W międzyczasie stał się zaufanym człowiekiem Piłsudskiego, wykorzystywanym przezeń do różnych tajnych misji. O ich ówczesnych stosunkach niech świadczą poniższe epizody: gdy w 1915 roku Komendant szukał emisariusza, który przed wkroczeniem wojsk niemieckich pojawi się w Warszawie i przekaże jego ludziom w stolicy wytyczne, wybrał właśnie Boernera. Z kolei, gdy w grudniu 1915 Austriacy wyrzucili Ignacego z armii za zaangażowanie w politykę, brygadier wziął podkomendnego w obronę i doprowadził do cofnięcia zwolnienia. Gdy więc Piłsudski zainspirował tzw. kryzys przysięgowy (lipiec 1917), Boerner dobrze wiedział, po której stronie stanąć. Tak jak inni został internowany przez zaborców w Beniaminowie. Co więcej, spotkał go wątpliwy zaszczyt (choć byłby z niego zapewne dumny) i niemieccy oraz austro-węgierscy wojskowi umieścili go na czarnej liście niebezpiecznych oficerów. W efekcie za drutami został aż do czerwca 1918 roku.
Pan Porucznik Spokój
I to właśnie jego, w listopadzie 1918 roku, Piłsudski wyznaczył na oficera łącznikowego do kontaktów z Centralną Radą Żołnierską. Bo nie dość, że Boerner był jego sprawdzonym emisariuszem (z czasem przeszli nawet na ty; Piłsudski najwyżej kilkanaście osób dopuścił do takiej zażyłości), to mówił po niemiecku bez cienia obcego akcentu i wiedział, jak rozmawiać z Niemcami – zdawał sobie sprawę, że chcą oni jak najszybciej wrócić do domów. A poza wszystkim Boerner „miał niesłychaną pewność siebie, potrafił przemawiać tak, jak gdyby stała za nim niezmierna potęga i niełatwo dawał się zbić z tropu jakimikolwiek argumentami”.
Z pierwszym zadaniem, jakie postawił przed nim Piłsudski – zapewnieniem spokoju między Radą obradującą w Pałacu Namiestnikowskim a tłumem Polaków na zewnątrz – Boerner poradził sobie gładko. Na jego rozkaz kilkudziesięciu studentów utworzyło kordon wokół pałacu. Boerner dał im broń (Centralna Rada Żołnierska przekazała mu 20 karabinów), a na koniec sam wyszedł do tłumu i zaapelował o zaniechanie rozlewu krwi. Ludzie się rozeszli.
W ciągu kilku kolejnych dni Boerner stał się „naczelnym strażakiem Warszawy”, gasząc pożary na linii Polska-Niemcy. Z jednej strony, musiał studzić gorące głowy żołnierzy z Centralnej Rady, którzy na wieść o rzekomych mordach na Niemcach dokonanych jakoby przez Polaków, chcieli ruszać ze zbrojną zemstą. Z drugiej, paraliżował intrygi niemieckiego dowództwa, zmierzającego do usunięcia w cień CRŻ i odzyskania kontroli nad garnizonem warszawskim.
Uczestniczył także w rokowaniach polsko-niemieckich na temat uruchomienia, wstrzymanego przez okupantów, transportu kolejowego. Bez tego nie było mowy o ewakuacji około 30 000 obcych żołnierzy i urzędników, przebywających w stolicy...
ODWIEDŹ I POLUB NAS
A jak wyglądał 11 listopada z perspektywy samego Boernera? Cały dzień, uznawany dziś za symboliczny dla odzyskania niepodległości, spędził w Pałacu Namiestnikowskim, uspokajając niemieckich żołnierzy. Wspominał: „Co chwila ktoś wpadał [do Pałacu], przeważnie poprzebierani w cywilne ubrania oficerowie, którzy opowiadali niestworzone historie o popełnionych morderstwach nad Niemcami. […] Co chwila musiałem się do nich [żołnierzy Centralnej Rady] zwracać ze słowami: „Meine Herren! Blos Ruhe, Ruhe und nochmals Ruhe” (niem. Moi Panowie! Jedynie spokój, spokój i jeszcze raz spokój). W związku z tym, doczekał się wśród Niemców przydomka „Pan Porucznik Spokój”.
Tyle z akcentów humorystycznych, bo gdy wieczorem do gmachu dobiegły odgłosy strzelaniny, część Rady opowiedziała się za natychmiastowym wysłaniem delegacji do Cytadeli z prośbą do stacjonujących tam jednostek, aby „wystąpiły i rozpoczęły wprowadzać porządek siłą bagnetów i kul”. Boernerowi udało się zdusić bunt w zarodku – wziął ze sobą trzech członków rady, objechał z nimi całą Warszawę, by sami się przekonali, że Niemcy w mieście są bezpieczni, wszelkie wymiany ognia mają zaś charakter przypadkowy.
Kilka dni później, wieczorem 16 listopada na wieść o masakrze w Białej i Międzyrzeczu Podlaskim, gdzie z rąk niemieckich żołnierzy zginęło kilkudziesięciu POW-iaków i polskich cywilów, zdał sobie sprawę, że może to być wstęp do marszu wojsk stacjonujących za Bugiem (Ober-Ostu) na Warszawę. Nie zamierzał na nie czekać: po aprobacie Piłsudskiego i z udziałem przedstawiciela Centralnej Rady Żołnierskiej rozpoczął negocjacje telefoniczne z Radą Żołnierską w Brześciu (tam mieściła się centrala Ober-Ostu).
Całonocne rozmowy przyniosły skutek: Niemcy wstrzymali pochód swoich oddziałów. A zagrożenie było realne – jak przekonywał reprezentant Brześcia: „Wy, [Niemcy] w Warszawie, znajdujecie się w niebezpieczeństwie, przeto postanowiliśmy podążyć wam na pomoc. […] Linie kolejowe będą z powrotem obsadzone. Jeżeli Polacy się zgodzą, to dobrze, jeżeli nie – to siłą weźmiemy”...
Po latach Boerner wspominał listopad 1918 jako najważniejszy miesiąc w swoim życiu.
Za podsumowanie zaś niech posłużą słowa generała Stanisława Szeptyckiego, ówczesnego szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. W 1921 roku stwierdził on: „To właśnie Pan Major Boerner sprawnością, taktem, spokojem, energią, słowem, całą swoją osobistością, doprowadził do spokojnej ewakuacji wojsk niemieckich z Warszawy – który to sukces przyczynił się w tych ciężkich chwilach do możebności rozpoczęcia prac nad organizacją państwa, rządu i wojska”.
– Tomasz Czapla
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy