„Czas się rozjechał. Pamiętam chaos informacyjny i gonitwę myśli”
niedziela,
10 kwietnia 2016
– Około godziny 9.30, może 9.40 zrozumiałem, że stało się najgorsze i wszyscy zginęli – mówi Wojtek Cegielski, dziennikarz, który 10 kwietnia 2010 roku relacjonował wydarzenia ze Smoleńska. Kiedy po 6 latach wraca myślami do tamtych zdarzeń, wspomina podróż powrotną do Polski.– Cała droga odbyła się bez słowa. W absolutnej ciszy. Nikt się nie odzywał – wspomina.
Wojtek Cegielski, dziennikarz Polskiego Radia rankiem 10 kwietnia 2010 roku poleciał do Smoleńska Jakiem 40 z innymi dziennikarzami. I kiedy czekał na przylot prezydenckiego Tu-154 okazało się, że szczegółowo rozpisany na ten dzień plan miał lec w gruzach. Po 6 latach opowiada, że z tamtych chwil zaraz po tragedii utkwił mu w pamięci chaos informacyjny i gonitwa myśli.
– Nie docierało do mnie, co się właściwie stało. Na początku kiedy usłyszeliśmy pierwsze informacje o problemach z lądowaniem myśleliśmy: znowu jakiś kłopot i znowu będzie dyskusja o stanie maszyn dla VIP-ów – wspomina i dodaje, że fakt, że samolot naprawdę spadł był nie do wyobrażenia.
„Wszystko pamiętam jak przez mgłę”
Ale kiedy zobaczył, że jeden z doświadczonych reporterów TVP Info nagle zaczyna biec, ruszył za nim. – Wtedy zaczęło do mnie docierać, że stało się coś złego, że to poważna sprawa. Potem wszystko pamiętam jak przez mgłę – opowiada. Drogę samochodem na smoleńskie lotnisko. Zamkniętą bramę i funkcjonariuszy, którzy zaczęli zagradzać dostęp. A do tego kołaczące w głowie myśli. - Na pokładzie było wiele osób, które dobrze znałem i często spotykałem w swojej pracy - dodaje.
„Jakby rzeczywistość przechodziła obok”
– Około godziny 9.30, może 9.40 zrozumiałem, że stało się najgorsze i wszyscy zginęli – mówi. Potem czas się rozjechał. Robił relacje dla radia i wejścia na żywo w TVP Info. – Ale czułem się, jakby zamknięty w jakiejś bańce mydlanej. Jakby rzeczywistość przechodziła obok – wspomina. Zebranie myśli dodatkowo utrudniał fakt, że co chwilę odbierał telefon od znajomych i rodziny, którzy sprawdzali, czy żyje.
Kiedy Cegielski po 6 latach wraca myślami do tamtych zdarzeń zdradza, że wiele zatarło się w pamięci, ale najbardziej utkwiła mu podróż do Polski. Po południu do jaka wsiedli dziennikarze i minister Jacek Sasin. – Cała droga odbyła się bez słowa. W absolutnej ciszy. Nikt się nie odzywał – wspomina dziennikarz.
Widział zarys ogona, fragmenty maszyny
A tam prowadzący program Sławomir Siezieniewski słuchał konferencji MSZ. Przyznaje, że o śmierci wszystkich pasażerów tamtego lotu dowiedział się w tej samej chwili, co widzowie.
W Smoleńsku Olechowski wciąż nie mógł uwierzyć w to, co jest przed nim. Widział zarys ogona, fragmenty maszyny, ale wciąż trudno mu było uwierzyć, że prezydent i reszta pasażerów nie żyje. Potem przyznał, że ogrom tragedii dotarł do niego tak naprawdę dopiero w Warszawie pod Pałacem Prezydenckim.