Cywilizacja

Jak francuska lewica pokochała islamistów. „Je suis Hamas”

Gdy klasa robotnicza skurczyła się, a jej resztki zaczęły wspierać prawicę, lewica desperacko zaczęła szukać nowego elektoratu. I znalazła go w rosnącej w siłę populacji muzułmańskich mieszkańców przedmieść.

Jak zwykle, gdy na Bliskim Wschodzie konflikt izraelsko-palestyński wchodzi w nową fazę, na ulice Francji wylegają demonstracje poparcia dla Palestyny i za każdym razem przekraczana jest kolejna granica. Podczas wyjątkowo licznej manifestacji na placu Republiki w Paryżu, 19 października 2023 r. wieczorem wielotysięczny tłum złożony z arbo-muzułmańskich imigrantów pierwszego, drugiego i trzeciego pokolenia, ale także Francuzów, aktywistów i sympatyków lewicy, skandował „Allah akbar!”. Nie jest to żadne hasła narodowo-wyzwoleńcze typu „Wolna Palestyna”, ale rytualne zawołanie o charakterze stricte religijnym, stanowiące symbol radykalnego islamizmu. W sercu największej europejskiej stolicy tłum skanduje ten sam okrzyk, który wznoszą islamistyczni zamachowcy. Można mieć słuszne odczucie, że sprawa palestyńska stanowi tu tylko pretekst.

Żeby zrozumieć skomplikowane relacje francuskiej lewicy z konfliktem bliskowschodnim, należy cofnąć się do roku 1948, trzy lata po zakończeniu II wojny światowej, kiedy to dwa główne lewicowe nurty, wcześniej dość nieufne wobec syjonizmu jako nurtu nacjonalistycznego, oderwanego od walki klas, poparły utworzenie Izraela.

„Francję, lewicę i naród żydowski łączy fundamentalne powinowactwo” – pisze Jacques Attali, intelektualista i szara eminencja kolejnych francuskich prezydentów od ponad 40 lat. „Francuzi, podobnie jak Żydzi i lewica, podzielają uniwersalistyczną koncepcję wartości, uważając, że to, co dobre dla nich, jest dobre dla świata i wszyscy trzej przynieśli światu koncepcje o uniwersalnym zasięgu: monoteizm, prawa człowieka i socjalizm”. Francuska lewica wspierała wszelkimi środkami utworzenie i obronę państwa izraelskiego, będącego wówczas w awangardzie ustrojów socjaldemokratycznych. Znamienny jest np. mało znany fakt, że izraelska bomba atomowa to praktycznie prezent od Francji.

Socjaliści uważali za uzasadnione, by europejscy Żydzi, którzy wyszli cało z wojennych prześladowań, osiedlili się w żydowskich koloniach założonych w rządzonej przez Brytyjczyków Palestynie. Ich sympatia była częściowo spowodowana tym, że wielu czołowych działaczy lewicy francuskiej było jednocześnie aktywnymi syjonistami, jak np. André Blumel. Należy pamiętać, że państwo Izrael, rządzone do 1977 r. przez siostrzaną Partię Pracy, stanowiło swego rodzaju ucieleśnienie lewicowej utopii, w której stronę zerkała europejska lewica. Niejeden francuski socjalista, komunista czy trockista zdobywał swoje szlify w kibucach, postrzeganych jako swego rodzaju udany socjalistyczny eksperyment, rodzaj kołchozu z ludzką twarzą, uwolnionego od sowieckiego odium gułagu i Syberii.

Jeśli chodzi o francuskich komunistów, dość potężnych z punktu widzenia wyborczego aż do lat 80. XX wieku, to ich stosunek do konfliktu izraelsko-palestyńskiego był pochodną linii narzucanej przez Związek Sowiecki. Stalin popierał powstanie Izraela, w którym widział osłabienie brytyjskiego mandatu w Palestynie. Później liczył na to, że państwo żydowskie będzie rozsadnikiem niepokojów w strategicznym regionie.

Sowiety wspierały państwo żydowskie mniej więcej do wojny sześciodniowej w 1967 roku, ale przejęcie przez Izrael nowych terytoriów i Wschodniej Jerozolimy zmieniło sytuację. Popierany przez Stany Zjednoczone okupant Palestyny spadł do kategorii psów łańcuchowych imperializmu, a Palestyńczycy przeskoczyli do kategorii narodów walczących o wolność. Francuska Partia Komunistyczna oczywiście poszła w ślady Sowietów.

Zatem kiedy w latach 70. XX wieku sprawa palestyńska pojawiła się we Francji nieco intensywniej, to wzięła ją na swoje sztandary lewica raczej skrajna, na lewo od partii komunistycznej i od socjalistów.

Dwa ważne czynniki odegrały główną rolę w zaangażowaniu skrajnej lewicy. Po pierwsze, kwestia palestyńska, którą uznano za przedłużenie kwestii kolonialnej, pojawiła się zaledwie pięć lat po wojnie algierskiej. Jeden cieszący się sympatią i poparciem lewicowców naród arabski został zastąpiony przez drugi. Po drugie, w tym samym czasie wybuchła wojna w Wietnamie, która szybko urosła do rangi symbolicznego konfliktu eschatologicznego i obsesji zachodniej lewicy. Izrael, sojusznik zaangażowanych w Wietnamie Stanów Zjednoczonych, wziął na siebie część odium, stracił swój status moralny „ojczyzny ocalonych” i swego rodzaju dziewictwo polityczne, a konflikt izraelsko-palestyński zaczął się jawić jako element globalnej układanki.
Deputowana Danièle Obono w ławach francuskiego parlamentu. Fot. EPA/TERESA SUAREZ Dostawca: PAP/EPA.
Co ciekawe, heroldami sprawy palestyńskiej nad Sekwaną byli najpierw bliskowschodni chrześcijanie, tak prawicowi jak lewicowi.

Ci pierwsi zaszczepili sprawę palestyńską na narodowej prawicy, w imię tożsamości, ale też trochę grając na nutce „drugiego Chrystusa” krzyżowanego przez Żydów w obozach uchodźców. Gilbert Dawed, palestyński chrześcijanin, był na przełomie lat 70. i 80. jednym z liderów Federacji Nacjonalistycznych Studentów. To on sprawił, że przez długie lata francuscy aktywiści narodowo-rewolucyjni będą nosić arafatkę, szokując tym elementem garderoby prawicę klasyczną, narodową i burżuazyjną, choćby z Frontu Narodowego, i wprowadzając dysonans poznawczy u policji politycznej oraz politologów.

Ci drudzy zainteresowali sprawą palestyńska skrajną lewicę w imię antykolonializmu i walki narodowo-wyzwoleńczej. Prekursorami tej linii byli progresistowscy posoborowi chrześcijanie wraz z ich organem „Témoignage chrétien”, ale to zwłaszcza silni i popularni po Maju 1968 maoiści ujrzeli w niej strategiczną okazję obejścia Partii Komunistycznej od lewej i dotarcia do imigranckich robotników pochodzenia arabskiego oraz sposób na alternatywną penetrację klasy robotniczej niemal całkowicie kontrolowanej wówczas przez żelazny uścisk komunistycznego związku zawodowego CGT. Sam Jaser Arafat, założyciel Organizacji Wyzwolenia Palestyny w 1964 r. składając dwie wizyty w Chinach, dał pretekst do tego typu koligacji w nadsekwańskim krajobrazie politycznym.

O ile walka zbrojna jako taka nie zdawała się wzbudzać szczególnych emocji, a plakaty z dzierżącymi kałasznikowy fedainami były nieodłącznym elementem lewicowej propagandy, o tyle terroryzm organizacji palestyńskich wywoływał jednak pewne kontrowersje, zwłaszcza podczas zamachu na izraelskich sportowców na olimpiadzie w Monachium w 1972 roku. Palestyńczycy stracili sympatię części francuskiej lewicy, ale inna jej część brnęła dalej. Pisarz Phillippe Sollers, wówczas maoistowski aktywista, pisał w kwartalniku literackim „Tel Quel”, że Palestyńczycy mają prawo uciekać się do terroryzmu jako ofiary tortur w izraelskich kazamatach.

15 października 1972 r. Jean-Paul Sartre oświadczył w „Sprawie Ludu” („La Causę du Peuple”): „W tej wojnie jedyną bronią Palestyńczyków jest terroryzm. To broń straszliwa, ale biedni i uciskani nie mają innej”. W sumie nic dziwnego, że „nosiciele walizek”, czyli lewicowi intelektualiści popierający raptem dekadę wcześniej, niekiedy czynnie, terrorystyczne metody algierskiego FLN przeciw własnym rodakom, potrafili znaleźć usprawiedliwienie dla zamachów. Podobny schemat odnajdziemy dwa pokolenia później, w 2023 r., w postaci afirmacji Hamasu i jego metod.

Po zakończeniu wojny w Wietnamie w 1975 roku, francuska partia komunistyczna, zgodnie z wytycznymi Kremla, zaczęła aktywniej popierać Organizację Wyzwolenia Palestyny (OWP). Jej lider Jaser Arafat stał się kultowym idolem lewicowej młodzieży tak jak Che Guevara czy Fidel Castro. Izrael jako amerykański lotniskowiec na Bliskim Wschodzie został desygnowany na wroga, kolonialne państwo apartheidu i uścisku, zwłaszcza że po trzech dekadach dominacji politycznej lewicy, w 1977 r. rządy przeszły tam w drodze demokratycznych wyborów w ręce prawicy z Likudu.

