Harcerki walczą do końca życia. Wyklęta „Iskierka” o swoich losach
niedziela,
19 czerwca 2016
Były młode i miały całe życie przed sobą. Choć wiedziały, że grozi im zesłanie do łagrów, narażały swoje życie, nawet po zakończeniu wojny. – Musiałyśmy walczyć do końca, by oddać swoje życie za Ojczyznę, może z rozpaczy, ale tak byłyśmy wychowane – mówi Stanisława Kociełowicz „Iskierka”, jedyna żyjąca bohaterka książki „Dziewczyny wyklęte 2”. Portalowi tvp.info opowiedziała o swojej kilkuletniej gehennie w łagrach i jak udało jej się przeżyć i wrócić do Polski.
Żołnierze wyklęci, często nazywani też niezłomnymi stanowili antykomunistyczny i niepodległościowy ruch partyzancki, stawiający opór sowietyzacji Polski i podporządkowaniu jej ZSRR. Swoimi działaniami starali się toczyć nierówną walkę ze służbami bezpieczeństwa ZSRR i tymi w Polsce. Liczbę członków grup konspiracyjnych szacuje się nawet na 120-180 tysięcy osób.
Choć nieliczni, ukrywając się w lasach, nie poddawali się przez kilkanaście lat od zakończenia wojny, to w praktyce większość organizacji zbrojnych upadła na skutek braku reakcji mocarstw zachodnich na sfałszowanie wyborów do Sejmu w styczniu 1947 i powyborczej amnestii. W walkach podziemia z władzą komunistyczną zginęło łącznie około 15 tys. ludzi.
Upamiętnienie po latach zapomnienia
Przez kilkadziesiąt lat milczano o ich bohaterskiej postawie i dopiero w ciągu ostatnich lat doczekali się upamiętnienia. Temu służy ustanowiony w 2011 roku Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” oraz najwyższe odznaczenia państwowe, pośmiertnie wręczane rodzinom. Niewielu z nich dożyło tej chwili, a jedną z takich osób jest Stanisława Kociełowicz ps. „Iskierka”. Jej historia doskonale wyjaśnia na czym polegała owa niezłomność tych przeważnie młodych ludzi.
Przerwane dzieciństwo i nauka
Gdy wybuchła wojna była niespełna 10-letnią dziewczynką, zamieszkałą wraz z rodzicami i młodszym rodzeństwem w Kolonii nieopodal Wilna. – Do 1939 roku było cudownie, wspaniale, taka oaza – przypomina sobie. Szczęśliwe dzieciństwo i pierwsze lata szkolnej edukacji przerwała jednak najpierw radziecka, a potem niemiecka okupacja. – Mogliśmy obserwować, co się dzieje w Wilnie, nawet jak bomby leciały. Spoglądaliśmy na to ze zgrozą, ale i ze spokojem, bo u nas na szczęście żadna bomba nie spadła – wspomina ten czas pani Stanisława.
Harcerstwo na całe życie
W 1942 roku wstąpiła do konspiracyjnego harcerstwa, gdzie nauczano wielu przydatnych umiejętności, jak zasady łączności, pierwsza pomoc czy alfabet Morse’a. Jako harcerka zetknęła się z niebezpieczeństwem wojny oraz ze śmiercią. – Nam nie pozwalano bezpośrednio opiekować się rannymi, ale musiałyśmy przynosić posiłki czy wynosić meldunki. Za młode byłyśmy – zauważa.
To wtedy w tej młodej dziewczynie ukształtowała się postawa patriotyczna, dzięki której nie bała się podejmować ryzyka i narażać własnego życia. – Harcerstwo, nauczyciele z tajnego nauczania, księża i dom - to wszystko dało taką postawę, bo przecież harcerką jest się do końca życia – przekonuje „Iskierka”.
