„Wódka z proszku” i deputat spirytusowy. Pijany PRL
niedziela,
25 września 2016
Budżet ludowej ojczyzny uzależniony był od alkoholu. Zapotrzebowanie na wódkę było tak duże, że zakłady spirytusowe pracowały non stop, bez żadnych przestojów, a maszyny ustawione były na maksimum wydajności.
Od stanu wojennego władza dbała, by na rynek trafiało jak najwięcej lekkich i sensacyjnych filmów, żeby ludzie zapomnieli o polityce i otaczającej ich rzeczywistości.
zobacz więcej
Budżet Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej był wręcz uzależniony od państwowego monopolu spirytusowego. Wyniki badań historyka, prof. Krzysztofa Kosińskiego z Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk pokazują, że wpływy ze sprzedaży alkoholu w połowie lat 50. stanowiły około 11 procent budżetu, w 1960 roku – ok. 9 proc., w 1970 r. – ok. 11,5 proc., w 1975 r. – ok. 12,5 proc., a w 1980 r. przekroczyły 14 procent.
I choć władza zapewniała, że z alkoholizmem chce walczyć, to akurat jego na sklepowych półkach nie brakowało. Podobnie jak punktów mających go w swojej ofercie. Jeden punkt przypadał na 631 osób. To plasowało nas w czołówce Europy.
Maksimum wydajności
Państwowe Przedsiębiorstwo Przemysłu Spirytusowego Polmos było monopolistą. Zakłady, rozsiane po całym kraju, rozwijały się jak burza. Wokół powstawały całe osiedla, które żyły dzięki tej gałęzi.
Choć nie gwarantowały ani pewności, ani sprawności zakupów, nielegalnie nimi handlowano.
zobacz więcej
Pani Magda, która od 1980 roku pracowała w jednym z oddziałów warszawskich zakładów spirytusowych Polmos wspomina, że zapotrzebowanie na wódkę było tak duże, że zakłady pracowały non stop, bez żadnych przestojów, które zdarzały się w innych branżach. – Maszyny ustawione były na maksimum wydajności. Dział rektyfikacji pracowały 24 godziny na dobę. Magazyny nie mogły być puste – wyjaśnia.
Jednocześnie nie zwracano tak dużej, jak teraz, uwagi na jakość. – Nie było nawet przepisów, które by to szczegółowo regulowały – dodaje.
Spirytus produkowano z ziemniaków i zboża. Miał specyficzne zapach i aromat. Dzielono go na trzy rodzaje: zwykły, wyborowy i luksusowy. Pojawiła się także plotka, że wódka produkowana jest z proszku. Pani Magda zapewnia, że to nieprawda. Podejrzenia powstały, ponieważ do partii alkoholu przeznaczonego dla gastronomii dodawano pewien składnik potrzebny do kontroli. Chodziło o to, by nie trafiał tam trefny towar.
Dyrektor, którego nie było
Najważniejszy w fabryce dział rektyfikacji opierał swoją pracę na parze, produkowanej przez cztery wielkie węglowe piece. Nie mogło więc zabraknąć węgla, jednak takie ryzyko pojawiało się zwłaszcza zimą. Wówczas jeden z pracowników jechał nocnym pociągiem na Śląsk. Tam podawał się za dyrektora, którym nie był i negocjował przyśpieszenie dostaw. – Kulisy niech pozostaną jego tajemnicą – mówi pani Magda.
Wódka z wkładką
A Polacy chętnie sięgali po wódkę. W 1965 roku statystyczny Polak spożywał ponad 4 litry czystego alkoholu. Potem ilość ta sukcesywnie rosła. W 1970 statystyczny Kowalski wypijał już ponad 5 litrów. A pod koniec lat 70. było to już ponad 8,5 l. alkoholu, co dawało 300 mln litrów rocznie.
W tamtym czasie produkowana pod Warszawą Wódka Stołowa cieszyła się bardzo dużą popularnością na Śląsku. Zyskała tam miano wódki z czerwoną kartką.
Surowców do produkcji nie mogło zabraknąć, jednak zdarzało się, że nie było etykiet. Wtedy naklejano zastępcze, znaczne niższej jakości, które na odwrocie miały nazwę np. jakiejś konserwy. Ale i tak alkohol szedł na pniu. Jakość psuły czasem inne okoliczności, jak butelki na wymianę, które w fabryce były płukane. Jednak kąpiel w ługu sodowym nie zawsze dawała oczekiwane efekty. I zdarzało się, że na sklepową półkę trafiał alkohol z nieoczywistą wkładką. – Reklamacji i zwrotów było sporo – wspomina dawna pracownica.
Deputat spirytusowy
Szczęśliwcy, którzy pracowali w fabryce wódki, otrzymywali deputat spirytusowy – 1-2 butelek alkoholu miesięcznie. Przydatny drobiazg w czasach handlu wymiennego. Były też jednak cienie takiej pracy, jak częste kontrole trzeźwości czy rewizje podczas opuszczania miejsca pracy. Dużą popularnością cieszyły się sklepy przyzakładowe. Uważano bowiem, że mają niezawodny asortyment. Chętnie zaopatrywano się w nich na wesela, czy inne duże imprezy.
Budki z piwem bez piwa
Każdy pretekst do picia był dobry, zwłaszcza kiedy nie było wyboru i doskwierał ogólny deficyt innych towarów. Lata 70. uważa się za apogeum problemu alkoholowego w Polsce. Kosiński zauważa, że trochę lepiej zarabiający ludzie nie mieli po prostu na co wydać pieniędzy, więc szły na alkohol i papierosy. O dniu wypłaty wymyślano kawały. W budkach z piwem brakowało... piwa.
Pito alkohol także w pracy. Raporty milicyjne były tego odbiciem. W czasie rozkwitu PRL co roku zatrzymywano kilkanaście tysięcy pijanych pracowników, a kolejnych 20 tys. nie dopuszczano do stanowiska pracy.
Alkohol po godz. 13
Aby stworzyć pozór walki z alkoholizmem w 1982 roku wprowadzono zakaz sprzedaży alkoholu przed godziną 13. Według Kosińskiego to była nieudolna próba zapobiegania kupowania alkoholu w drodze do pracy.
Deputat spirytusowy – 10 butelek alkoholu miesięcznie, przydatny drobiazg w czasach handlu wymiennego.