Felietony

Zaczynał od witraży i kawałka papieru, na którym drukował książki

Był prawdziwym misjonarzem i wizjonerem. W niezwykły sposób widział swój teren misyjny, którym jest kultura. Z uniwersalnym przesłaniem chrześcijaństwa wchodził na tę ziemię nieznaną.

Miejsce dla ludzi o różnych życiorysach, o różnych rodowodach ideowych, o różnych poglądach. Miejsce, gdzie stara emigracja spotykała nową, gdzie uchodźcy polityczni rozmawiali z krajowcami czasowo przebywającymi w Paryżu, gdzie katolicy poznawali niewierzących, a ludzie prawicy ludzi lewicy. Pierwsze i przez wiele lat jedyne takie miejsce na mapie powojennej kultury polskiej. Tym jedynym w swoim rodzaju miejscem jest – bo nie tylko był – paryskie Centre du Dialogue, słynny adres rue Surcouf 25, czyli „u pallotynów”.

Jak pisał Krzysztof Pomian, bo to on jest autorem tych przytoczonych wyżej opinii, było to „miejsce, gdzie uzewnętrzniały się różnice i gdzie dzięki temu znikały uprzedzenia.” Za dwa tygodnie minie dokładnie pięćdziesiąt lat od pierwszego otwartego dla publiczności wieczoru, który 14 grudnia 1973 roku poprowadził Stefan Kisielewski, ale punktujące półwiecze spotkania odbywają się od kilku miesięcy.

Listopadowe, w którym brałam udział, przywołało postać księdza Józefa Sadzika SAC, założyciela i organizatora tego miejsca, ale przede wszystkim autora wielu wybitnych inicjatyw, z których – nie wiedząc o tym – czerpiemy wszyscy do dzisiaj.

Forum swobodnego słowa

Opowieść o księdzu Sadziku i jego dziele zacznę całkowicie nie-chronologicznie, bo od jego przedwczesnej, w wieku 47 lat, nagłej i niespodziewanej – niemal takiej, przed jaką wzbraniamy się, odmawiając suplikacje – śmierci w dniu 26 sierpnia 1980 roku. Pojechał wtedy do pallotyńskiej drukarni w Osny, jakieś 80 kilometrów od Paryża, z maszynopisem „Księgi Hioba” przełożonej z hebrajskiego przez Czesława Miłosza, do czego poetę nakłonił właśnie on, ksiądz Józef Sadzik i napisał przedmowę.

Już w niebie – dokąd, jak wierzymy, trafił – dowiedział się zapewne, że w Polsce wybuchła Solidarność, która pociągnęła także poetów, malarzy, pisarzy i innych artystów – i że to miejsce spotkań, miejsce dialogu które on, ksiądz Józef Sadzik, właśnie tak wspaniale rozkręcił, odegra teraz dziejową rolę. Bo za szesnaście miesięcy ta solidarnościowa wolna Polska zostanie zdławiona stanem wojennym, a Centre du Dialogue stanie się niemal drugim domem polskich artystów, „zarazem salonem i klubem dyskusyjnym, widownią przyjacielskich spotkań i manifestacji publicznych, a przede wszystkim – forum swobodnego słowa, co było rolą niezwykle ważna, gdy było ono spętane zakazami cenzury” (Krzysztof Pomian, „Nasza Rodzina”, 1994, za „Homo homini res sacra. Cztery dekady działalności paryskiego Centrum Dialogu”, Wydawnictwo Apostolicum, Ząbki 2016).

Niewielka w gruncie rzeczy, ale wysmakowana w wystroju sala na parterze domu księży pallotynów była do tej roli znakomicie przygotowana: we frontowym, długim na niemal osiem metrów oknie fascynujący witraż Jana Lebensteina „Apokalipsa”, na głównej ścianie głowa Chrystusa wyrzeźbiona przez Alinę Szapocznikow, lekkie w linii krzesełka specjalnie zamówione i łatwe w transporcie tak, aby można było w każdej chwili przearanżować wnętrze. Miejsc siedzących było 76, ale podobno niekiedy wchodziło do trzystu osób!
Na przykład 16 stycznia 1984 roku: dla uczczenia piątej rocznicy pontyfikatu Jana Pawła II o podróżach z nim opowiadał reporter Tadeusz Nowakowski, recital chopinowski dała Ewa Osińska, a Daniel Olbrychski czytał Akt Zawierzenia JP II. W marcu 1986 r. odczyt dał Bohdan Cywiński, a później świętowano 90. urodziny Józefa Czapskiego z udziałem Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, Konstantego Jeleńskiego i Wojciecha Karpińskiego, zaś w grudniu 1988 r. śpiewał Jacek Kaczmarski. Do tego najróżniejsi goście z kraju od Stefana Kisielewskiego po kardynała Franciszka Macharskiego, od Jana Parysa i Bogusława Sonika do Adama Michnika, Czesława Miłosza i kardynała Józefa Glempa. Od Mirosława Chojeckiego i Bronisława Wildsteina do księdza Jana Sochonia i Włodzimierza Boleckiego.

