp o mnie w artykule Z Warszawy. Nie wiem, kto redaguje tę rubrykę, ale nie rozumiem, dlaczego Szanowny Pan puszcza w świat taką babską iście gadaninę. Gwałtu, czego tam niema — „świrunki” i „pachciarz”, „kokoszki”, „łapcie”: cały kram! I co to wszystko ma do konkursu, który notabene poczytany mi tam jest za grzech, w porównaniu do jakiejś pani, która chłopskiemi dziećmi się zajmuje. (…)Zakończenie też, jeśli to miało być szyderstwo, chybiło celu – a fotografiją z nieodłącznemi łapciami mogę sama autorowi przesłać, jeżeli tylko na naszą wieś zawita fotograf. Koncept ten mógłby zrobić przykrość i żenę* warszawskiej salonowej panience, ale nie mnie, Panie; z innej mnie gliny Bóg i los urobił, a dotknąć mnie mogą zarzuty wcale inne: zasad, charakteru, małoduszności, a nie takie puste fraszki! (…)Przy tem życzę temu panu sporą dozę antydotu od przedwczesnych sądów, rad i myopii ! Pismo pańskie trzymam i trzymać będę, bo bardzo jest dobre, poczciwe, przystępne i posiada ceny na zboże - termometr naszego gospodarskiego humoru! Tymczasem kończę swą epistołę, zasyłając wyrazy prawdziwego szacunku.
MarRodz


Cichy jubileusz

Przepuszczał kolosalne sumy bardzo lekką ręką. Celebryta nie mniejszy niż Bodo

W Dołędze-Mostowiczu widziano pornografa i autora szmiry.

zobacz więcej
Dlaczego jubileusz z 1937 roku nie przebiega tak hucznie, jak oczekiwaliby tego niektórzy? W prasie doniesień jest znacznie mniej niż przed dekadą, wyraźnie też widać, że pisze o nim głownie prasa katolicka i narodowa. Postępowy, prokobiecy „Bluszcz” – dotychczas chętnie promujący pisarkę – publikuje tylko krótką notkę o obchodach jej święta na Polesiu. Spory tekst wypuszcza za to „Warszawski Dziennik Narodowy”. Może to oddalenie jubileuszowych obchodów od centrum, od stolicy, ostudziło dotychczasowe zainteresowanie prasy? A może raczej siedemdziesięcioczteroletnia Maria nie jest już dla mediów atrakcyjna, jej fenomen jest coraz mniej przekonywający? Niewykluczone, że sama się chowa przed mediami. Jadwiga wspomni, że Rodziewicz sprzeciwiała się hucznemu pięćdziesięcioleciu. Niektórzy spekulują, że cichy jubileusz jest dla pisarki karą za to, iż odmówiła przyjęcia Wawrzynu Akademickiego.

Może Rodziewicz coraz mniej mieści się swoim współczesnym w głowach? Czy ma to też związek z jej wyglądem – obśmiewanym także w 1937 roku?

W dwudziestoleciu kobiety ścinały włosy, odsłaniały łydki, upraszczały linię sukienek, obniżały talię, na głowy wkładały proste kapelusze. Coco Chanel wylansowała nowy ideał kobiety – typ chłopczycy. W Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych nazywano je flapperkami. Nie podkreślały talii ani biustu, ich ubrania nie krępowały ruchów. Odcinały się nie tylko od przedwojennej mody, ale też obyczajów. Kreowały swój wizerunek jako kobiet niezależnych, wyzwolonych. Tańczyły, uprawiały sport, piły, paliły, żyły po swojemu.

Lata 30. z tego emancypacyjnego szaleństwa biorą sporo modowych elementów, upominają się jednak o bardziej standaryzowaną kobiecość – włosy każą układać w fale, eksponować talię, linię bioder, biust. Dziennym strojem nowoczesnej kobiety stają się dopasowane kostiumy z półdługimi spódnicami. Wieczorne rauty wymagają długich sukien, futer, pereł, piór, orientalnych detali, odważnych zestawień kolorystycznych.

Tymczasem Maria nosi ubrania z własnego poleskiego „homespunu” ( homespun [ang.] – tkaniny ręcznie tkane, samodział) i wełny z hruszowskich owiec, przerabia na swoją modłę chłopskie koszule – tak samo, jak i te eleganckie, łączone z marynarkami i krawatami. Jej garderoba nie zależy od gwałtownie zmieniających się kierunków w damskiej modzie, za to wyraźnie pozostaje pod wpływem przemian w modzie męskiej. Na kilku zachowanych fotografiach z dwudziestolecia widać bowiem, że w sytuacjach formalnych Maria nosi się według dominujących trendów z lat 20. – wełniane marynarki raczej w przygaszonych kolorach, krawaty o prostych wzorach, krótkie kamizelki, filcowe kapelusze. A więc stylizuje się raczej na Rudolpha Valentino i Gary’ego Coopera niż na Coco Chanel.
Obchody 45-lecia działalności literackiej Marii Rodziewiczówny (w pierwszym rzędzie z kwiatami) w sali Rady Miejskiej w Warszawie. Fot. NAC/IKC
Jednak nie można zapominać, że elementy męskiej garderoby pisarka uzupełnia spódnicami. Ten ostry kontrast musiał budzić zdziwienie.