Już wtedy zaczął się pojawiać na lewicy podział, który dziś przybrał formę wybuchową. Socjaliści i François Mitterrand stanowczo bronili prawa Izraela do istnienia i zachęcali Arafata do odejścia od statutu OWP i uznania Izraela, co ostatecznie pozwoliłoby na współistnienie dwóch państw, zieloni i komuniści generalnie byli bliżej Palestyńczyków niż Izraela, a skrajna lewica propalestyńska potępiała Izrael jako państwo apartheidu, masakr, a nawet „eksterminacji”. Antysyjonizm francuskiej lewicy zaczął zbliżać się do klasycznego antysemityzmu. ODWIEDŹ I POLUB NAS O ile wówczas jednak kibicowanie sprawie palestyńskiej mieściło się w klasycznym lewicowym paradygmacie popierania ruchu oporu „postępowego” i narodowo-wyzwoleńczego, o tyle dziś nagle okazuje się, że lewica rymuje się z islamizmem, Hamasem i „Allah akbar” na ulicach. Jak doszło do tej zmiany?

Nowy etap rozpoczął się w latach 80. Wcześniej propalestyńska lewica popierała postępową OWP, ale ta zawarła porozumienie z Izraelem, które doprowadziło do powstania Autonomii Palestyńskiej w Gazie i na Wschodnim Brzegu. Pozostałe na placu boju palestyńskie organizacje, najbardziej aktywne w walce z Izraelem, wyrażające „słuszny gniew uciskanych”, były islamistyczne jak libański Hezbollah i palestyński Hamas. Trzeba było taktycznie zamknąć oczy na aspekt religijny i schować oświeceniowe zasady świeckości pod korzec.

Gdy sympatie polityczne coraz częściej zamieniały się w strategie polityczne, zgodnie z materialistyczną dialektyką ilość przeszła w jakość i pojawił się zupełnie nowy szablon ideologiczny, który zwykło określać się mianem islamolewactwa (islamogauchisme).

Po raz pierwszy użył tego terminu socjolog Pierre-André Taguieff w swojej książce o „nowej judeofobii” z 2002 roku. Termin ten był początkowo wyłącznie opisowy i odnosił się do politycznej konwergencji między fundamentalistycznymi muzułmanami a grupami skrajnej lewicy, ale szybko stał się inwektywą. Wyklinany i wypierany przez samych lewicowców, którzy porównywali go do wyrażenia „judeobolszewizm” ze słownika nazistów, ostatecznie zagościł w debacie publicznej, gdy został użyty przez ministrów Emmanuela Macrona po zabójstwie Samuela Paty’ego, nauczyciela, który zilustrował lekcje o wolności słowa karykaturami Mahometa.

Jakie są dogłębne przyczyny owej konwergencji? W swojej powieści „Uległość” Michel Houellebecq zdefiniował islamolewactwo o wiele zabawniej i o wiele trafniej: „desperacka próba wyrwania się ze śmietnika historii przez rozkładających się i gnijących marksistów w stanie śmierci klinicznej poprzez przylgnięcie do rosnących sił islamu”.

Przyzwyczajona do dominacji intelektualnej i politycznej lewica musiała zmierzyć się, począwszy od lat 80. ubiegłego stulecia, ze zjawiskiem zaniku jądra jej tradycyjnego elektoratu, czyli wielkoprzemysłowej klasy robotniczej. Z jednej strony robotników było coraz mniej z powodu postępującej dezindustrializacji, a z drugiej okazało się, że są oni o wiele bardziej przywiązani do kwestii tożsamościowych niż by się mogło wydawać. Minęła epoka „boju ostatniego” i internacjonalizmu: robotnicy we Francji głosują dziś masowo na Marine Le Pen (68% w ostatnich wyborach prezydenckich).
Lewica postanowiła więc posłuchać rady Bertolda Brechta udzielonej ironicznie reżimowi NRD po powstaniu berlińskim w 1953 r. „Czyż nie byłoby azaliż prostszym rozwiązaniem, gdyby rząd rozwiązał naród i wybrał sobie inny?” Tracąca poparcie lewica postanowiła więc stworzyć sobie elektorat.

Projekt ten ubrał w uczone słowa think tank Terra Nova w 2011 r. Ponieważ klasa robotnicza zdradza partie lewicowe na rzecz „faszystów”, to brakujące głosy można znaleźć wśród populacji przedmieść francuskich aglomeracji. W ten sposób think tank przekuł fatum nieuniknionego końca klasy robotniczej w teorię szerokiej koalicji mniejszości, złożonej z muzułmanów, kobiet, osób LGBT i młodych ludzi z dzielnic podmiejskich.

