Był to chyba dobry czas dla tego rodzaju przedsięwzięć, bo już wówczas zaczęto przemyśliwać o potrzebie spiętrzenia wód rzeki Vajont w Dolomitach i postawieniu tam hydroelektrowni. Nic z tego nie wyszło, bo mieszkańcy rejonu kategorycznie się sprzeciwili. Do planów wrócono więc dopiero po drugiej wojnie światowej, gdy powojenny boom gospodarczy sprawił, że potrzeba zapewnienia energii szybko rozwijającemu się przemysłowi i mieszkańcom północnych Włoch stała się wręcz paląca.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Budowę zapory rozpoczęto w 1956 roku i w ciągu zaledwie trzech lat doprowadzono do końca. Tama, najwyższa wówczas na świecie, była prawdziwym cudem inżynierii: 262 metry wysokości, ponad 3 metry szerokości na koronie i 27 metrów u podstawy.
Zapewne ta właśnie pilna potrzeba sprawiła, że zlekceważono liczne sygnały ostrzegawcze, płynące zarówno od natury, jak mieszkańców. Wiedziano, że teren jest niestabilny, a budowa geologiczna Monte Toc nie wróży dobrze, sądzono jednak, że da się nad tym zapanować. Zapału nie ostudziło nawet odkrycie, że wąwóz rzeki Vajont powstał w efekcie osuwiska z Monte Toc sprzed milionów lat.
Podobnie jak wstrząsy sejsmiczne, co prawda słabe, i coraz wyraźniejsze osuwanie się zbocza, zwłaszcza od chwili, gdy przystąpiono do napełniania zbiornika. Największe osuwisko – 800 tys. metrów sześciennych – wywołało kilkumetrową falę. Ale jedynym skutkiem była decyzja, by obniżyć lustro wody. Do takiej też konkluzji doszli naukowcy z instytutu w Bergamo, którzy na modelu badali zachowanie się góry i wody.
Wnioski potraktowano optymistycznie. Uznano, że utrzymanie lustra wody na poziomie 40 metrów poniżej korony tamy będzie bezpieczne, a obserwowana niestabilność gruntu na Monte Toc mieści się w granicach do zaakceptowania. Nikt pewnie nie był w stanie sobie wyobrazić, by mogło się osunąć zbocze na całej długości góry i by materiału skalnego było ponad 300 razy więcej.
Latem 1963 roku sytuacja bardzo się jednak pogorszyła. Lato było deszczowe, ziemia nasiąkła wodą, do osuwania się ziemi dochodziło dzień w dzień. Władze prowincji sugerowały rozpoczęcie ewakuacji mieszkańców. Pewnego dnia zaobserwowano, że w ciągu doby grunt z Monte Toc przesunął się już nie o centymetr czy dwa, jak bywało wcześniej, lecz o cały metr. Wówczas jednak, jak oceniono po katastrofie, było już za późno, by dało się ją zażegnać.
9 października przez cały dzień było niespokojnie. Od zbocza góry raz za razem odrywały się kawałki skał i drzewa wyrwane z korzeniami. Wieczorem inżynierowie i technicy z obsługi, zaniepokojeni wyszli na tamę, by zobaczyć, co się dzieje. Chwilę później zmiotła ich fala.
Natura czy człowiek?
Odpowiedzi na tak postawione pytanie poszukiwano od pierwszych chwil po katastrofie. Czy spowodowały ją nieokiełznane siły natury, czy też naiwność ludzi, którym wydawało się, że nad naturą można zapanować? Może nadmierna niefrasobliwość? A może chciwość? Zbyt wiele zainwestowano, by można było przerwać budowę na podstawie niejasnych obaw i niepewnych przewidywań. Nie dla wszystkich było oczywiste, że zawinił człowiek, decydując się na postawienie wielkiej tamy w wysoce ryzykownym miejscu i nie słuchając ostrzeżeń tych, którzy to miejsce znali. Obwiniani bronili się, na forum parlamentu i w mediach, odwołując się do nieprzewidywalności natury i do woli boskiej.