Historia

Tak opadała żelazna kurtyna… Jak Sowieci okradali polskich repatriantów

Z wagonów wyprowadzano bydło, konie, wyrzucano zboże, narzędzia rolnicze, meble, maszyny do szycia, a nawet pierzyny. Zboże rabowali nawet tym, którzy posiadali po 2–3 cetnary. Protesty naszych referentów, płacz i krzyk repatriantów nie pomogły nic.

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego publikujemy fragment wielkiego dzieła „Przesiedleńcy. Wielka Epopeja Polaków, 1944-1946” Grzegorza Hryciuka. Autor, profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, specjalizuje się w historii Europy Wschodniej.

Wojna i towarzyszące jej bezwzględne rozstrzygnięcia polityczne, dokonywane z pozycji siły przez ówczesne mocarstwa, doprowadziły nie tylko do trwałych zmian granicznych, lecz również do głębokich przekształceń narodowościowych na terenach etnicznego pogranicza polsko-litewskiego, polsko-białoruskiego i polsko-ukraińskiego. W sposób sztuczny, zamierzony i świadomy do granic politycznych dostosowane zostały granice „narodowe”.

W ramach swoistej inżynierii społecznej miliony ludzi różnej narodowości przesiedlono z ich miejsc rodzinnych. Procesy te w największym stopniu dotknęły ludność polską, a świadectwem tego były ponad dwa miliony mieszkańców dawnych Kresów Wschodnich, którzy do roku 1950 znaleźli się na terenach Polski w nowych granicach, przede wszystkim na obszarze nabytków terytorialnych, czyli Ziem Zachodnich i Północnych, zwanych także – w propagandowej opozycji do Ziem Utraconych – Ziemiami Odzyskanymi. Exodus Polaków ze wschodnich terenów II Rzeczypospolitej w latach drugiej wojny światowej i tuż powojennych (którego domknięcie stanowiła tzw. druga repatriacja z lat 1955-1959) był w istocie kolejnym i ostatnim etapem eliminacji polskiej obecności na terenach dawnej I Rzeczypospolitej po wydarzeniach lat 1917–1924 (rewolucji i wojnach we wschodniej Europie oraz „pierwszej repatriacji” po traktacie pokojowym w Rydze, kończącym wojnę polsko-bolszewicką). Utrata Kresów Wschodnich – podobnie jak „kresów dalszych” – II Rzeczypospolitej oznaczała opadnięcie żelaznej kurtyny, szczelnie oddzielającej dawne ziemie od reszty państwa polskiego.

Nie wyjeżdżajcie

Na początku grudnia [1944 roku – przypisek redakcji] w Drohobyczu pojawiły się ulotki z wezwaniem od… Świętego Mikołaja: „Kochane dzieci, nie wiem, czy zdążę przybyć do Was, żeby być z Wami w dzień św. Mikołaja. […] Zatrzymali mnie po drodze i oświadczyli, żebym wyjechał za granicę, ponieważ tu nie ma Polski. Jak to? Tyle lat chodzę tu do polskich dzieci, a teraz stało się to obce. Niedoczekanie wasze, pomyślałem sobie. Jestem pewny, że nikt z Polaków stąd nie wyjedzie, ponieważ te ziemie były i bezwzględnie będą polskie. Byłoby to dla mnie bolesne, jeśliby Wasza mamusia albo tatuś zapisali się na wyjazd. Do kogo wtedy tutaj przyjadę, jeśli was tutaj nie będzie. Nie wyjeżdżajcie, kochane dzieci. Prawda, jest Wam tu ciężko, dlatego że wszystkim dokoła jest ciężko. Ale to wytrzymacie, ponieważ jesteście wiernymi żołnierzami Polski. Już niedługo. Wkrótce wasz trud się zakończy, a wtedy Polska mocno przytuli was do serca, a ja wielkim samochodem przyjadę do was z prezentami”. /…/