Wcześniej, jeszcze za życia księdza Sadzika, gośćmi byli krakowski kardynał Karol Wojtyła, a jeszcze wcześniej rzymski Angelo Roncalli. Obaj zostali papieżami i obu uwiecznił na niezwykłym fresku w jadalni na rue Surcouf ksiądz Witold Urbanowicz SAC, wybitny malarz, najstarszy dziś mieszkaniec tego domu, wciąż wspaniały rozmówca.

A Księga Gości tego domu to jeden z najbardziej fascynujących zbiorów – włącznie z wpisem kard. Karola Wojtyły – jakie w życiu widziałam, z pewnością zasługuje, jeśli nie na naukowe opracowanie, to reporterski wielki opis.

Na zapleczu od zawsze trwała ogromna praca wydawnicza, do kraju jechały rozchwytywane – a niekiedy przechwytywane przez służby i wyrzucane na przemiał do papierni w Jeziornie – książki, nie tylko Stary i Nowy Testament z fantastycznymi objaśnieniami i skromnymi, ale bardzo edukacyjnymi ilustracjami dla głodnych wtedy biblijnej wiedzy Polaków. Szły też książki ze znakomitej serii „Znaki czasu” zapoczątkowanej przez ks. Józefa Sadzika, w tym pisma prymasa Stefana Wyszyńskiego, szły legendarne już wtedy „Psalmy” i „Księga Hioba” w tłumaczeniu Czesława Miłosza. W 1983 roku z wielkim trudem przemycano antologię o. Jacka Salija OP „Miłujcie nieprzyjacioły wasze” z zabronionym przez komunę tematem przebaczenia.

Nie był „zgniłkiem”

Upadek cywilizacji zwiastuje sytuacja, w której kobiety nie chcą rodzić dzieci, a mężczyźni, bronić ojczyzny – twierdził ojciec Innocenty Maria Bocheński

zobacz więcej
A wszystko zaczęło się w 1963 roku, kiedy młody jeszcze, bo trzydziestoletni, ks. Sadzik z – imponującym, jak mówiono – doktoratem o estetyce Martina Heidegerra obronionym na Uniwersytecie Fryburskim przyjechał do Paryża z wyznaczonymi przez księży pallotynów zadaniami wydawniczymi. Miał „w posagu” przyjaźń z legendarnym dominikaninem z Fryburga ojcem Józefem Marią Innocentym Bocheńskim, filozofem i sowietologiem, wielkim umysłem i wielkim miłośnikiem życia zarazem.

I miał marzenia. „A najprzód jedno: spotkanie z człowiekiem w całej otwartości. Taka jest istota dialogu. Chcemy wierzyć, że więcej jest spraw zdolnych ludzi łączyć od tych, jakie ich – niestety – ustawicznie jeszcze dzielą. Pragniemy w miarę sił ukazywać chrześcijańskie spojrzenie na świat w przekonaniu, że to nie Kościół się przeżył, lecz pewne kościelne mechanizmy powtarzane bezdusznie i nudno. Na dobrą sprawę, gdy czytamy Ewangelie, staje przed nami obraz królestwa porównanego do świeżej soli i młodego fermentu. Zaczyn przetwarzający dzieżę ciasta – coś, co porywa i unosi. Żadnej nudy. I jak tu nie przyjąć, że wiara jest upajającą przygodą życia?” – przytacza wypowiedź księdza Sadzika z początków działalności współczesny nam pallotyn ksiądz Marek Wittbrot SAC, mieszkaniec rue Surcouf, jeden z organizatorów tegorocznych obchodów .

