Turyści barbarzyńcy. Są miejsca, gdzie stają się gośćmi niemile widzianymi
sobota,1 lipca 2017
Udostępnij:
Stali mieszkańcy popularnych wśród turystów miast mają coraz bardziej dość tłumów, które depczą, hałasują, brudzą i łamią miejscowe zwyczaje. Turyści z roszczeniowym nastawieniem, którzy uważają się za królów świata, stają się plagą. – To zjawisko jest konsekwencją ogromnej indywidualizacji współczesnej kultury Zachodu, która staje się kulturą ludzi zapatrzonych w siebie – powiedział portalowi tvp.info dr Wiesław Baryła, psycholog społeczny z Uniwersytetu SWPS w Sopocie.
– Wielu turystów wychodzi z założenia, że w kurortach czy miejscowościach wypoczynkowych nie ma norm lokalnych, że rządzą się prawami dyktowanymi przez turystów. A panujące tam zwyczaje nie wynikają z miejscowych tradycji, ale dyktują je napływowe hordy. Wśród gości bywają osoby z bardzo zróżnicowanym poziomem poczucia tego, co wypada, a czego nie wypada. Rządzi więc norma „użycia za wszelką cenę” – tłumaczy dr Baryła.
Ze zrozumieniem powinniśmy więc odnosić się do znaków, które nawołują, sugerują czy wręcz nakazują, by turyści nie wchodzili do restauracji w strojach kąpielowych, a w świątyniach mieli zakryte ramiona i nogi. Może więc należałoby spróbować postawić się w sytuacji mieszkańców Włoch czy Hiszpanii i zastanowić, czy chcielibyśmy, by codziennie o świcie budziły nas turkoczące o bruk kółka setek, tysięcy walizek.
Mistrz z cienia, którego uwielbiają Tim Burton, James Cameron i Terry Gilliam. Japończycy ściągnęli od niego Godzillę, a Spielberga nauczył, jak chodzą dinozaury
Dosłownie i w przenośni. Wody zatoki zalewają to piękne miasto. Powoli Serenissima, czyli królestwo światła, staje się też turystycznym skansenem. Rodowici wenecjanie uciekają ze swojego miasta, przenoszą się na stały ląd, tam gdzie można spokojnie zrobić zakupy i usiąść w ulubionej knajpce z przyjaciółmi. W Wenecji jest to trudne, bo turyści są wszędzie.
Wenecjan jest już niewiele ponad 50 tys., a ich miasto odwiedza średnio 60 tys. turystów dziennie. Wenecję traktują jak zabytkowy Disneyland, a jej mieszkańców – jak obsługę parku rozrywki.
Życie w Wenecji staje się też nieznośnie drogie, bo miejscowi chcą odbić sobie niewygody podnosząc ceny. A popyt na bilety do atrakcyjnych miejsc, kawę i pizzę nie maleje. Oczywiście na drożyznę narzekają wszyscy – i Włosi, i przyjezdni.
Raz na jakiś czas pojawiają się pomysły, by Wenecję „zamknąć”, czyli ograniczyć swobodny przepływ turystów i wpuszczać tam ściśle określoną liczbę turystów. Na razie władze miasta wydały zakaz używania walizek na kółkach. Na poranny hałas skarżyli się wenecjanie oraz turyści.
Cefalu, popularny kurort na Sycylii (fot. Flicr/Eric Lecoustre)
– Ludzie, którzy wyjeżdżają na wakacje, nawet nie zauważają tego, jak się zmieniają. Wydaje im się, że są tacy sami jak u siebie w domu. Oczywiście działa na nich przykład innych turystów, prawo grupy – tłumaczy dr Wiesław Baryła.
– Paradoksalnie, najbardziej nieczuli na miejscowe normy kulturowe są ci, którzy dużo podróżują. Dochodzą do wniosku, że te normy to po prostu kwestia umowy, czyli nic trwałego. Takich turystów cechuje relatywizm, zachowują się tak, jak im wygodnie. Widać to wyraźnie z badań przeprowadzonych ostatnio przez Amerykanów – dodaje.
Anche Firenze contro i bivacchi dei turisti: "sparerà" acqua all'ora di pranzo https://t.co/ken6WpMIbo
Każdego roku władze Rzymu wydają duże pieniądze na czyszczenie zabytkowych murów z graffiti, które turyści lubią zostawić jako znak „tu byłem”. Niestety zdarzają się też tacy, którzy postanawiają zostawić po sobie trwały ślad i np. ryją swoje imiona na ścianach Koloseum. Takich przypadków jest wiele, a ryzyko kary – grozi za to bardzo wysoka grzywna lub nawet więzienie – wielu przyprawia o „przyjemny dreszczyk emocji”.
Media grzmią, że rzymskie dziedzictwo kulturowe jest atakowane przez wandali, co w prosty sposób nawiązuje do najazdu germańskich plemion na Wieczne Miasto przed setkami lat.
W trzymaniu w ryzach turystów nie pomagają liczne zakazy, nakazy, kamery zainstalowane w najchętniej odwiedzanych miejscach.