Niezwłocznie aresztować

„Podejrzane” zachowania, próby demonstracji „swoich wpływów” przez Polaków i brak pozytywnych rezultatów umowy lubelskiej, o czym wspominał Chruszczow w swoim obszernym piśmie do Stalina jeszcze 15 listopada 1944 roku, były pretekstem do wzmożenia „pracy politycznej i czekistowskiej” wśród ludności polskiej oraz wprowadzenia „szeregu przedsięwzięć” organizacyjnych w stosunku do jej „pewnej części”.
Gdańsk, 1947. Przyjazd repatriantów ze wschodu. Fot. PAP
O mocno antypolskiej postawie i retoryce Chruszczowa świadczył zresztą szereg innych wypowiedzi I sekretarza CK KP(b)U i przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych USRR m.in. na naradach partyjnych we Lwowie, gdzie wzywał podwładnych do bezpardonowej walki z polskimi nacjonalistami, sabotującymi proces przesiedlenia ludności polskiej na zachód. Intensyfikacja działań czekistowskich i związane z tym coraz lepsze rozeznanie w działalności i strukturach polskiej konspiracji niepodległościowej pozwoliły radzieckim organom bezpieczeństwa – zarówno pionowi NKGB, jak i NKWD – na przygotowanie i przeprowadzenie masowej operacji aresztowań „polskiego elementu – kontrrewolucyjnego, nacjonalistycznego, antyradzieckiego”.

Dwudziestego grudnia 1944 roku ludowy komisarz spraw wewnętrznych ZSRR Ławrientij Beria wydał rozkaz nr 524 o zatrzymaniu „uczestników białopolskiego podziemia «AK» i polskich elementów reakcyjnych”. W ostatniej dekadzie grudnia i pierwszych dniach stycznia 1945 roku aresztowania objęły wszystkie tzw. zachodnie obwody USRR. Operację, choć już z mniejszym natężeniem, kontynuowano w kolejnych miesiącach.

Niewątpliwie przyczyniło się do tego polecenie Bogdana Kobułowa, zastępcy ludowego komisarza bezpieczeństwa państwowego ZSRR Wsiewołoda Mierkułowa, który w szyfrotelegramie nr 14, rozesłanym 11 stycznia 1945 roku do jego podwładnych na Ukrainie, Białorusi i Litwie za „główną przyczynę powolnego przesiedlenia Polaków” uznał „działalność wywrotową polskich organizacji nacjonalistycznych i pojedynczych osób prowadzących agitację przeciwko wyjazdowi do Polski”.

„W celu przerwania wrogiej działalności nacjonalistów polskich, którzy przeszkadzają w przesiedleniu Polaków”, Moskwa polecała: „1. Wzmóc działalność agenturalną prowadzącą do wykrycia osób, które prowadzą agitację przeciwko przesiedleniu Polaków do Polski i rozpowszechniają najróżniejsze prowokacyjne pogłoski. 2. Osoby prowadzące agitację przeciwko przesiedleniu Polaków, albo w jakikolwiek inny sposób przeszkadzające temu, niezwłocznie aresztować. 3. Śledztwo w niniejszej sprawie prowadzić w trybie przyspieszonym”.

Żadnego efektu

Dyrektywy te zostały przesłane do wszystkich zarządów NKGB w tzw. Zachodniej Ukrainie i wprowadzone w życie. Już dziesięć dni później pułkownik Władimir Majstruk, naczelnik obwodowego zarządu NKGB w Drohobyczu, raportował: „W celu zabezpieczenia wykonania wszystkich przedsięwzięć związanych z przesiedleniem Polaków i przerwania antysowieckiej działalności członków polskiego podziemia oraz poszczególnych osób prowadzących agitację na rzecz niewyjeżdżania do Polski kontynuujemy aresztowania. Sieć agenturalno-informacyjną kierujemy na wykrycie osób prowadzących wrogą działalność. Jednocześnie w stosunku do najbardziej charakterystycznych spraw osób aresztowanych za prowadzenie agitacji przeciwko przesiedleniu Polaków kończymy w trybie przyśpieszonym śledztwo w celu oddania ich pod sąd”.

Uwięzienie kilku tysięcy ludzi, masowe, jawne zatrzymania osób cieszących się nierzadko ogromnym zaufaniem i szacunkiem polskiej społeczności, takich jak sędziwy biskup łucki Adolf Szelążek czy kilkudziesięciu profesorów i wykładowców uniwersytetu i politechniki we Lwowie, wywołały głęboki wstrząs i przerażenie wśród mieszkańców południowo-wschodnich kresów. /…/ Główny pełnomocnik Stanisław Pizło nieustannie monitował u swoich radzieckich odpowiedników w sprawie aresztowań, zwłaszcza w wypadku tych osób, które wcześniej zdążyły się zarejestrować na wyjazd. Starania te oczywiście żadnego efektu nie przyniosły. /…/

