Donos na Trojanowską, Sipińska bije się z Rodowicz, Niemen krzyczy. Za kulisami Opola
sobota,13 czerwca 2015
Udostępnij:
Ewę Demarczyk trzeba było wypychać na scenę, Anna German śpiewała w strugach deszczu, a towarzyszący jej muzycy wylewali wodę z instrumentów. To tylko nieliczne w wielu zabawnych sytuacji, jakie wydarzyły się na scenie opolskiego amfiteatru i za kulisami festiwalu.
Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu to nie tylko śpiew, muzyka i przeboje, które śpiewała cała Polska. To także anegdoty i wpadki, które artystom przytrafiały się zarówno na samej scenie, jak za kulisami. – Wiele z nich opowiadanych jest setki razy na pofestiwalowych bankietach, stały się kultowymi wręcz historiami – mówi dziennikarka muzyczna Maria Szabłowska.
Tak jak artyści i śpiewane przez nich piosenki, tak równie ważna była w Opolu konferansjerka, czyli telewizyjni, ale nie tylko prezenterzy, którzy śpiewających zapowiadali. Podczas pierwszego festiwalu w Opolu role te powierzono Piotrowi Skrzyneckiemu, Jackowi Fedorowiczowi oraz Lucjanowi Kydryńskiemu. Z nich trzech to właśnie ten ostatni był przez wiele lat kojarzony z imprezą.
Lucjan Kydryński stał się mistrzem konferansjerki opolskiego festiwalu (fot.PAT)
– Było może bardziej szaro, ale też bardziej wesoło – wspomina Zbigniew Wodecki. Okna blokowisk zawsze pulsowały w rytm rodzących się w amfiteatrze przebojów.
Na początku jego kariery uważano, że ani do radia, ani do telewizji się nie nadaje ze względu na wadę wymowy i charakterystyczny sposób wymawiania „r”. To jednak szybko stało się jego znakiem rozpoznawczym, a Kydryński zyskał miano „mistrza estrady”.
– Pokazywał jak się na niej zachowywać. Pamiętam festiwal, na którym towarzyszyła mu na estradzie modelka, która przez cały czas ładnie się uśmiechała i powiedziała tylko dwa słowa: „Dobranoc państwu". Kydryński był konferansjerem, erudytą i krytykiem zarazem – wspominał w jednym z wywiadów Krzysztof Materna.
Ta wzorcowa konferansjerka sprawiała, że czasem kradł show zapowiadanym przez niego artystom. – Bywały momenty, gdy ludzie nie słuchali tego, co śpiewają artyści, ale skupiali się na tym, o czym mówi właśnie Kydryński. Czasem zapowiadał piosenkarzy tak barwnie, że to, co prezentowali, nie okazywało się już tak atrakcyjne – śmieje się Maria Szabłowska.
Jerzy Połomski wielokrotnie wspominał, że nigdy nie przyłapał Kydryńskiego na niepotrzebnych słowach. Konferansjer zawsze trafiał w sedno, jego zapowiedzi były proste, konkretne i rzeczywiście potrafiły porwać tłumy.
Bywały momenty, gdy ludzie nie słuchali tego, co śpiewają artyści, ale skupiali się na tym, o czym mówi Kydryński
Czesławowi Niemenowi nie spodobała się krytyka ze strony jednego z dziennikarzy (fot.PAT)
Niemen krzyczy na „numer jeden”
Festiwal ewoluował wraz z kolejnymi latami i dekadami. Zmieniała się muzyka, zmieniały się gusta i fascynacje. Nie wszystkim podobało się to, co prezentowały młode pokolenia artystów. I vice versa. Nie wszyscy artyści z pokorą i spokojem znosili słowa krytyków starej daty.
Tak było w przypadku Czesława Niemena. – Czesław w 1967 roku w Opolu zaśpiewał piosenkę „Dziwny jest ten świat”. Był wtedy na etapie fascynacji czarnymi rytmami, Jamesem Brownem. Zaśpiewał ten utwór, a właściwie go wykrzyczał – wspomina Maria Szabłowska. Krytykiem „numer jeden” w tamtych czasach był niejaki Andrzej Wróblewski.
- To, co napisał, było uznawane za święte. Nie spodobała mu się ta piosenka. Zresztą w ogóle starszemu pokoleniu debiutujący wówczas Czesław Niemen w ogóle się nie podobał. W swojej recenzji zapytał: „Na kogo pan tak krzyczy, panie Niemen?”. Czesława bardzo to zirytowało i postanowił odpowiedzieć Wróblewskiemu. Powiedział mu, że krzyczy na tych wszystkich, którzy są zawistni, nie pozwalają mu się rozwijać, a sami niczego nie osiągnęli – opowiada Szabłowska.