Zjawisko odpływu klasy robotniczej zbiegło się z innym trendem, a mianowicie z masowym napływem populacji imigranckiej pochodzenia głównie afrykańskiego i bliskowschodniego w skali, z której powodu wielu używa pojęcia wielkiej podmiany. W niektórych regionach wielka podmiana etniczna wymusiła na lewicy wielką podmianę ideologiczną. Aby zdobyć głosy nowego elektoratu, należało odwołać się do tematyki, która dla niego jest istotna.

Trzeba powiem powiedzieć otwarcie, że populacja pochodzenia imigranckiego w większości się nie integruje z populacja autochtoniczną, także w aspekcie politycznym. Przenosi na terytorium Francji własne schematy ideowe oraz swoje antagonizmy, z których najbardziej wymownym jest przeszczepienie konfliktu z Bliskiego Wschodu. W zaludniającej francuskie przedmieścia populacji żywe jest nie poczucie wspólnoty narodowej, ale solidarność etniczno-religijna. Sprawa palestyńska często stanowi u nich rodzaj konfliktu zastępczego, fasadowego buntu przeciw instytucjom, autoryzowanego islamizmu. Nawet ci z nich, którzy nie potrafią wskazać Palestyny na mapie, noszą wpinki z flagą palestyńską i chodzą na propalestyńskie manifestacje.

Reorientacja wyborcza pociągnęła za sobą modyfikację dyskursu, a co za tym idzie modyfikację akceptowalnego spektrum poglądów. Skrajna lewica zaczęła kochać wszystko, co kiedyś paliła i palić wszystko, co dawniej kochała. Furda świeckość, areligijność, wolność słowa, neutralność w przestrzeni publicznej etc. Jean-Luc Mélenchon przeszedł daleką drogę od potępiania „obrzydliwego i obscenicznego” hidżabu w 2010 r. do jego afirmacji i do uznania postulatu zakazu noszenia ostentacyjnych symboli religijnych w szkole za islamofobię.

Od dobrych kilku lat trwa konflikt ideologiczny między lewicą uniwersalistyczną typu francuskiego a lewicą nowego typu, kserującą amerykańskie schematy myślowe i wprowadzającą tylnymi drzwiami kwestie etniczne, zwyczajowo wyklęte w republikańskim konsensusie. Na wzór feministek organizujących w imię równouprawnienia imprezy zakazane dla mężczyzn, przedstawiciele muzułmanów i mniejszości etnicznych w imię antyrasizmu organizują manifestacje i spotkania zakazane dla białych.

Zamknięciu tego nurtu politycznego na osoby o bardziej klasycznych postulatach lewicowych, socjalnych i protekcjonistycznych, z których niektórzy przeszli nawet do RN, towarzyszy otwarcie na grupki i nurty o tak egzotycznej ideologii jak „dekolonialiści”, „tubylcy Republiki”, czy po prostu zwykli antybiali i antyfrancuscy rasiści jak urodzona w Algierii aktywistka Houria Bouteldja, by o najbardziej radykalnych islamistach nie wspomnieć. Politycy tacy jak działaczka partii Mélenchon'a Danièle Obono, która odmawia śpiewania hymnu narodowego, mają przynieść lewicy upragnionych wyborców arabo-muzułmańskich z przedmieść, co nawet w pewien sposób się udaje, patrząc na wyniki wyborów parlamentarnych na imigranckich przedmieściach, gdzie ekipa Mélenchona zbiera nawet 60% w pierwszej turze.

Realizowana konsekwentnie strategia okazała się po kilku latach niemal zwycięska, bo w pierwszej turze ostatnich wyborów prezydenckich Jean-Luc Mélenchon został pokonany przez Marinę Le Pen jedynie 400 tysiącami głosów. Od sukcesu, czyli wejścia do drugiej tury i pojedynku z Emmanuelem Macronem, dzieliło go raptem 9 głosów na komisję wyborczą. Tym razem 69% wyborców muzułmańskich, którzy oddali na niego głos, nie wystarczyło, ale następnym razem, kto wie?

Ostatecznie wydarzenia wokół odmowy potępienia działań Hamasu wydają się przypieczętować zwycięstwo islamolewactwa, a nawet wrogie przejęcie przezeń rządu dusz na lewicy. Garstka lewicowych i skrajnie lewicowych intelektualistów i polityków, nielicznych, ale bardzo wpływowych w mediach i ruchu na rzecz praw człowieka, doprowadziła do sanktuaryzacji islamu we francuskim życiu politycznym. Osiem lat po zamachu na „Charlie Hebdo” francuska lewica nie jest już „Charlie”. Natomiast spora jej część mogłaby powiedzieć „Je suis Hamas”.

– Adam Gwiazda

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP 2023

Zdjęcie główne: Demonstracja poparcia dla Palestyny 22 października 2023 na Placu Republiki w Paryżu. Fot. EPA/CHRISTOPHE PETIT TESSON Dostawca: PAP/EPA
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.