Rabowali nawet pierzyny

Polacy zostali sprowadzeni do roli siły roboczej, wciąż wykonują najgorszą pracę

Kiedy 4 tysiące kilometrów od kraju, na zabitych wsiach zobaczy się ludzi przywiązanych do polskości i wiary katolickiej, to coś człowieka porusza.

zobacz więcej
Moment załadunku stanowił dla miejscowych lokalnych „naczalników” i czynowników ostatnią, ale bardzo sprzyjającą okazję do grabieży i rabunku. Do polskich i ukraińskich władz ewakuacyjnych zewsząd dochodziły doniesienia o bezprawnych rewizjach kończących się konfiskatami, czyli przywłaszczeniem mienia przesiedleńców. Szerokim echem na Wołyniu odbił się przypadek grabieży dokonanej 25 czerwca w Kiwercach, gdzie „pod koniec ładowania transportu około 10-ej wieczór (czasu warszawskiego) pojawili się na rampie jacyś uzbrojeni ludzie, którzy z bronią w ręku zaczęli rabować mienie zgromadzonej na rampie ludności, wyzywając ludność ostatniemi słowy, w szczególności kobiety. Rozpoczęli rabunek od tego, że podeszli do rzeczy pozostawionych pod opieką dzieci szukając rzekomo ukrytej broni, biorąc natomiast wszystko, co wpadło im w ręce, jak worki itp. Na krzyk zgromadzonej na rampie ludności, wzywającej ratunku, nadbiegł referent terytorialny ob. Jerzy Trautman, który w tej chwili był zajęty ładowaniem bydła po drugiej stronie rampy. Na interwencję ob. Trautmana napastnicy odpowiedzieli krzykiem i groźbą, wołając «ochodi, bo ubjom» – wtedy ob. Trautman łącznie z przedstawicielem strony sowieckiej ob. Wiktorem Caregrodzkim, od których osobnicy ci zażądali wylegitymowania, udali się do miejscowego NKWD kolejowego, wzywając pomocy i interwencji. Okazało się, że inicjatorem tego zajścia był lejtnant miejscowego NKWD, rzekomo wysłany przez swego naczelnika po zakup mebli od ewakuującej się ludności polskiej ”.

W dniu 27 lipca bardzo podobna sytuacja zdarzyła się podczas załadunku transportu w Hołobach w kowelskim rejonie ewakuacyjnym. Pracownicy kolejowego oddziału NKWD rozpoczęli rewizję dobytku 250 polskich rodzin zgromadzonych na rampie. Pod pretekstem, że nie wolno przewozić mebli, zaczęli je sobie przywłaszczać. Nakazano wyładunek jednej z polskich rodzin, oskarżonej o kradzież konia inwalidzie wielkiej wojny ojczyźnianej. Gdy nieszczęśników wyciągnięto z wagonu, inwalida stwierdził, że konia mu nie ukradziono, i uciekł. Zlekceważono zupełnie ukraińskiego przedstawiciela ds. ewakuacji, który opisał to później w swoim sprawozdaniu: „Po mojej osobistej interwencji o przerwanie takich bezeceństw naczelnik kolejowego NKWD próbował mnie aresztować. Byłem zmuszony wezwać na rampę sekretarza hołobskiego rajkomu KP(b)U i zażądałem bezzwłocznego usunięcia z rampy wszystkich niepotrzebnych ludzi, ale to nie nastąpiło, sekretarz rajkomu KP(b)U powiedział tylko owym pracownikom, żeby nie mieszali się w sprawę załadunku, ale po tym wszyscy zostali na rampie, robiąc te lub inne bezeceństwa” .

Jeszcze bardziej drastyczne było zajście w Trembowli: „w dniu 3 VIII na st. Trembowla dla repatriantów podane było kilkadziesiąt wagonów. Referenci do spraw ewakuacji, ze strony polskiej ob. Maślukiewicz i ze strony ukraińskiej T. Milenikowa, rozpoczęli ładowanie transportu. W trakcie ładowania na rampę wkroczyły miejscowe władze NKGB, NKWD, Rajpartkomu [rejonowego komitetu partii], Rajispołkomu [rejonowego komitetu wykonawczego] i Rajnarkomzagu [rejonowego pełnomocnika Ludowego Komisariatu Zaopatrzenia] z wojskiem i rozpoczęły masową rekwizycję mienia repatriantów. Z wagonów wyprowadzano bydło, konie, wyrzucano zboże, narzędzia rolnicze, meble, maszyny do szycia, a nawet pierzyny. Zboże rabowali nawet tym, którzy posiadali po 2–3 cetnary. Protesty naszych referentów, płacz i krzyk repatriantów nie pomogły nic. Osiem wagonów w ten sposób załatwionych przez władze miejscowe zostało natychmiast odesłanych na zachód bez kart ewakuacyjnych, bez spisu formy N10. Dnia 4 VIII egzekucja rozpoczęła się na nowo. Gospodarzom, którym jednego dnia zabrano już część mienia, na drugi dzień zabierano z tych samych wagonów dodatkowo: konie, krowy, zboże, narzędzia rolnicze i in. Oczyszczonych w ten sposób 16 wagonów repatriantów wysłano, jak i poprzednio, bez dokumentów przez Tarnopol na zachód”.
Wydawnictwo Literackie, 2023
Najbardziej bolesne dla przesiedleńców ze wsi było pozbawienie ich najcenniejszej części majątku, dającej szansę na przetrwanie podróży, a także pierwszych dni i miesięcy w nowym miejscu zamieszkania – krów. Do jednej z bardziej spektakularnych prób pozbawienia Polaków dobytku doszło w kwietniu w Rodatyczach. Pełen dramatyzmu opis tej akcji ekspropriacyjnej został zawarty w interwencji Stanisława Pizły, przekazanej na ręce ukraińskiego głównego przedstawiciela:

Metoda „na epidemię”

„Na podstawie przeprowadzonego przeglądu weterynaryjnego krów przeznaczonych do załadowania pierwszym ewakuacyjnym pociągiem z Rodatycz, na ogólną liczbę 122 krowy, jako nie nadające się do ładowania skwalifikowano 44 krowy, które natychmiast ich właścicielom zabrano, nie wystawiając żadnych kwitów. Mojego pracownika chcącego policzyć odebrane krowy, p. Szmatko nie dopuścił, używając do tego funkcjonariusza milicji. Sam on biegał koło pociągu z rewolwerem w ręce, strzelając od czasu do czasu w powietrze na postrach. Referent ukraińskiej strony p. Ignatenko podczas interwencji przy pociągu został uderzony przez żołnierza kolbą w pierś. Działo się to w obecności waszego Przedstawiciela P. Siwca i mojego Pełnomocnika ob. Sobczaka, którzy okazali się bezradni. Na drugi dzień po załadowaniu milicja otoczyła pociąg i zastępca Przewodniczącego Rajispołkomu i naczelnik Finoddziału p. Szmatko oraz miejscowy naczelnik NKWD wyrzucili z wagonów wszystkie sprzęty i odwieziono je do Selrady. Następnie podobny przegląd weterynaryjny przeprowadzono u ludności polskiej na krowy znajdujące się jeszcze w domach. Na ogólną ilość zbadanych ponad 500 krów zakwestionowano i odebrano ponad 60% nie zważając, że nie ma jeszcze wagonów na transport, że pozbawia się rodziny obarczone licznym potomstwem kropli mleka. Nie uwzględniono żadnych próśb ani interwencji. Podobne badania weterynaryjne przeprowadzone zostały na konie i około 40% tychże zostało uznane za chore. /…/ Do innej wyjątkowo bezczelnej próby odebrania bydła doszło we wrześniu na stacji Łanczyn. Już 13 sierpnia mieszkańcy wsi Łanczyn, Wiśniowiec i Majdan Średni z całym swoim dobytkiem, w tym inwentarzem żywym, zgromadzili się na rampie w Łanczynie. Wagonów mimo zapowiedzi do drugiej połowy września nie dostarczono, a ludność przez cały ten czas siedziała z dziećmi i bydłem pod gołym niebem na stacji. Tymczasem 18 września pojawił się lekarz weterynarii, który stwierdził wśród bydła dwa przypadki łagodnej pryszczycy. Władze kolejowe odmówiły przewozu „zarażonego bydła” . Krowy miały zostać oddane do punktu skupu. /…/

