Rozmowy

Żydzi pod lufami niemieckich karabinów wyrywali innym Żydom ich dzieci

Rumkowski uwierzył, że współpraca z Niemcami może przynieść ocalenie żydowskiej społeczności w Łodzi i że on będzie w stanie stworzyć pierwszą w Europie żydowską autonomię, wręcz stanie na jej czele jako prezydent – mówi Marek Miller, reportażysta, autor książki „Wielka Szpera”.

TYGODNIK TVP: „Szpera”... co to za słowo? Z niemieckiego czy może jidysz?

MAREK MILLER:
Jesteśmy w czasach okupacji w Łodzi, a słowo wzięło się od niemieckiego „Gehsperre” i oznaczało zakaz wychodzenia z domu. Obowiązywał on w tracie tzw. Wielkiej Szpery, gdy w ciągu dwunastu dni we wrześniu 1942 roku SS przeprowadziło brutalną akcję eksterminacyjną i jednocześnie zakazało ludziom opuszczania domów, aby ograniczyć liczbę świadków. Akcja miała na celu wysłanie na śmierć części niezdatnych do pracy Żydów, w tym starców i dzieci do lat 10. Łódzkie getto, jedno z największych w Europie, było ważnym elementem systemu gospodarczego III Rzeszy, ale tylko do czasu.

Zaskakujące jest to, że przyjeżdżał tu sam Himmler i… robił sobie zdjęcia z żydowskim namiestnikiem.

Tak faktycznie można nazywać szefa Starszeństwa Żydów w Łodzi w czasie okupacji Chaima Rumkowskiego, choć akurat Żydzi nazywali go prezesem. Do dziś zarzuca mu się kolaborację z Niemcami i współudział w eksterminacji Żydów. Tymczasem on uwierzył, że współpraca z Niemcami może przynieść ocalenie żydowskiej społeczności w Łodzi i że będzie w stanie stworzyć pierwszą w Europie żydowską autonomię, wręcz stanie na jej czele jako prezydent.

Żyd, który uwierzył w hasło „Arbeit macht frei”?

Właśnie tak. Choć powinniśmy sobie zdawać sprawę, że postawa Żydów wobec okupanta w czasie wojny w Polsce to sprawa złożona i znacznie bardziej skomplikowana niż nam się wydaje. Chodzi przede wszystkim – jak w Łodzi – o kulturowy związek Żydów z Niemcami. Przecież w czasie I wojny światowej w armii niemieckiej duża grupa wysokich oficerów, także tych odznaczonych, miała pochodzenie żydowskie. Żydzi mogli uznawać Niemców za władzę, która stoi na pewnym poziomie cywilizacyjnym. Wielu Żydom do głowy nie przychodziło, co zaraz może się wydarzyć. Zwłaszcza że getto w Łodzi było niezwykle izolowane, a struktury Armii Krajowej w mieście dość słabe. Inaczej niż w Warszawie za mur getta nie docierały żadne informacje, nie było mowy o oporze czy podziemiu. Zresztą sytuacja w Litzmanstadt, jak nazwali Niemcy Łódź, była inna. To nie było to Generalne Gubernatorstwo, ale Kraj Warty, terytorium formalnie włączone do Rzeszy.

Łódzcy Żydzi uwierzyli, że wpasują się w machinę III Rzeszy?

Wszyscy wierzyli, że dopóki będą przydatni, dopóty Niemcy pozwolą im żyć. Zresztą tak się działo w pierwszych latach wojny, bowiem produkcja w zakładach w Łodzi odgrywała znaczącą rolę w gospodarce Rzeszy. Żydzi byli użyteczni, produkując w przejętych przez Niemców fabrykach, manufakturach i zakładach chałupniczych wszystko, co było potrzebne Wehrmachtowi: mundury, buty, wyposażenie. Getto przynosiło Niemcom wielomilionowe zyski. W zamian za to Żydzi mieli prawo do samoorganizacji: stworzyli w getcie samorząd, szkolnictwo, kulturę, organizacje sportowe, a nawet dom modlitwy. Mieli swoją walutę, bank i opiekę zdrowotną. Rumkowski miał ambicję, że będzie królem łódzkich Żydów, że jest w stanie wszystko zorganizować. I wszystko działało jak dobrze naoliwiony mechanizm gospodarczy, aż przyszła konferencja w Wannsee.
Chaim Rumkowski ściśle współpracował z przedstawicielem Rzeszy na teren getta Hansem Bieboem. Fot. Wikimedia
20 stycznia 1942 roku SS zadecydowało o „ostatecznym rozwiązaniu”. Rumkowski został postawiony przed niewyobrażanym dylematem.