Ryzykowały własnym życiem każdego dnia
Wyzwolenie Wilna i okolic dla miejscowej ludności oznaczało tylko chwilową radość z zakończenia wojny. Wkroczenie Armii Czerwonej oznaczało dalszy ciąg okupacji, dlatego organizacje konspiracyjne nie przerwały działalności, w tym polskie harcerstwo. W związku z tym pojawiły się nowe zadania, które przydzielono również 15-letniej wówczas Stanisławie. – Powierzono mi znaleźć kontakt przerzutu AK-owców w Grodnie. Bałam się, ale pojechałam do Grodna i znalazłam ten punkt kontaktowy – podkreśla.
Te młode dziewczyny chyba nie do końca zdawały sobie sprawę, ile ryzykują. Był to przecież czas, kiedy ludzie znikali dosłownie z dnia na dzień, z domów, z pracy czy ze szkoły. Harcerki przynosiły jednak paczki z jedzeniem i piciem do przetrzymywanych czy przekazywały informacji do ich rodzin. – To było naszym obowiązkiem, nawet przez chwilę się nie zastanawiałam, że mnie aresztują. Spodziewałyśmy się, że zostaniemy aresztowane, ale w dalszym ciągu działałyśmy – wspomina z dumą.
To było obowiązkiem i nawet przez chwilę się nie zastanawiałam, że mnie aresztują
Manifestowanie patriotyzmu stało się dzisiaj modne, a jak było 70 lat temu?
zobacz więcej
Polonistyka w Moskwie i aresztowanie
Harcerze i harcerki w sowietyzowanej na siłę Litewskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej upamiętniali też polskie święta narodowe i rocznice, składając kwiaty na cmentarzach czy recytując fragmenty „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza. To manifestowanie patriotyzmu nie uszło uwadze służb bezpieczeństwa w tym NKWD, które aresztowało wielu uczniów i harcerzy.
Stanisława Kowalewska w 1950 roku skończyła szkołę i zdała maturę. Za namową nauczycielki zdecydowała się zdawać na filologię polską na Uniwersytecie w Moskwie, co spotkało się ze sprzeciwem ze strony rodziców, w tym ojca, który na własnej skórze poznał „sowiecki raj”. – Trudno było dyskutować z córką, której się zachciało studiować polonistykę – przytacza motywy wyjazdu. Początkowy okres beztroskiego studiowania zakończyło się tragicznie. Została aresztowana i trafiła do słynnego moskiewskiego więzienia na Łubiance.
Więzienie, przesłuchania, zesłanie na Sybir
– Wiedzieli, że należałam do Związku Harcerstwa Polskiego, że składaliśmy kwiaty na Rossie, robili przecież zdjęcia. Wszystkie moje koleżanki albo wyjechały do Polski albo zostały aresztowane i dostały po 10 lat, bo były starsze ode mnie. Wiosną aresztowano mnie – wspomina „Iskierka”. W więzieniu śledczym, w którym przesłuchiwano ją również w nocy, spędziła pięć miesięcy. Trafiła tam tuż po operacji wyrostka robaczkowego, po której nie zagoiły się jeszcze rany. – To było straszne, bo ciągle chorowałam w więzieniach – podkreśla, bo stamtąd trafiła jeszcze do aresztu w Butyrkach.
To był dopiero początek gehenny, bo po wydaniu wyroku (8 lat więzienia i łagrów) w ekstremalnych warunkach wysłano ją transportem na Syberię. Początkowo trafiła do Gorkiego, gdzie pracowała w kuchni przy wydawaniu posiłków. – Były tam wszystkie narodowości. Ukrainka wylała wrzątek na moje ręce, bo widocznie nienawidziła Polaków, a ja podając zupę przez okienko rozmawiałam z Polakami – wylicza traumatyczne przeżycia.
Wszystkie moje koleżanki albo wyjechały do Polski albo zostały aresztowane na 10 lat
Mięso i masło szmuglowano koleją w trumnach. W sklepach w czasie II wojny światowej brakowało wszystkiego, a racje serwowane Polakom przez Niemców były głodowe.
zobacz więcej
Przyjaźń i strach przed kryminalistkami
Na początku pobytu w łagrze w Tajszecie, jako jedna z bardziej wyczerpanych skazańców, znalazła zajęcie w biurze. W wyniku zazdrości innych więźniarek oraz donosów skierowano ją do pracy w hali fabrycznej. Najgorsze było dopiero przed nią, kiedy nastała zima, a dziewczyna nie miała ze sobą ciepłej odzieży. Z pomocą przyszła jej Marysia Skrendo, która dała jej jedną ze swoich dwóch ciepłych kołder. Od tamtej pory bardzo się zaprzyjaźniły.
Prawdziwy postrach wśród więźniarek budziły z kolei kryminalistki, które w obozie stworzyły swój świat, w którym rządziło bezprawie i bezwzględne egzekwowanie ich decyzji. – Uprzedzano mnie, że jeżeli zechcą wziąć cokolwiek, to lepiej oddać, bo mogą pchnąć nożem i zabić – wspomina ze strachem „Iskierka”.
Zastawione życie w kartach
Jedna z nich – Galina – upatrzyła sobie Stanisławę i zaczęła ją nachodzić i wypytywać o różne rzeczy. Wyglądało na to, że stały się sobie bliskie. Jakie było zaskoczenie, gdy podczas, jak się później okazało, ich ostatniej rozmowy oznajmiła: „muszę cię postawić w kartach”. – Do tej pory nie mogę zrozumieć, jak można zastawić człowieka w karty – dziwi się Stanisława Kociełowicz.
Uprzedzano mnie, że kryminalistki mogą pchnąć nożem i zabić
Była bita, przeżyła ciężkie śledztwo, po którym usłyszała wyrok: 10 lat katorżniczej pracy na Syberii. To była kara za konspiracyjną działalność Stefanii Szantyr.
zobacz więcej
Miłość od pierwszego wejrzenia?
Jesienią 1954 roku nasza bohaterka odzyskała wolność i nie bez problemów (np. próba napaści) podróżując przez Moskwę, dotarła do Wilna. Na wolności próbowała nadrabiać stracone lata, odwiedzając rodzinę i przyjaciół, a nawet planowała powrót na studia. – Bardzo się cieszyłam, spotykałam się z koleżankami, chodziłam do kina, czytałam książki, przygotowywałam się do studiów, bo chciałam je kontynuować. Nie myślałam na razie o zamążpójściu – wylicza pani Stanisława.
Nie mogła przewidzieć jednak, że na jej drodze stanie także łagiernik, a do tego bardzo przystojny mężczyzna. W momencie poznania Wiktora Kociełowicza nie wiedziała jeszcze, że przyjechał tylko w odwiedziny i w momencie, gdyby nie wrócił na Syberię, to groziłoby mu 25 lat łagru. – Gdy mnie odprowadzał zapytał: czy bym nie pojechała z nim na zesłanie? Odpowiedziałam, że z obcym mężczyzną bez ślubu kościelnego na pewno nie pojadę – wspomina z uśmiechem. Do dzisiaj nie wie, czy była to miłość od pierwszego wejrzenia i dlaczego się zdecydowała.
Ślub i ponowny wyjazd na zesłanie
– Poszliśmy do zaprzyjaźnionego księdza, ale powiedział, że znajomości nie pomogą i tylko biskup może dać dyspensę – przypomina sobie. Pojechali więc do Wilnie i opowiedzieli, że ona dopiero wróciła z łagru, a on po 10 latach chce wziąć ślub z Polką, by wyjechać na zesłanie i tam założyć rodzinę. – Biskup nas pobłogosławił i powiedział, że możemy wziąć ślub w niedzielę – dodaje. Dzień później wyjechali w podróż poślubną ponownie na zesłanie.
Powrót do Polski... na zawsze
Szczęście uśmiechnęło się do nich już po upływie niespełna roku. Polska i ZSRR zawarły bowiem umowę, na mocy której wszyscy skazani AK-owcy, mający rodzinę w kraju, mogli ubiegać się o prawo wyjazdu. – Mąż będąc w Wilnie dowiedział się, że brat mieszka w Szczecinie, co udowodnił po wielu staraniach i pewnego dnia otrzymaliśmy zgodę na wyjazd do Polski – opowiada „Iskierka”.