Metoda „na epidemię chorób zwierzęcych” była stosowana dość regularnie – w kwietniu usiłowano pozbawić znacznej części koni i krów ewakuowanych z okolic Brodów, na początku lipca chciano posłużyć się nią także wobec mieszkańców kilkunastu wsi drohobyckiego rejonu ewakuacyjnego. W sierpniu na terenie rejonu złoczowskiego sporządzano spisy krów rasy holenderskiej i z góry zapowiadano ludności polskiej, że nie podlegają one wywozowi, więc weterynarze nie wydawali „zaświadczeń o zdrowotności bydła” potrzebnych do wyjazdu. Z kolei pod koniec sierpnia w rejonie Podwołoczysk „przed wyjazdem na rampę polsk[iej] ludn[ości] została ogłoszona kwarantanna na konie i bydło. Pisemnych uzasadnień na to brak”. Pazerności i uwagi radzieckich urzędników nie umykał niekiedy nawet drób, jak w rejonach Hliboka i Storożyniec w obwodzie czerniowieckim. Zakaz jego wywozu z powodu „choroby kurzej” nie znajdował oczywiście potwierdzenia w żadnym rozporządzeniu „władz miejscowych”.

Maszyna potrzebuje smaru

W wypadku co bogatszych rodzin miejskich szczególnie łakomym kąskiem dla przedstawicieli lokalnych władz były fortepiany, pianina czy nawet fisharmonie, których wywóz był stale utrudniany lub uniemożliwiany. W sytuacji, gdy nie dało się udowodnić, że właściciel instrumentu jest zawodowym muzykiem, lepiej było go wcześniej sprzedać. Latem 1945 roku za pianino we Lwowie można było otrzymać 6 kilogramów suszonych śliwek, 2 kilogramy cukru i 6000 rubli.

ODWIEDŹ I POLUB NAS
Nawet podstawienie wagonów i załadunek nie dawały gwarancji, że transport natychmiast ruszy. Godzina, a często i dzień odjazdu były niewiadomą i niespodzianką, zarówno dla wszystkich przesiedleńców, jak i dla pracowników aparatu przesiedleńczego. Oczekiwanie w wagonach na stacji, co było problemem już wiosną i latem, późną jesienią stawało się prawdziwą udręką. Trzeciego grudnia 1945 roku sfrustrowany referent transportowy pełnomocnictwa w Stanisławowie sporządził następujący protokół: „Dnia 29 listopada rb. podstawiono na rampę towarową w Stanisławowie 30 wagonów do ładowania dla ewakuowanych obywateli polskich. Wieczorem transport był w większej części załadowany, a w zupełności był gotów do drogi dnia 30 listopada o godz. 8-mej rano. Transport ten dotychczas jeszcze nie odszedł (dnia 3 XII godz. 10 ½), a władza kolejowa nie daje zapewnienia, kiedy transport odejdzie, gdyż «dispetczer» [dyspozytor] nie wie, jaka jest ilość hamulców w pociągu, mimo że stoi on już 5 dni na stacji. Obecnie transport odstawiony jest na boczny tor”.

Wzorem lokalnych urzędników na przesiedleńcach żerowali również pracownicy kolei. Po załadowaniu wagonów odbywała się kontrola techniczna i – w momencie kiedy znana była ich liczba – sprawdzanie hamulców, które oczywiście potwierdzało szereg usterek. Najlepszym sposobem ich usunięcia okazywało się zebranie przez przesiedleńców odpowiedniej kwoty w rublach lub/i słoniny oraz bimbru i wręczenie ich kolejarzom. Bimber bywał też najskuteczniejszym remedium na awarie lokomotyw albo brakujący jakoby węgiel do parowozu: „Myśleliśmy, że pod wieczór ruszymy w dalszą drogę […]. Ale nasze nadzieje na odjazd przed nocą okazały się płonne. Ruski maszynista zaczął nam tłumaczyć, że wprawdzie maszyna jest gotowa, ale nie ruszy, bo potrzebuje smaru i paliwa. Aż nadto dobrze zrozumieliśmy jego aluzję. Ponieważ mój starszy brat (na zasadzie wyboru) pełnił funkcję kierownika transportu, zwołał więc naradę i postanowiono wręczyć maszyniście dwa litry bimbru i kawałek wędzonej słoniny. Poskutkowało o tyle, że po północy ruszyliśmy”.

– Grzegorz Hryciuk

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Tytuł i śródtytuły od redakcji
SDP2023
Tygodnik TVP jest laureatem nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Zdjęcie główne: Gdańsk, 1947 rok. Przyjazd repatriantów ze wschodu. Przeładunek dobytku z wagonu kolejowego. Fot. PAP
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.