W Warszawie, gdy już nie było odwrotu i wiadomo było, jak się potoczy los Żydów, prezes Judenratu Adam Czerniaków popełnił samobójstwo, niektórzy postanowili walczyć. W Łodzi Rumkowski postanowił pójść na diabelski kompromis. I wierzył, że mu się uda nawet wtedy, gdy już się zaczęły masowe wywózki do obozu śmierci w Chełmnie. Uznał, że Łódź to wszystko przetrwa i być może przetrwałaby, gdyby nie to, że Sowieci w 1944 roku zatrzymali front na Wiśle.

Rumkowski zorganizował wielką wystawę produkowanych w getcie wyrobów, na scenach za murem nadal wystawiane były rewie i kabarety, jak gdyby nigdy nic funkcjonowały heimy – luksusowe pensjonaty dla wyższych urzędników. Prezes wziął nawet ślub z panną Reginą Weinberger i ściśle współpracował z przedstawicielem Rzeszy na teren getta Hansem Bieboem. Gdy Rumkowski dowiedział się, że musi oddać na śmierć wszystkie dzieci do lat 10 oraz starców i chorych, którzy nie mogą pracować, wygłosił słynne przemówienie. Przemówienie będące jednym ze stu najważniejszych w dziejach ludzkości. Było ono adresowane głównie do rodziców żydowskich dzieci.

Oznajmił im, że mają oddać dzieci na śmierć. To jak opowieść o rzezi niewiniątek w Betlejem…

Rumkowski powiedział: „Oddajcie mi swoje dzieci, ci, którzy stracą niemowlęta, przeżyją i doczekają się następnych”. I odbierano dzieci rodzicom albo po dobroci, albo siłą. W czasie Wielkiej Szpery blokowano całe ulice, a żydowscy funkcjonariusze przeczesywali domy w poszukiwaniu dzieci. W ciągu dziesięciu dni tysiące zostały wysłane na śmierć.

Niemcy pokazali wtedy swoje wyjątkowo bestialskie oblicze. Swój okrutny plan realizowali bez żadnego zawahania. Ich wina jest, moim zdaniem, niewyobrażalnie trudna do odpracowania i tak jak mówimy o Europie „dwóch prędkości”, to nadal mamy Europę „dwóch moralności”. Niemcy są narodem skarlałym moralnie właśnie za to, co zrobili w takich miejscach jak Łódź, jak Auschwitz. Zbrodnia i kara. To samo będzie z Rosją.

Przemówienie Rumkowskiego, w którym oznajmił, że oddanie dzieci jest warunkiem przeżycia społeczności, trudno dziś zrozumieć; dla współczesnego człowieka jest ono niewyobrażalne: Żydzi pod lufą niemieckich karabinów wyrywają innym Żydom ich dzieci. Uratowały się jedynie dzieci żydowskich funkcjonariuszy czy ludzi w jakiś sposób uprzywilejowanych. Sam Rumkowski w sierpniu 1944 r. został wywieziony do Auschwitz -Birkenau i tam zamordowany wraz z żoną i adoptowanym synem.

Jesteśmy odcięci od świata

Powstała policja żydowska. Zgłosiło się więcej kandydatów, niż było potrzeba.

zobacz więcej
Łódzkie getto doczekało się wyzwolenia w roku 1945, ale z tym łączy się kolejna przerażająca historia.