W Rzymie można zapłacić mandat za jedzenie w historycznym centrum, np. na Schodach Hiszpańskich czy na stopniach wiodących do zabytków. Po prostu piknik surowo zabroniony. Jednak liczne zdjęcia z włoskiej stolicy pokazują, że turyści te zakaz mają za nic. Nie boją się mandatu w wysokości 240 euro.
Z biesiadującymi w mieście turystami walczą też władze Florencji. W tym roku zapoczątkowano tam akcję… polewania tych, którzy z prowiantem rozsiadają się np. przed słynną bazyliką Santa Croce.
Stolica Katalonii uchwaliła w styczniu br. prawo, które zakazuje budowania nowych hoteli w centrum miasta. Zakaz dotyczy też apartamentów na wynajem dla turystów – ich właściciele nie dostaną pozwolenia na prowadzenie tego typu działalności gospodarczej.
Turyści uwielbiają Barcelonę, słynna La Rambla jest zatłoczona w dzień i w nocy. Ocenia się, że w ub.r. miasto to odwiedziło ok. 30 mln zwiedzających. A część z nich, jak skarżą się mieszkańcy stolicy Katalonii, hałasuje, śmieci i imprezuje ponad miarę.
W 2014 r. powstał dokumentalny film pt. „Bye, Bye Barcelona”, który pokazuje, jak miasto zmienia się pod wpływem powodzi turystów, która je zalewa. Wypowiadają się w nim zwykli mieszkańcy miasta i naukowcy. Powtarza się zdanie, że Barcelona – tak samo jak Wenecja czy Praga – staje się tematycznym parkiem rozrywki i coraz trudniej znaleźć zakątek, gdzie nie ma turystów.
W stolicy Katalonii dość regularnie pojawiają się graffiti z co najmniej wrogim przekazem pod adresem turystów, oczywiście tych, którzy nie potrafią się zachować.
W 1994 r. niemiecki reżyser Wim Wenders nakręcił film pt. „Lisbon Story”. Jego bohater, dźwiękowiec, przemierza stolicę Portugalii, jej senne, kręte uliczki, w poszukiwaniu fascynujących brzmień. Podczas swoich wędrówek spotyka m.in. muzyków z zespołu Madredeus.
Mieszkańcy Lizbony mówią, że przez ostatnich 20 lat ich miasto bardzo się zmieniło. Wąskie uliczki są pełne turystów, w żółtych tramwajach brakuje miejsca, a właściciele niektórych lokali „zapominają” o tym, by przygotować menu po portugalsku; zawsze natomiast jest po angielsku czy niemiecku.
Turyści przyjeżdżają, by posmakować miejscowej kuchni, posmucić się przy fado i odetchnąć spokojem miasta. Ale spokój powoli znika.
Magaluf to niewielka miejscowość, która leży na hiszpańskiej Majorce. Cała wyspa przyciąga turystów, a Magaluf to zabawowa mekka. Od lat pielgrzymują tam ludzie spragnieni alkoholu oraz rozrywek i cieszą się nieograniczona wręcz możliwością imprezowania. Biegający nago, pijani i odurzeni narkotykami turyści to widok, który się powtarza.
Niedawno władze Magaluf postanowiły walczyć o ład i porządek. Wydano tam liczący aż 64 punkty regulamin dla turystów. Mowa w nim m.in. o tym, że nie wolno w miejscach publicznych krzyczeć, zachowywać się wulgarnie, brudzić, załatwiać się gdzie popadnie, niszczyć drzew, itp.
Z podobnymi problemami borykają się władze innych wysp Balearów – Minorki i Ibizy. A gdyby popytać tubylców z greckich, egipskich, portugalskich czy tureckich kurortów, też zapewne wiele mieliby do powiedzenia.
Płacę, wymagam i robię, co chcę
– Ludzie traktują wyjazd wakacyjny jako towar, za który płacą. Inaczej zachowują się w sytuacjach wymiany społecznej przysług. Gdy w grę wchodzi jednak wymiana rynkowa, zmienia się optyka. Przestawiają się na taki tryb, by wyciągnąć z wakacji jak najwięcej, by maksymalnie zrekompensować sobie wakacyjne wydatki. Nie zważają na to, że łamią normy społeczne – mówi dr Wiesław Baryła.
O Bhutanie mówi się, że to najpiękniejszy i najszczęśliwszy kraj świata. To niewielkie, zielone królestwo, które leży między Chinami, Indiami i Tybetem.
Mieszka tam ok. 750 tys. mieszkańców, którzy do niedawna nie znali telewizji i internetu. Król Bhutanu broni poddanych przed zgubnym wpływem kultury Zachodu i stara się, by pozostali przede wszystkim bogaci duchowo.
Władze od kilkudziesięciu lat prowadzą tam politykę „Narodowego Indeksu Szczęścia”, która ma zastąpić powszechną w innych państwach świata pogoń za podnoszeniem wskaźnika rozwoju gospodarczego.
Bhutan broni się też przed turystami. Żeby tam pojechać, trzeba wykupić specjalny pakiet turystyczny – płaci się 250 dolarów za dzień.
- Beata Zatońska
Zdjęcie główne: Turyści podziwiają panoramę Barcelony. Fot. Frank Bienewald/LightRocket via Getty Images