Długa droga z Sułkowic

„Do kapłaństwa jestem przywiązany jak pies” – pisał w jednym z listów do Czesława Miłosza. Przygodę z pallotynami (oficjalna nazwa to Stowarzyszenie Apostolstwa Katolickiego) zaczął bardzo wcześnie, w tak zwanym niższym seminarium, Seminarium Collegium Marianum Pobożnego Stowarzyszenia Misyjnego (jak do 1947 nazywało się Stowarzyszenie Apostolstwa Katolickiego, SAC) w Kleczy Dolnej koło Wadowic. Był dzieckiem trudnych czasów, jak inne polskie dzieci, głodnym i straumatyzowanym przez wojnę, uczniem dopuszczonej przez niemieckiego okupanta kilkuklasowej szkoły powszechnej w podkrakowskich Sułkowicach. W dodatku ojciec zostawił ich, kiedy Józio miał dwa lata. W małym seminarium musiał szybko dać się poznać jako chłopiec zdolny, pracowity i wrażliwy, bo już w wieku siedemnastu lat został przyjęty do nowicjatu księży pallotynów w Ząbkowicach – potem przyszło seminarium w podwarszawskim Ołtarzewie w jakże trudnych latach 50. minionego wieku – i święcenia kapłańskie w 1957 roku z rąk kardynała Stefana Wyszyńskiego.
Ks. Sadzik podczas studiów we Fryburgu, 1959 r. Fot. Archiwum Recogito/Pallotyńska Fundacja Misyjna Salvatti.pl
I od razu w październiku tego roku immatrykulacja na Wydziale Filozofii Uniwersytetu w szwajcarskim Fryburgu – bo tak Kościół ratował młodych ludzi przed oparami realnego socjalizmu. W 1961 roku ks. Józef Sadzik obronił tam pracę doktorską i został skierowany do Paryża. W 1963 roku, w Wielką Sobotę trafił na „jajeczko” do Maisons-Laffitte i zapewne już wtedy „zaiskrzyło” intelektualnym i duchowym porozumieniem – i pojawiły się pierwsze pomysły zbudowania miejsca i przestrzeni spotkania. Ksiądz Sadzik od początku miał ambitne zadania i plany: przede wszystkim dać polskiemu katolikowi teksty Kościoła już teraz posoborowego, brewiarz i mszał, podstawowe konstytucje, dekrety i deklaracje.

Powstaje seria „Znaki czasu” opatrzona wiele mówiącym cytatem z najważniejszego soborowego dokumentu, jakim jest „Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym GAUDIUM ET SPES”: „Kościół zawsze ma obowiązek badać znaki czasów i wyjaśniać je w świetle Ewangelii tak, aby mógł w sposób dostosowany do mentalności każdego pokolenia odpowiadać ludziom na ich odwieczne pytania dotyczące sensu życia obecnego i przyszłego oraz wzajemnego ich stosunku do siebie. Należy zatem poznawać i rozumieć świat, w którym żyjemy a także jego nieraz dramatyczne oczekiwania, dążenia i właściwości”.

Do dziś perłą mojej biblioteki, przedmiotem dumy i satysfakcji, jest wydanie „Zapisków więziennych” kard. Stefana Wyszyńskiego z tamtej właśnie serii. Pierwsze polskie wydanie, można powiedzieć i w pewien sposób wydanie oryginalne, podstawowe. Dostałam je od Edmunda J. Osmańczyka, dla którego wtedy pracowałam jako jego prywatna redaktorka „Encyklopedii ONZ i Spraw Międzynarodowych”. I od niego tak naprawdę usłyszałam o Edition du Dialogue, bo przywoził stamtąd wspaniałe książki. Wysłał mnie też do swojego przyjaciela, Marka Rudnickiego, malarza i powstańca warszawskiego, uciekiniera z warszawskiego getta, któremu pomógł….Adolf Nowaczyński i umożliwił mu zarobek w kawiarni, gdzie chłopak rysował na zamówienie portreciki i inne rysunki. Talent portrecisty wykorzystał potem jako czołowy rysownik portretów felietonistów i innych autorów w dzienniku „Le Monde” – prywatnie natomiast rysując wciąż biblijnego proroka Jeremiasza w najróżniejszych wersjach. Marek Rudnicki był wiernym bywalcem na rue Surcouf i sympatykiem pallotynów, ale przede wszystkim ks. Józefa Sadzika, o którym natychmiast mi opowiedział, i wracał do jego postaci przez wszystkie lata naszej znajomości.