Ludzie, gdy byli wzywani przez Niemców, chowali swoje małe dzieci, często niemowlęta, w szafkach czy tapczanach. Wierzyli, że do nich wrócą, a to może je uratować. Później, gdy wchodzono do tych mieszkań, znajdywano w zakamarkach rozkładające się trupy dzieci, których rodzice już nie wrócili.

Pana książka, a także towarzyszące jej słuchowisko Polskiego Radia, mają specyficzną formę wielogłosu bohaterów.

To efekt wieloletniej pracy w Laboratorium Reportażu Uniwersytetu Warszawskiego. Książkę czyta się bowiem jako polifoniczną powieść dokumentalną, gdzie narrację prowadzą sami bohaterowie Wielkiej Szpery, czyli ludzie, którzy ją cudem przeżyli, będąc wtedy dziećmi czy nastolatkami. Wybrałem 28 głosów, choć współtwórca tego projektu, dokumentalista Piotr Weychert zebrał w sumie 91 wywiadów.

Skąd u pana zainteresowanie Łodzią, czy to jakiś fragment historii pana rodziny?

Wszystko jest przypadkiem, jak u Kieślowskiego, choć ja uważam, że „palcem Bożym”, bo jako katolik wierzę, że Bóg mówi do ludzi przez wydarzenia. Wychowałem się na tych samych ulicach, na których rozgrywała się Wielka Szpera, jako dziecko z rodziny robotniczej w powojennej Łodzi grałem na nich w piłkę. Jednak dopiero kiedy jako dziennikarz znalazłem się w muzeum Auschwitz, zacząłem wiązać nitki wokół tematu Holokaustu. Dowiadywałem się, że ludzie, którzy szli na śmierć w komorach, pochodzili z mojego miasta. Po tym sznureczku z Oświęcimia wróciłem do Łodzi, kojarząc miejsca, w których bawiłem się jako dziecko, będące jednocześnie miejscami łódzkiego getta w czasie wojny. Nie byłem w żaden sposób związany z łódzkimi Żydami, podobnie moja rodzina, jedyny związek był taki, że mojego dziadka wysiedlono z drewnianego domku, który znalazł się w granicach getta, a Żydzi ten domek zamienili na opał, bo umierali z zimna. Moja siostra na jednym z rodzinnych spotkań wyjęła komplet sztućców, który dała naszej mamie żydowska koleżanka na przechowanie. Miała po nie wrócić. Mama dała jej na drogę woreczek ryżu, jakieś jedzenie, ale przyjaciółka już nigdy nie wróciła.
Przechodnie przed składem szkła, porcelany i kryształów S. Wintera przy ul. Piotrkowskiej 33 w Łodzi. Sklep został zdemolowany przez wrzuconą do środka petardę. Zdjęcie pojawiło się w „IKC” w numerze z 31 stycznia 1936 roku. Fot. NAC
Wspomnienia nastoletnich Żydów z Łodzi są zaskakujące. Większość z nich przed wojną nawet nie mówiła w jidysz, byli całkowicie spolonizowani. Dopiero w czasie okupacji musieli płacić za swoje pochodzenie śmiercią.

Przedwojenna Łódź była tyglem jak Nowy Jork, i to było piękne. Kultura elit przecinała się z subkulturą lumpenproletariatu, patriotyzm z kosmopolityzmem, a tolerancja z zaciekłym antysemityzmem. Żydzi w czasie swojego dnia odpoczynku, przy ładnej pogodzie chodzili się opalać do Parku Julianowskiego, ale gdy wracali, już czekały na nich bojówki endeckie, okładające ich kijami bez litości. Był więc oczywiście antysemityzm, ale jednocześnie była to wspaniała prawdziwa judeochrześcijańska cywilizacja. Ilu mielibyśmy dziś w polskiej kulturze Rubinsteinów, Tuwimów, bo przecież ci wszyscy Żydzi pochodzili z Łodzi. Potem, gdy już zacząłem w swoich poszukiwaniach jeździć po świecie, trafiać do Izraela, przekonałem się, że istnieje także antypolonizm.

Doświadczał pan go w rozmowach z ocalonymi?