Kiedy Jadwiga Skirmuntt napisze w swoich wspomnieniach: „Rodziewiczówna nie uznawała dla siebie mody, nosiła zawsze ten sam rodzaj ubrania: prostą, średnio długą spódnicę, żakiet, koszulę z kołnierzykiem wykładanym i długim krawatem” – będzie to bardzo wybiórcza informacja. Bo na podstawie nielicznych fotografii i opisów ubioru Marii Rodziewicz – często pełnych zażenowania, których autorzy nawet nie śnili o tym, że w XXI wieku będzie można powiedzieć, iż pisarka może wyrażała w ten sposób swoją niebinarność – nietrudno wywnioskować, że Rodziewicz tak zupełnie obojętna na modę nie była. Że jej styl ubierania nie zmieniał się zasadniczo, ale jednak ulegał przemianom. Że potrafiła zadać szyku, zrobić wrażenie – kiedy sytuacja tego wymagała. Że te jej żakiety/marynarki są często świetnie skrojone, szale i krawaty przykuwają wzrok, a obuwie pewnie też było niczego sobie, jak te oksfordy z jubileuszu w 1927 roku.

Jej rewolucyjne gesty pozostawały niezrozumiałe, a ich wagę próbowała przekreślić nawet jedna z dwóch najbliższych Marii osób. Tak, pewnie z lęku. A także z troski o dobre imię pisarki i godną pamięć o niej.

Wróćmy do kpin i obśmiewania.

Panie, panowie i Ty Mario

W 1937 roku kukiełka Marii pojawiła się w dorocznej szopce politycznej. Szopki, w których ważne postaci z życia społecznego i politycznego były reprezentowane przez karykaturalne marionetki i stanowiły przy tym obiekt ciętych dowcipów, przed pierwszą wojną wystawiał krakowski Zielony Balonik. W dwudziestoleciu w tej zabawie prym wiedli między innymi Jan Lechoń, Julian Tuwim i Antoni Słonimski. Szopki można było oglądać w kawiarni Pod Picadorem przy Nowym Świecie w Warszawie, a potem w Ziemiańskiej przy Mazowieckiej. W latach 30. kuplety szopkowe, wystawiane z kolei w innej warszawskiej kawiarni, Café Clubie, pisali Janusz Minkiewicz i Światopełk Karpiński – i bawili widownię do rozpuku. W premierowych przedstawieniach często brały udział portretowane w szopkach znakomitości, robiąc dobrą minę do złej gry.

Jedną z nich był minister spraw zagranicznych Józef Beck, który w 1937 roku z grymasem przyglądał się skeczom. A jednak po premierze pogratulował twórcom. Tę szopkę, w której obok Becka pojawiła się też Maria Rodziewicz, grano przez cały karnawałowy sezon 1937. To chyba mało prawdopodobne, by Maria zasiadła na widowni i ze spokojem przyglądała się żartom z siebie. Nie wspominał o tym w każdym razie historyk Marian Kamil Dziewanowski, który opisał owo premierowe przedstawienie.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     Pojawienie się w nim kukiełki Marii świadczy o tym, że pisarka wciąż była ważna. Ale również – że satyrycy uważali ją za wdzięczny obiekt żartów. Kukiełka Rodziewicz nazywała się bowiem Rodziewica. W szopce występowała w duecie z Wacławem Sieroszewskim, prezesem Polskiej Akademii Literatury. Najwyraźniej więc konflikt Rodziewiczówny z PAL i odrzucenie przez nią Wawrzynu Akademickiego były głośne.

Pisał Marian Kamil Dziewanowski: „Zabawny był duet z męska ubranej Marii Rodziewiczówny z prezesem Akademii Literatury (Sirko). Rodziewica, natknąwszy się na Sirkę, wołała:
Czemuś o mnie zapomniał
W Akademie mnie brać…


Na co Sirko odpowiada z tak charakterystycznym dla niego śpiewnym rosyjskim akcentem (nabytym chyba przez tego byłego robotnika z Warszawy w ciągu wieloletniego zesłania na Syberii):

Szanowna pani, według regulaminu Akademii mogą do niej należeć albo mężczyźni, albo kobiety. Więc płonne są twe zamiary…

Na co Rodziewica wybucha spazmatycznym okrzykiem:
Odsądzili mnie od płci i wiary! …i opuszcza scenę”.

A więc z „dziwności” i nieprzystawalności Marii do środowiska artystycznego chcieli się trochę pośmiać Minkiewicz i Karpiński. Może z tego, że w szeregach PAL pisarze, z którymi mogłaby się w jakikolwiek sposób porozumieć – a oni z nią – stanowili ułamek. Przede wszystkim jednak satyrycy zatrzymali się na tym, co najprostsze do wykpienia, a zarazem najmniej dla nich zrozumiałe: na Marii byciu dziwną i osobliwą.

Tych szyderstw było zresztą więcej. Z Rodziewicz natrząsano się w lewicowej prasie, nazywając ją „żubrem w spódnicy”. Popularną anegdotę o niej chętnie powtarzał też Antoni Słonimski. Dotyczyła jakiegoś oficjalnego przyjęcia odbywającego się z okazji przyznania pisarce jednej z nagród. W stronę publiczności miały paść słowa: „Panie, Panowie i Ty, Mario Rodziewiczówno”.

– Emilia Padoł

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Tytuł i śródtytuły od redakcji
SDP 2023
Zdjęcie główne: Maria Rodziewiczówna 1864-1944. Fot. NAC/IKC
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.