„Tępy jak Polsilver” i maluchy bez koła zapasowego – buble PRL
niedziela,
5 czerwca 2016
Nowiutkie, niesprawne kombajny, zabawki „jednorazowego użytku”, a na czele peletonu buble w budownictwie mieszkaniowy, czyli codzienność konsumenta w PRL. Jednak w gospodarce niedoborów także wybrakowane rzeczy miały swoją wartość.
W Polsce Ludowej polowano nawet na dobra podstawowe.
zobacz więcej
W 1984 roku na 70 tysięcy skontrolowanych przez PIH produktów co trzecia rzecz nie nadawała się do użytku. Mimo że nie powinny znaleźć się na sklepowej półkach, właśnie tam trafiały i z powodu wad latami na nich zalegały.
W domu meblowym Emilia w Warszawie 20 procent dostaw nadawało się jedynie do reklamacji. Kierownik sklepu narzekał na niedoróbki i braki jakościowe. Podkreślał, że codziennie meble o wartości 40 milionów złotych nie trafiały na stołeczny rynek. Zamiast tego czekały w magazynach na naprawę. Z danych przedstawianych w „Dzienniku Telewizyjnym” wynikało, że w pierwszym kwartale 1984 roku PIH zakwestionowała 39 procent produkcji z kilkunastu fabryk meblowych. Rok wcześniej było to ponad 56 procent. Nakładano kary, ale na niewiele to się zdawało.
Monitoring polegał na tym, że jedna z pracownic obserwowała, czy klient nie pakuje czegoś za pazuchę. 60 lat temu powstał w Polsce pierwszy sklep samoobsługowy.
zobacz więcej
„Bubel miał swoją wartość”
Dyrektor Biura Edukacji IPN Andrzej Zawistowski dodaje, że są statystyki z końca lat 70., z których wynika, że aż 70 procent wyrobów elektronicznych było bublami.
Historyk zwraca uwagę, że w gospodarce niedoborowej, w której wszystkiego brakuje, także bubel miał swoją wartość. – Był czymś – dodaje. Zgodnie z zasadą, że na bezrybiu i rak ryba. Ludzie narzekali na buble, ale je akceptowali.
Z podobnymi problemami borykała się także branża motoryzacyjna. – W latach 80. trudno było spotkać samochód wyjeżdżający z fabryki, który byłby w 100 procentach kompletny – mówi Zawistowski. Brakowało koła zapasowego albo wycieraczki. Ale ludzie machali na to ręką, brali co było i cieszyli się, że wreszcie mają upragniony wóz. Ówczesne auta nazywano nawet „samochodopodobnymi”.
Nauka w biegu
Zdarzały się spodnie z nogawkami różnej długości czy młynki do kawy, które słabo mieliły.
To stworzyło niszę dla osób naprawiających braki. Powstawały zakłady specjalizujące się w usługach naprawczych.
Zdaniem historyków IPN problem bubli dotykał głównie tych sektorów, gdzie produkcja była masowa, ale wymagała precyzji i specjalizacji. Niechlujstwo, brak doświadczenia, rotacja pracowników, którzy uczyli się w biegu dawała smutne efekty. Do tego trzeba dodać kradzieże i kombinowanie na boku. Efekt aż nadto oczywisty.