W Warszawie przed wojną Dzielnica Północna była „naturalnie” zasiedlona przez Żydów. Niemcy musieli ją tylko ogrodzić i pilnować.
zobacz więcej
15 GRUDNIA 1940
Życie toczy się dalej. Matka jako Amerykanka nadal może przekraczać bramy getta. Wychodząc, okazuje paszport, a niemiecki strażnik, zwracając jej amerykański dokument, salutuje z wielkim szacunkiem.
Ostatnio matka kilkakrotnie odbywała takie wyprawy, załatwiając najróżniejsze sprawy swoich przyjaciół. Szczególną ich wdzięczność budzi to, że może wysyłać ich zagraniczną korespondencję, której urzędy pocztowe w getcie nie przyjmują. Matka jako obywatelka amerykańska może bez specjalnych trudności wysyłać listy z niemieckiej placówki pocztowej. Przy okienku sprawdzają jej paszport – nazwisko nadawcy musi się z nim zgadzać. Mogę sobie wyobrazić zaskoczenie mieszkających za granicą na widok listów od ich najbliższych krewnych z nazwiskiem jakiejś nieznajomej jako nadawczyni.
Przy Mokotowskiej 14 znajduje się siedziba placówki rozdzielającej pomoc dla amerykańskiej kolonii w Warszawie. Raz w miesiącu wszyscy obywatele amerykańscy otrzymują dużą paczkę żywnościową o nominalnej wartości jedenastu złotych – naprawdę warta jest ona trzysta złotych i często zawiera artykuły niedostępne nigdzie za żadną cenę.
Kwestia zaopatrzenia w żywność staje się coraz bardziej paląca. Na kartki każdemu przysługuje sto gramów chleba dziennie oraz jedno jajko i kilogram marmolady z warzyw (słodzonej sacharyną) na miesiąc. Pół kilo ziemniaków kosztuje złotówkę. Zapomnieliśmy już, jak smakują świeże owoce. Nic nie można sprowadzać ze strony aryjskiej, choć wszystkiego jest tam w bród. Ale głód i żądza zysku są silniejsze niż wszystkie kary grożące szmuglerom, toteż szmugiel stopniowo staje się coraz ważniejszym zajęciem.
Ulicę Sienną, która stanowi jedną z granic getta, jedynie mury oddzielają od przecinających ją przecznic; domy z podwórzami wychodzącymi na Złotą (równoległą do Siennej) po tak zwanej drugiej stronie są tymczasowo odgrodzone od zewnętrznego świata zasiekami z drutu kolczastego. To tędy szmugluje się najwięcej. Nasze okna wychodzą na takie podwórze. Przez całą noc dobiega stamtąd hałas, rano zaś na ulicach pojawiają się wózki z jarzynami, a w sklepach jest pełno chleba. Są nawet cukier, masło, ser – oczywiście po wysokich cenach, bowiem dla zdobycia tych artykułów ludzie ryzykują życie.
Czasami udaje się przekupić niemieckiego wartownika i przewieźć przez bramę cały wóz najróżniejszych towarów.