– Był człowiekiem wielkiego ducha i wielkich idei – podkreśla Monika Florek-Mostowska. – Ale też człowiekiem bardzo praktycznym, który wiedział, że do ich realizacji potrzebny jest dom, że wielkie idee muszą gdzieś mieszkać. I wznosił dla nich domy: wykupił w Ostrówku willę , w której pracowała Helenka Kowalska zanim została wybraną do objawień siostrą Faustyną i odremontował go na dom rekolekcyjny, zbudował na Pradze nowoczesny dom dla studentów, zainicjował dom warszawsko-praskich misji w Sierra Leone, a na koniec wsparł starania pallotynów i – dosłownie teraz, w ostatnich tygodniach – powstał polski dom pielgrzyma w Medjugorje. I nie szczędził na to własnych środków, o czym wiedzieli tylko nieliczni.
Medjugorje w bałkańskich górach, gdzie 40 lat temu miała objawić się – i nadal się objawiać – Matka Boża z wezwaniem do pokuty i modlitwy, było ostatnią placówką arcybiskupa Henryka Hosera. Papież Franciszek wysłał tam świeżo upieczonego emeryta z misją specjalną. W Medjugorje, które przyciąga z całego świata znękanych ludzi szukających Pana Boga i które wciąż mnie ma jasnego statusu kościelnego, abp Henryk Hoser znowu wprowadzał ład duszpasterski, budował struktury, wygładzał relacje. Nauczył się nawet miejscowego języka, kolejnego w swoim życiu – i jakże różnego od suahili czy kinyaruanda.
Wygładzał relacje jak otoczaki wygładzają się w potoku. – To było jego ulubione porównanie – wspomina Monika Odrobińska – mówił i pisał, że w rodzinie wielodzietnej, co zwłaszcza w afrykańskiej rodzinie widać gołym okiem, dzieci ocierają się o siebie we wszelkich czynnościach domowych i zabawach, i wzajemnie wciąż na siebie wpływają, wygładzają się i są sobie bliższe. I dzięki temu bliższe każdemu człowiekowi. I choć abp Hoser nie był wylewny, może nawet był powściągliwy – ale serdecznie powściągliwy – to też byliśmy jak te otoczaki i z każdej z nim rozmowy wychodziłam mądrzejsza i w większej z nim zażyłości, z poczuciem, że i on mnie rozumie. Zawsze dbał, aby przekazać mi pozdrowienia dla męża i córek, abym pogłaskała je od niego po płowych główkach, jak mówił.
– Był sobą zarówno w rezydencji biskupiej, jak i w małym mieszkanku w Ołtarzewie, w pallotyńskim domu – wtóruje Monika Florek-Mostowska.
Trudno się więc dziwić, że na uroczystości pogrzebowe zmarłego arcybiskupa odbywające się w czwartek i piątek (19 i 20 sierpnia) przyjechali pallotyni z Rwandy i Belgii, franciszkanie i świeccy z Medjugorje oraz jako przedstawiciel papieża Franciszka kard. Konrad Krajewski.
„Był dla nas wzorem i inspiracją. Człowiek otwarty i gotowy na niebezpieczne misje kościelne” – napisał następca ks. Hosera w belgijskim rektoracie, ks. Theodor Bahish z Konga, wdzięczny za wszystko, co Henryk Hoser zrobił w Rwandzie i czego nauczał. On też stawił się w katedrze św. Floriana, aby pożegnać tego wielkiego człowieka, spełnionego i pogodzonego z wolą Bożą, której ufał zawsze i wszędzie.
Zakończę jeszcze jednym cytatem z rozmowy z prof. Michałem Królikowskim: „Arcybiskup raczej kroczył za tym, do czego był wzywany niż o te rzeczy zabiegał. I zawsze pozostawał w żywym dialogu z Tym, któremu oddał swoje życie”.
– Barbara Sułek-Kowalska
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy