Dynamiczny rozwój motoryzacji w przedwojennej Rzeczpospolitej budził wielkie zainteresowanie zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Kluby samochodowe, cykliczne rajdy i pokazy automobilów stały się nieodłączną częścią malowniczego XX-lecia. Można je podziwiać na ponad 100 unikatowych fotografiach albumu „Samochody, motocykle...”, który jest efektem współpracy wydawnictwa BOSZ z Narodowym Archiwum Cyfrowym.
zobacz więcej
3,50 za wczasy w Wysokiszkach
Zdarzało się, że potencjalny wczasowicz nabrał się na fałszywe ogłoszenie. Tak było w 1934 roku, kiedy w Warszawie pojawiły się atrakcyjne foldery o fantastycznym urlopie w Wysokiszkach koło Grodna. „Wielkopańska rezydencja Wysokiszki na kresach wschodnich, malowniczo położona nad Niemnem, wśród wspaniałych lasów, idealne warunki zdrowotne, korty tenisowe, łodzie, kajaki, żaglówki, plaża, przejażdżki konne, radio, pianino, obfite posiłki 5 razy dziennie, ilość miejsc ściśle ograniczona. Koszt pobytu, łącznie z utrzymaniem dziennie 3 zł 50 gr. Zgłoszenia przyjmuje administrator dóbr” – brzmiała jego treść.
Zazwyczaj za dwutygodniowy turnus trzeba było zapłacić około stu złotych, więc cena okazyjnego wyjazdu była nad wyraz kusząca. Przedpłaty dokonało 130 obywateli, a gdy wsiedli w pociąg jadący do Grodna, okazało się, że takiej miejscowości jak Wysokiszki nie ma na mapie. Policja na szczęście szybko ujęła oszustów.
Ci, których nie było stać na jakikolwiek wyjazd, spędzali ten czas w rodzinnych stronach, na wsi, na łonie natury i zazwyczaj pomagali w żniwach. Państwo polskie zachęcało obywateli do aktywnego wypoczynku, w 1932 roku powołany został nawet przy Ministerstwie Komunikacji departament do spraw turystyki.
Nogi stały się zbyt banalne i dostępne dla oczu. Stosunek mężczyzny do nóg kobiecych stał się po prostu koleżeński – narzekał malarz Stefan Norblin na karnawałowe kreacje w 1930 roku.
zobacz więcej
Pieszo, rowerem i kajakiem
Polacy zaczęli coraz częściej i chętniej ruszać na urlop w góry, nad morze i nad jeziora. – Należy pamiętać, że nie były to Mazury, bo te nie należały wówczas do nas. Naszymi Śniardwami było jezioro Narocz, dziś znajdujące się w północno-zachodniej Białorusi – tłumaczy Gawkowski.
Szlaki turystyczne budowano właściwie od zera. Zarówno te piesze, jak i rzeczne. Powstawały też pierwsze schroniska, niezwykle skromne, bez toalet, ale i tak coraz częściej uczęszczane. W 1938 roku Rzeczpospolita miała w sumie 220 schronisk młodzieżowych z prawie 6 tysiącami łóżek.
– W czasach II RP pojawiło się na rynku ponad półtora miliona rowerów, modne stały się kajaki – mówi Gawkowski. To właśnie piesze, rowerowe lub kajakowe wędrówki stały się najbardziej popularne. W gazetach można było znaleźć instrukcję, jak samodzielnie zrobić kajak, śpiwór z dwóch zszytych koców, czy materac z pociętej w paski opony.
Wszystkie niezbędne do podróży akcesoria można było kupić, bo przemysł turystyczny, podobnie jak sama turystyka, zaczął się prężenie rozwijać. I tak za dwuosobowy namiot trzeba było zapłacić ok. 100 złotych, za dmuchany materac ok. 15 złotych.
Bilet ze zniżką
Aby ułatwić turystom podróżowanie, Polskie Koleje uruchomiły specjalne pociągi narciarskie i kajakarskie. Pierwszy jeździł zimą z Warszawy do Zakopanego i w każdej miejscowości, w której dało się pojeździć na nartach, zatrzymywał się na kilka godzin. Około godziny 22 maszynista gwizdkiem ogłaszał odjazd. W trakcie podróży pasażerowie korzystali ze znajdujących się w pociągu pryszniców, spędzali wieczór na rozmowach i grach towarzyskich albo zmęczeni szli spać, by następnego dnia szaleć na stoku w kolejnej miejscowości.
– Podobnie było z wielbicielami kajaków. Tyle tylko, że oni musieli do pociągu dopłynąć – mówi Gawkowski. Zwraca uwagę na to, że do 70 miejscowości, uznawanych za turystyczne, bilety na pociągi miały ulgi od 25 do 66 proc.
– Państwo było początkowo bardzo naiwne i myślało, że rzeczywiście będą korzystać z nich jedynie turyści. Tymczasem często można w nich było spotkać np. kobietę z koszem jajek, serów i kiełbas, która wiozła także narty i udawała narciarkę, dzięki czemu miała zniżkę. Szybko to wyłapano i wprowadzono specjalne dokumenty, które uprawniały do kolejowej zniżki – opowiada Gawkowski.
Akhara Mustafa z biednego chłopaka w jeden wieczór stał się znanym jasnowidzem. Z tajemnej wiedzy inżyniera Stefana Ossowieckiego korzystał sam marszałek Józef Piłsudski, a Jan Starża-Dzierżbicki był numerem jeden w świecie astrologii.
zobacz więcej
Kuracja na dachu uzdrowiska
Zanim Polacy ruszyli nad morze, bywali także w uzdrowiskach. Te bardzo cenione znajdowały się pod Warszawą. Mowa o Falenicy, Otwocku i Konstancinie. Na płaskich dachach budynków ustawiano leżaki, a kuracjusze mogli podziwiać i wdychać zapach sosnowych drzew.
Lasów nie brakowało także w miejscowościach nadmorskich, ale nie miały one żadnej infrastruktury i trzeba ja było przygotować. – Czyli pobudować pensjonaty i hotele, sprowadzić osoby, które wśród zamieszkujących tamte tereny Kaszubów, będą posługiwać się językiem polskim. Gdy to się udało, zaczęto myśleć o odpowiednich atrakcjach – mówi Gawkowski.
Jedną z nich było organizowane wówczas „Święto Morza”. Uczestnictwo w nim gwarantowało m.in. bezpłatną wojskową grochówkę, darmowe noclegi, zwiedzanie Gdyni z przewodnikiem oraz darmowy bilet kolejowy na powrót.
– Namawiano ludzi by wpływali kajakami Wisłą do Gdańska, a tuż przed wpłynięciem zarzucali na siebie biało-czerwoną flagę. Raz udało się namówić na to aż dwa tysiące ludzi i efekt był naprawdę niesamowity. Wydarzenia te, jak i samo „Święto Morza”, miały więc walor propagandowy – wyjaśnia Gawkowski.
Nauka pływania i dancingi
Podczas pobytów nad morzem jedną z głównych aktywności była nauka pływania, bo umiejętność ta Polakom była zupełnie obca. Pod koniec dwudziestolecia międzywojennego polskie wybrzeże nareszcie zaczęło tętnić życiem. Na plaży rozgrywano turnieje zapaśnicze, ping-ponga i siatkówki.
Po morzu pływały jachty, statki pasażerskie i motorówki. Pod koniec lat trzydziestych furorę zaczęły robić narty wodne. W nadmorskich kurortach rozgrywano niezliczone konkursy piękności na „Miss Cypla" albo na „najlepiej opaloną Miss". Wieczorami na plażach odbywały się dancingi. Nie brakowało także pamiątek w postaci muszelek, kotwic z termometrem, czy pocztówek. Tu również, aby trzymały one poziom w 1938 roku Związek Propagandy Turystycznej wraz z Polskim Towarzystwem Krajoznawczym wymyśliły konkurs „Na najpiękniejszą pamiątkę regionalną”.
– W szkołach rozpoczęto akcje uświadamiające i tłumaczono dzieciom, kto to taki ten turysta. Mówiono żeby nie rzucać kamieniem, ale pomachać, wręczyć kwiatek albo dostarczyć wodę ze studni, bo jak dobrze się będzie czuł, to przyjdzie za rok i kupi chleb albo pamiątkę wystruganą przez ojca albo zje obiad ugotowany przez miejscową kucharkę. W ten sposób pokazywano i tłumaczono, jaki turystyka ma wpływ ma gospodarkę – tłumaczy Gawkowski.