Kiedy sztuka rymowała się z religią

Ci, którzy stanęli murem w sprzeciwie wobec „komuchów”, po transformacji zostali wymienieni na „modniejszych”, bardziej europejskich, kosmopolitycznych.

zobacz więcej
Często podkreślał, że skoro on, uratowany z getta chłopak, znalazł z nim wspólny język, to jakim musiał być Sadzik człowiekiem. Nie miał dla niego słów uznania, przede wszystkim dla jego niezwykłego daru otwierania się na drugiego człowieka. W tym kontekście wspominał też ks. Jana Zieję jako swojego kapelana z Powstania Warszawskiego, który wiedząc, że Marek jest żydowskim chłopcem, tak umiał aranżować powstańcze modlitwy i sytuacje liturgiczne, żeby nikt nie poczuł się gorzej i żeby każdy mógł być sobą. Z Panem Jezusem na czele.

Widywaliśmy się z Markiem Rudnickim co parę lat, często do mnie dzwonił – byłam wtedy bardzo zaangażowana w tworzący się dialog chrześcijańsko-żydowski w Polsce. Marek Rudnicki nie był wielkim zwolennikiem struktur zorganizowanych, i zawsze stawiał mi ks. Sadzika przed oczy, który – jak podkreślał – choć nie wytwarzał zinstytucjonalizowanych struktur, przestrzeń dialogu wokół niego rosła. I to nie dlatego, że miejsce do tego wybrane nazywało się Centre du Dialogue.

Połączył ich Sadzik

Byłam przez Marka Rudnickiego dobrze przygotowana z tematu „ksiądz Józef Sadzik” – dzięki temu na pytanie Jerzego Giedroycia, kiedy stanęłam przed nim jako dziennikarka z solidarnościowego „Tygodnika Gdańskiego”, czy znam tę postać, mogłam odpowiedzieć pozytywnie i zdać „egzamin wstępny”, bo tak zrozumiałam pytania o księdza Sadzika. „Tygodnik Gdański” regularnie był do Maisons-Laffitte wysyłany i przez Redaktora czytany. Ponieważ pojawiały się tam nazwiska księży, to odwołania do roli, jaką w kulturze pełnił ksiądz Józef Sadzik, były oczywiste. Ale nie tylko. Bo kiedy pod koniec 1991 roku los tygodnika stał się niepewny, mówiąc wprost – groził mu upadek, jeszcze nie było takich kredytów i możliwości, żeby przeżyć – i akurat udało mi się wtedy znowu być w Maisons- Laffitte, to Jerzy Giedroyc za przykład i wręcz wzór działania dawał mi księdza Sadzika, który się nie poddawał, nie ulegał kłopotom, walczył o wydawnictwo i o swoje pomysły.

Ale też Jerzy Giedroyc uważał Centre du Dialogue za jedną z najważniejszych instytucji polskich w Paryżu, a księdza Sadzika – kto wie? – za swojego odpowiednika, może następcę, w innej, niedotykanej przez niego strefie działania.

W 1994 roku, w pallotyńskim miesięczniku „Nasza Rodzina” (nota bene jego odnowy dwadzieścia kilka lat wcześniej dokonał także ks. Sadzik!) pisał: „ze skłóconej, jak wszystkie emigracje, Polonii paryskiej na zebrania w Centre du Dialogue przychodzili wszyscy, zarówno działacze emigracyjni, jak i ludzie z kraju, a przecież był to najgorszy okres w całej ówczesnej, skomunizowanej i zsowietyzowanej Polsce. Zebrania były tylko częścią szerokiej działalności księży. Rozwinęła się ogromnie akcja wydawnicza. Stworzona została najbardziej nowoczesna drukarnia w Osny pod Paryżem połączona ze szkołą drukarską (…). Osobnym zagadnieniem były stosunki z »Kulturą«. Był to chyba jedyny ośrodek polski, z którym łączyły nas tak bliskie i serdeczne stosunki” – tak oceniał sytuację Jerzy Giedroyc.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     Tu trzeba koniecznie dopowiedzieć, że jednym z następców księdza Józefa Sadzika, po wielu latach, został ksiądz Henryk Hoser SAC. W przyszłości biskup warszawsko-praski, w roku 2000 odprowadził Jerzego Giedroycia w ostatnią drogę. Kiedy tylko „złapałam” kazanie pogrzebowe kompletnie nieznanego mi wówczas księdza, przeczytałam je kilka razy. I uznałam, że jest wybitne. I że – pisałam o tym kilka razy – powinno wejść do podręczników języka polskiego, a już na pewno powinno być lekturą obowiązkową dla tych maturzystów, którzy wybierają rozszerzoną maturę z polskiego i historii. Jest jeszcze metafizyczny, można powiedzieć, aspekt tej sprawy: nie spotkaliby się przecież, gdyby nie ksiądz Józef Sadzik, który z tyloma mieszkańcami Maisons-Laffitte potrafił znaleźć wspólny język i miał dla nich otwarte nie tyle drzwi, bo to oczywiste, ile serce, co pozwoliło im zupełnie inaczej spojrzeć na Kościół i ludzi Kościoła.
Sala na parterze paryskiego domu księży pallotynów z witrażami Jana Lebensteina. Fot. Artur Majka/Pallotyńska Fundacja Misyjna Salvatti.pl
Może dlatego ks. Henryk Hoser wskazał, jak patrzeć na „Apokalipsę” Jana Lebensteina zamówioną przez ks. Sadzika, który – jak wspominają ich przyjaciele – przez długie godziny objaśniał artyście teksty św. Jana i omawiał z nim szczegóły.

