W każdym razie, pomysłów – mniej i bardziej paskudnych – ma całą masę. Nie będę o nich opowiadać, żeby nie odbierać widzom kinowej satysfakcji . Ważne jest co innego – że zza tych pomysłów, realizowanych przez gorliwy zespół esbeków, wyłania się oto obraz człowieka, który z tych wszystkich zastawianych na niego podstępów i pułapek wychodzi cało. Krakowski biskup nie ma kochanek, nie ma męskich przygód, nie ma dzieci, nie robi awantur podwładnym, nie otacza się dobrami materialnymi, wręcz przeciwnie, troszczy się o innych i im pomaga. – To co my na niego mamy – wrzeszczy jakiś sekretarz, któremu potrzebne są konkrety. – Co my na niego mamy?
No cóż, macie na przykład systematyczne donosy cynicznego TW w sutannie, który zresztą – prócz wypłaty – wprost żąda telewizora za swoje usługi, a który potrafi powiedzieć niewiele więcej ponad to, jakim dziwakiem jest ten cały Wojtyła: te swoje artykuły pisze na klęczniku, w kaplicy, bo tam – twierdzi TW – nikt mu nie będzie przeszkadzał. Czy reżyser chciał to pokazać także w ten niedopowiedziany sposób: że przeświadczony o świętości Jana Pawła II widz zobaczy tutaj co innego – młody biskup pisał artykuły na klęczniku, bo łączył tę pracę z modlitwą. O czym już dawno opowiedzieli świadkowie – zarówno jego życia, jak i procesu kanonizacyjnego – bo przecież na potrzeby tego ostatniego życie Karola Wojtyły było naprawdę dogłębnie prześwietlone.
No to co wy na niego macie?
Ano , na pewno nie macie deklaracji do współpracy młodego księdza, doktoranta księdza profesora Karola Wojtyły, chłopaka szczerego i pięknego w swojej wrażliwości, którego nawet najbardziej wredne sposoby – pokazane w sposób tyleż dosadny, co powściągliwy, więc brawo dla reżysera – nie zmuszą do podpisania przygotowanych już papierów. A takie SB miała plany: ze podsłuch u biskupa, że do Rzymu, że… Film nie wchodzi w czas „papieski”, więc nie będę rozwijać wątku, zwłaszcza ze jest to przecież film fabularny – i choć reżyser korzysta z możliwości, jakie daje wprowadzenie dokumentalnych nagrań , to przecież bohaterowie – poza Karolem Wojtyłą – są jednak postaciami ze scenariusza, przekonującymi, owszem, ale jednak wymyślonymi.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Reżyser mówi wprost „Postanowiłem skorzystać z archiwalnych nagrań z kronik filmowych oraz materiałów ubeckich, które leżą w IPN-ie. Uważam, że dodało to całej fabule dużo prawdy. Pozwoliło mocno osadzić tę historię w epoce. Zależało mi na tym, by te warstwy: dokumentalna z fabularną, przenikały się wzajemnie, bo to daje spójność narracyjną. Dlatego starałem się robić miękkie przejścia między fabułą a dokumentem. Tak, by widzowie nie wiedzieli, czy konkretne ujęcia są archiwalne, czy nakręciliśmy je teraz” .
No to co oni na niego mają?
Młody esbek czyta na przykład książki Wojtyły i nawet próbuje – wydaje się, że reżyser pokazał to dość wyraźnie – coś z nich zrozumieć, w odróżnieniu od swoich bucowatych kolegów. Zbiera w sobie wrażenia z inwigilacji, buduje opinie, wreszcie w rozmowie z partyjnym funkcjonariuszem tak je formułuje, że tamten stawia zarzut: – Przecież mówicie, towarzyszu, jakieś pochlebstwa.
Ale scenariusze, zwłaszcza dobre – a ten jest dobry – nie są od tego, żeby ułatwiać widzowi życie. Bo Budny brnie w największe zło i nawet nienazwane promieniowanie świętości jego „figuranta” go przed tym złem nie osłania.
Tu uwaga dla młodszych widzów: figurantem w esbeckim słowniku była osoba, którą SB – wcześniej UB – miało na oku, miało pod obserwacją, szukało na nią „haków” lub je preparowało. Reżyser przypomina, że „potocznie mówi się tak o kimś, kto niby zajmuje jakieś stanowisko, ale tak naprawdę jest marionetką, kukłą – nie ma żadnego wpływu na decyzje. Chciałby sprawować władzę, ale nie może, bo jest sterowany przez innych. I właśnie ta druga definicja odnosi się do bohatera filmu”.