Było ich kilka pokoleń: w historiach odkryć geograficznych do dziś figuruje Pyteasz z Massalii, współczesny Arystotelesa, który na pewno dopłynął do Wysp Brytyjskich, prawdopodobnie do Islandii, a dalej – kto wie, skoro w „Peri Okeanos” pisał o zacieraniu się różnicy między morzem a lądem, o lodowatej „kaszy”, przez którą nie da się płynąć i która skuwa okręt? Wiemy o kilku Wikingach, którzy dopłynęli do Półwyspu Kolskiego, w tym o Ottarze z Halogalandii w X wieku; kolejne stulecia pochłania cisza.
Handel z Rosją zawsze się opłaca
Następne próby szturmowania tzw. Przejścia Północno-Wschodniego podjęto dopiero w XVI wieku, wraz ze wzrostem potęg europejskiej Północy: Anglii, Szwecji i Niderlandów. Richard Chancellor rozmawiał z ruskimi (nowogródzkimi) kupcami w tułubach i futrach, Steven Borough dopłynął aż do Morza Karskiego, Willem Barents, niderlandzki kupiec i nawigator, któremu marzyła się Nowa Ziemia, Het Nieuwe Land, spotkał swój los w lodach Spitsbergenu. „Mała epoka lodowcowa” w XVII i XVIII wieku nie sprzyjała wędrówce wzdłuż północnych brzegów Eurazji. Trzeba było dopiero optymizmu wieku pary i elektryczności, by podjęto nowe próby.
I wówczas nie brakowało dramatów, w tym – amerykańskiego krążownika „Jeannette”, który pod dowództwem George’a Washingtona De Longa ugrzązł w lodach na północ od cieśniny Beringa. Przez blisko dwa lata dryfował, wraz z polem lodowym, u brzegów wschodniej
Syberii, zanim trzasnął pod naporem lodów. Większość załogi zatonęła w lodowatych wodach Leny, usiłując dotrzeć na zachód, gdzie musi być jakaś cywilizacja.
Tragedia, jak nieraz bywa, stała się jednak początkiem odkrycia, kiedy w trzy lata później szczątki „Jeannette” – w tym dokumenty podpisane przez De Longa i ubrania członków załogi – morze wyrzuciło na zachodnie wybrzeże Grenlandii, w pobliżu osady Julianehaab. Jak się tam dostały? Na szczęście nie słyszano jeszcze o teleportacji, wyjaśnienie było więc jedno: lody nie krążą po Oceanie Północnym chaotycznie, lecz kołują, napędzane przez prądy oceaniczne i ruch obrotowy Ziemi. A być może płyty lodowe przesuwają się również na wysokości bieguna północnego?
Taką hipotezę postawił wówczas dwudziestokilkuletni Fridtjof Nansen, biolog, alpinista i narciarz, pracownik muzeum w Bergen – i zdołał przekonać do swojej hipotezy (która z pewnymi korektami okazała się słuszna) sporą część elit norweskich. A skoro tak – przekonywał Fridtjof – to może, wypłynąwszy odpowiednio daleko na północ, zanim statek skują lody, uda się wraz z polem lodowym dotrzeć do bieguna?
„Fram” wrasta w lody
Przekonał i do tego. Nie bez znaczenia pewnie była nadzieja na uzyskanie przez Norwegię przewagi symbolicznej nad Szwecją, od której dystansowała się coraz bardziej. Wystąpienia przed Towarzystwem Geograficznym i parlamentem, zbiórki publiczne i dotacje budżetowe – dzięki nim w latach 1891-1893 udało się zbudować „Fram”: niezniszczalny, przypominający konstrukcją skorupę orzecha, który wpłynąć miał w pola lodowe tam, gdzie zniszczona została „Jeannette”. Po raz pierwszy lód otoczył statek na wysokości przylądka Czeluskina, 5 października 1893 roku – do końca miesiąca statek tkwił w środku pola lodowego.