„To jest wizja tego, co przychodzi. Być może Ośrodek również się nią inspiruje. Od razu dodam, żeby nie było wątpliwości, iż Apokalipsa to nie tylko przerażająca wizja. Wyraża zarazem ogromne zaufanie do przyszłości, kiedy pewne sprawy staną się jasne, kiedy pewne rzeczy przestaną istnieć, a inne zaistnieją. Nie należy utożsamiać Apokalipsy z katastrofą. No właśnie – ta scena oświetla kolorami, swoją treścią całą salę – szczególnie w ciągu dnia, kiedy prześwietla ją słońce”– mówił ksiądz Henryk Hoser (Renata Gorczyńska, „Portrety paryskie”, co podaję za „Homo homini res sacra”, Wydawnictwo Apostolicum, Ząbki 2016).

A wracając do niezwykłości relacji księdza Sadzika z ówczesnymi wielkimi polskiej kultury, przywołam słowa Czesława Miłosza z jego głęboko przeżytego eseju, napisanego po śmierci przyjaciela (a przecież nie zaprzyjaźnili się od razu, dochodzili latami do tego stanu bardzo bliskiej współpracy twórczej i zażyłości osobistej): „zawsze byli i są duchowni oddający się naukom czy sztukom, przy starannym oddzieleniu tych swoich zajęć od swojej funkcji kapłanów. Ten rodzaj balansu na dwóch równoległych ma stare tradycje. Ponieważ Józek Sadzik pojawiał się na paryskich kolacjach jako »jeden z nas« i nie czuło się wcale jego inności, niejeden mógł mieć wrażenie, że tak to mniej więcej, jako podwójność, rozwiązuje. Jednakże wrażenie to było mylne. Jeżeli, zgodnie z nowym obyczajem, nie nosił sutanny, nie znaczy to, że chciał się upodobnić we wszystkim do wszystkich i pokłonić się światu. W okresie wielkich przemian po Soborze szukał formuły obcowania ze świeckimi i nie tak znów łatwo było ją znaleźć. Sadzik nigdy nie próbował wydać się kimś innym. Znakomicie naturalny, nie potrzebował też odruchów obronnych, jak kiedy ktoś z ironią mówi o swoim stanowisku czy zawodzie. Natomiast ukrywał swoją nieśmiałość, nie tyle prywatną, ile wynikającą ze zrozumienia dystansu pomiędzy »klerem« a środowiskiem, niecałkowicie jeszcze przezwyciężonego.” (za „Homo homini res sacra”, tam przedruk z „Nasza Rodzina” 1980).

Niebywałe dzieło

Intelektualista, który został katolickim radykałem

Abp Henryk Hoser był nietuzinkową postacią nie tylko wśród polskiego episkopatu.

zobacz więcej
W 2016 roku pallotyni pod redakcją ks. Aleksandra Pietrzyka SAC wydali arcyciekawy album „Homo homini res sacra”, z którego pochodzą liczne w tym artykule cytaty. Pisałam wtedy w tygodniku „Idziemy” o tym albumie – ale przede wszystkim o Centre du Dialogue – z zachwytem i podziwem. I z nadzieją, że album będzie też inspiracją: gdzie, jak i z kim założyć dziś warszawski Centre du Dialogue? Że przydałby się dzisiaj taki ośrodek – bardziej nad Wisłą niż nad Sekwaną – w którym wzorem tamtych paryskich lat spotykaliby się i rozmawiali ludzie z tak różnych, nieraz krańcowo odmiennych światów, jak Aleksander Smolar i Henryk Hoser SAC. Ale też napisałam wprost, że ks. Józef Sadzik SAC (1933-80), zasłużył chyba na order Orła Białego za swą niebywałą i wyjątkową działalność na rzecz integracji polskiej kultury.