W rozmowa z ocalonymi doświadczałem przede wszystkim wielkiej bliskości, głównie przez poczucie wspólnej tożsamości. Widzi pan, to byli ludzie będący dla mnie jak rodzina, bo przecież wychowywaliśmy się w tych samych miejscach: oni jako dzieci w II RP, a ja jako dziecko w PRL. To były te same miejsca, te same wspomnienia, zapachy, widoki. Wtedy zacząłem coraz bardziej odczuwać to, jak wiele łączy nas z potomkami polskich Żydów w Izraelu. Gdy poznaje się polskich Żydów lub ich potomków, często ma się poczucie swojskości. Izrael to największa polska kolonia, a tożsamościowo mamy z tymi ludźmi więcej wspólnego niż z sąsiadami, z którymi graniczymy, takimi jak choćby Czesi czy Niemcy.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     To także ważne doświadczenie z uwagi na to, co dzieje się teraz, jak wymieszana kulturowo staje się Europa. Polska prędzej czy później kulturowo zacznie przypominać tę z okresu międzywojennego czy jeszcze wcześniejszą, gdzie przenikały się różne kultury i narodowości. Popatrzmy, co dzieje się już dziś z mniejszością ukraińską – przecież prędzej czy później będą powstawać choćby ukraińskie kluby sportowe czy kulturalne. Od tego nie ma odwrotu. A wracając do Żydów: kiedy odwiedzałem ich w Tel Awiwie, Sztokholmie czy w Nowym Jorku, zawsze miałem wrażenie, że oni tęsknią za Polską. Gdyby nie wojna, nadal żylibyśmy razem.

A nie powinniśmy mieć poczucia winy, jak się nas czasem przekonuje?

Za Jedwabne? Do swoich win trzeba było się przyznać, nie czekając na Grossa. Ja nie jestem historykiem, patrzę na to jako dziennikarz, socjolog kultury. Zaczęło się od książki Jana Tomasza Grossa, a kończy na ostatnich badaniach pani Barbary Engelking. Według mnie to nie jest jednak nauka ani historia, ale po prostu polityka. Tak dzieje się zawsze, gdy historia staje się propagandą, a w Polsce każda strona – czy prawicowa, czy lewicowa – ma to na sumieniu. Jako wykładowca akademicki twierdzę, że polityka niszczy uniwersytet, bo uniwersytet to miejsce docierania do prawdy. Tymczasem w propagandowym sposobie myślenia nie chodzi o prawdę, ale narzucenie swojej prawdy.

Widzi pan, ja wbrew ogólnym trendom sądzę, że ważna jest dziś religijność. Bo religia to zbiorowa moralność, to coś, na czym życie społeczne może się oprzeć. Dlatego powinniśmy strzec swojego katolicyzmu jak oka w głowie. Także w rozmowach z Żydami o historii. Gdy czytam teksty młodych liberalnych dziennikarzy, którzy pozycjonują się jako laiccy, obiektywni, to już wiem, że kłamią. Według mnie pierwszą rzeczą, o jakiej powinien mówić swojemu odbiorcy dziennikarz, jest jego światopogląd. Ja go ujawniam, ale nie dlatego, żeby opowiadać światu o swojej wierze, ale żeby czytelnik wiedział, na jakim fundamencie jest zbudowane moje myślenie – mój komentarz.

– rozmawiał Cezary Korycki

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Marek Miller jest reporterem i założycielem Laboratorium Reportażu na Uniwersytecie Warszawskim. Pomysłodawca i pierwszy dyrektor Festiwalu Mediów „Człowiek w zagrożeniu” w Łodzi. Autor i współautor książek „Kto tu wpuścił dziennikarzy?” (czytanej w latach 80. minionego wieku w radio Wolna Europa), „Filmówka. Powieść o łódzkiej szkole filmowej”, „Arystokracja”, „Europa wg Auschwitz. Litzmannstadt Ghetto”, „Wielka Szpera”.
SDP 2023
Zdjęcie główne: Żydowskie dzieci prowadzone w czasie Wielkiej Szpery do miejsca, z którego miały być deportowane z łódzkiego getta do obozu zagłady. Fot. Wikimedia
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.