Warto przypomnieć, że piosenka „Dziwny jest ten świat” powstała po tym jak Niemen usiłował zrobić karierę we Francji. – Cała branża mu tego strasznie zazdrościła, że mógł podjąć taką próbę, że próbuje się wybić – dodaje.
Marylę Rodowicz konkurencja próbowała wygryźć z udziału w festiwalu m.in. telefonem o chorej mamie (fot.PAT)
Choć wydawać by się mogło, że na festiwalu, nazywanym „świętem polskiej piosenki” wszyscy żyli w pełnej zgodzie, zazdrości i konkurencji między artystami nie brakowało. – Konkurencja między artystami już od początku istnienia festiwalu była silna. Gdy Maryla Rodowicz zaczynała być popularną i rozpoznawaną przez publiczność gwiazdą, ktoś co chwila robił jej żarty. Pamiętam, że pewnego razu ktoś zadzwonił, że jej mama jest chora. Maryla w popłochu biegła, żeby zadzwonić do domu i dowiedzieć się, co się stało, a trzeba pamiętać o tym, że łączność międzymiastowa w tamtych czasach była utrudniona. Oczywiście okazało się, że mama była zdrowa, a ktoś rozsiał plotkę, by pozbyć się konkurencji. Innym razem ktoś Maryli schował nuty. Takie rzeczy się zdarzały, ale najwięcej działo się nie na scenie, ale po występach, na bankietach – wspomina Szabłowska.
Sipińska rzuca w Rodowicz truskawką
To jednak nie jedyny incydent festiwalowy związany z Marylą Rodowicz. Przez lata i tak naprawdę do dziś koledzy z branży zastanawiają się, czy bójka między nią a Urszulą Sipińską na opolskiej scenie była zainscenizowana, czy nie do końca.
Sytuacja miała miejsce podczas koncertu „Nastroje, nas troje”. – Siedziałam wtedy na widowni i byłam przekonana, że dziewczyny biją się na niby. Gdy Urszula ubrana na biało wraz z towarzyszącym jej chórkiem śpiewała swoją piosenkę, za jej plecami pojawiła się Maryla z chórkiem ubrana na czarno i zaczęły przedrzeźniać Urszulę. Na ten obrót spraw zareagowali także panowie Gołas, Młynarski i Kofta. Urszula się zezłościła i rzuciła w Marylę bodajże truskawką ze stojącego na scenie stołu z warzywami i owocami, który był dekoracją. Artystki zaczęły się szamotać, bić kapeluszami. Skończyło się wyrwaniem rękawa w marynarce Urszuli. Po koncercie plotkowano, że ta bójka, choć na takową wyglądała, wcale nie była zamysłem reżysera. Maryla po latach potwierdziła te plotki, a Urszula przez lata mówiła, że było to wymyślone, po czym zmieniła swoją wersję zeznań i twierdziła, że to Maryla się na nią wkurzyła. Jak widać coś jest na rzeczy, ale ostatecznej prawdy pewnie nigdy nie poznamy – śmieje się Szabłowska.
Izabela Trojanowska swoim występem oburzyła krakowski ZSMP (fot. PAT)
Trojanowskiej dostaje się za krawat
Stuprocentową prawdą, a nie plotką, był konflikt między Izabelą Trojanowską a zarządem krakowskiego Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej. W 1981 roku, gdy piosenkarka śpiewała w Opolu, była znana głównie jako aktorka filmów, których akcja rozgrywała się w 20-leciu międzywojennym.
Trojanowska zaskoczyła wszystkich nie tylko śpiewem, ale również, a może przede wszystkim, swoim wizerunkiem, bardzo nowoczesnym, odbiegającym od tego jaki znano z filmów.
Nowoczesna, poważna, trochę kpiąca wykonała piosenkę „Podaj cegłę” wystylizowana na wyluzowaną działaczkę ZSMP. Zarząd krakowskiego oddziału tejże instytucji wystosował oficjalny protest za sprofanowanie ich symbolu. Był nim czerwony krawat, który Trojanowska podczas występu miała na szyi.