Tak naprawdę tylko on jeden dokonał tego niebywałego dzieła, o którym spróbowałam teraz opowiedzieć – ani Jerzy Giedroyc, ani Mieczysław Grydzewski, ani Radio Wolna Europa czy londyński POSK – przy wszystkich ich wielkich zasługach – nie stworzyli takiej przestrzeni i miejsca spotkania, jakie dokonało się na rue Surcouf. A przecież i tam nie brakowało przeszkadzaczy czy „nieznanych” informatorów, którzy w latach najbardziej intensywnej działalności realizowali inne zadania.

Nie tyle może album, ile opisana w nim rzeczywistość Centre du Dialogue rzeczywiście stały się inspirację dla pallotyńskiej Fundacji Salvatii – i dzięki temu na rue Surcouf odbywają się w tym roku comiesięczne spotkania przypominające dzieło i jego twórców. – Ludzie nie odczytują dziś znaków czasu, a ksiądz Sadzik umiał je zobaczyć i pokazywać innym – mówi Monika Mostowska, wiceprezes Fundacji Salvatti. – I to właśnie chciałabym ożywić poprzez nasze obchody: pomagać człowiekowi poznawać Boga i odkrywać prawdę – podkreśla Mostowska, która deklaruje chęć budowy miejsca spotkania z ks. Sadzikiem, choćby tylko w internecie.

Jeden z pallotyńskich przełożonych mówił o poszukiwaniu terenów misyjnych, o wyzwaniu misyjnym, jakie wciąż na nowo staje przed pallotynami. W błysku zrozumienia zobaczyłam wyraźnie, jakim wizjonerem był ksiądz Sadzik i jak niezwykle widział teren misyjny, którym jest kultura. Z uniwersalnym przesłaniem chrześcijaństwa wchodził na ziemię nieznaną – i odwrotnie. Był prawdziwym misjonarzem tak jak ci, którzy w Afryce zaczynają od szkoły i kawałka chleba, on zaczynał od witraży i kawałka papieru, na którym drukował książki.

Żałuję, że w ślad za wyrażoną wtedy myślą – że ks. Józef Sadzik zasłużył pośmiertnie na Order Orła Białego – nie wszczęłam żadnych działań. Ale na listopadowym spotkaniu w Centre du Dialogue zadeklarowałam publicznie, że trzeba je podjąć i właśnie to robię. Nie tylko po to, aby rzeczywiście uhonorować nieogarniony, niebywały wprost wkład księdza Sadzika w polską kulturę i aby w ten sposób upamiętnić i promować jego dzieło. Ale po to, aby państwowe odznaczenie stało się zachętą, inspiracją czy wyzwaniem, aby pójść drogą ks. Józefa Sadzika, bo polska kultura bardzo takiej misji potrzebuje.

– Barbara Sułek-Kowalska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Za pomoc dziękuję księżom pallotynom z rue Surcouf na czele z księdzem superiorem Krzysztofem Hermanowiczem SAC.
SDP 2023
Zdjęcie główne: Ks. Józef Sadzik (z prawej) i Zbigniew Herbert, Paryż,1975 rok. Fot. ks. Witold Urbanowicz SAC
Zobacz więcej
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pożegnanie z Tygodnikiem TVP
Władze Telewizji Polskiej zadecydowały o likwidacji naszego portalu.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Sprzeczne z Duchem i prawem
Co oznacza możliwość błogosławienia par osób tej samej płci? Kto się cieszy, a kto nie akceptuje?
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Autoportret
Andrzej Krauze dla Tygodnika TVP.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Totemy Mashy Gessen w wojnie kulturowej
Sama o sobie mówi: „queerowa, transpłciowa, żydowska osoba”.
Felietony wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Książki od Tygodnika TVP! Konkurs świąteczny
Co Was interesuje, o czych chcielibyście się dowiedzieć więcej?