Cerekwicka odbiera nagrodę za górala
Podczas festiwalu nie brakowało także niezbyt przyjemnych wpadek. Zdarzało się, że nagrodę odbierał nie ten artysta, który powinien. Tak było podczas konkursu Premier na 45. KFPP. Konkurs wygrał zespół Zakopower, który wykonał piosenkę „Bóg wie gdzie”. Widzowie zgromadzeni przed telewizorami i ci w amfiteatrze mogli śledzić wyniki głosowania, bo były one widoczne na telebimach znajdujących się na scenie. Jakież było zdziwienie wszystkich, gdy po odbiór nagrody poproszono Katarzynę Cerekwicką, która zajmowała dość odległe miejsce. Błąd szybko naprawiono, ale obydwoje artyści nie kryli oburzenia. Sebastian Karpiel – Bułecka zapowiedział nawet, że odda statuetkę piosenkarce, ale koniec końców pozostała ona w rękach górali. Sama zwycięska piosenka niestety trochę przepadła.
Nagroda dla zespołu Zakopower trafiła przez pomyłkę w ręce Katarzyny Cerekwickiej (fot. PAT)
Małe garderoby, kapryśna pogoda
A jak festiwal wygląda za kulisami? – Gdy w 1963 roku budowano amfiteatr, nikt nie miał pojęcia jak festiwale będą wyglądały za kilkadziesiąt lat, ile sprzętu i osób jest do tego potrzebne. O ile scena jest dosyć duża, to zaplecze nawet po przebudowie amfiteatru wciąż pozostało bardzo małe. Tradycją jest już kolejka czekających na umalowanie artystów, nie ma mowy, aby wszyscy zajmowali oddzielne garderoby. Bywa, że jedna jest dzielona pomiędzy dwie, a nawet trzy osoby. Gdy wraz z Joanną Moro prowadziłam koncert na 50-lecie Opola, ledwo udało się tam zmieścić jej sukienki. Dla nas miejsca już niestety nie starczyło – opowiada Szabłowska.
Dodaje, że w Opolu najbardziej kapryśna oprócz niektórych gwiazd jest pogoda. – Częściej pada niż świeci słońce, choć zdarzały się takie festiwale, na których nawet podczas koncertów upały sięgały 30 stopni. Klimatyzacji ani na scenie, ani w garderobach nie ma, więc każdy albo szybko z prób uciekał do hotelu, albo siadał w skrawku cienia, jaki znalazł na znajdujących się na widowni ławkach – mówi.
Pogodowe wspomnienia z festiwalu w Opolu można znaleźć w książce Anny German. Artystka wspomina, że gdy na opolskiej scenie śpiewała „Tańczące Eurydyki” jeszcze podczas popołudniowych prób świeciło piękne słońce. Dopiero podczas koncertu i jej występu zaczęła się burza i ulewa, jakiej - jak pisze - „nigdy potem nie widziała”. Amfiteatr nie był wtedy zadaszony tak jak dziś. Muzycy nie mieli parasolek, wylewali wodę z instrumentów, ale oklaski i krzyki rozgrzewały tak samo jak upalna wówczas pogoda - wspominała German. Deszcz najwyraźniej przyniósł jej szczęście, bo zdobyła drugą nagrodę w konkursie piosenki aktorsko-literackiej.
Muzycy nie mieli parasolek, wylewali wodę z instrumentów, ale oklaski i krzyki rozgrzewały tak samo jak upalna wówczas pogoda - wspominała German
Anna German występowała w strugach deszczu (fot. PAT)
Demarczyk wypychana na scenę
A która z gwiazd ma wygórowane wymagania? Do dziś z sentymentem wspominane są spóźnienia i kaprysy Violetty Villas. Wykonawczyni takich przebojów jak „Oczy czarne”, czy „Mamo” potrafiła godzinami przygotowywać się do występów czy prób i je opóźniać. Zdarzało się jej również przebierać przez 20 minut w trakcie trwania koncertu. To sprawiało, że prowadzący nie mieli łatwego zadania.
Bywało także, że występujących artystów zżerała ogromna trema. Tak było w przypadku młodej, zestresowanej dziewczyny, którą trzeba było siłą wypchnąć na scenę. – Gdyby ktoś tego w tamtym momencie w 1963 roku nie zrobił, być może nigdy „Karuzela z Madonnami” Ewy Demarczyk nie stałaby się popularną piosenką – mówi Szabłowska.
Wszystkie informacje związane z festiwalem można śledzić na stronie festiwalopole.tvp.pl. Tam też będzie można obejrzeć transmisje wszystkich koncertów oraz wywiady z gwiazdami tegorocznego festiwalu, które na opolskim rynku przeprowadzą Maria Szabłowska i Krzysztof Szewczyk.
Gdyby ktoś w 1963 roku nie wypchnął Ewy Demarczyk na scenę, być może nigdy „Karuzela z Madonnami” nie stałaby się popularną piosenką
Zdjęcie główne: Festiwal w Opolu to nie tylko piosenki, ale i skandale oraz zabawne anegdoty (fot. PAT)