Nie czułem się Żydem, nie chciałem jechać do Izraela
piątek,
5 stycznia 2018
W Danii spotkałem wielu całkowicie zasymilowanych uchodźców z Polski, którzy mówili: „Skoro Gomułka nazwał mnie Żydem i zmusił do opuszczenia Polski, to zacznę chodzić do synagogi i stanę się Żydem” – mówi pisarz i eseista Bronisław Świderski.
TYGODNIK.TVP.PL: Napisał Pan list otwarty do Dyrektora Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN w sprawie programu „Obcy w domu. Wokół Marca '68". Twierdzi Pan, że ten tytuł to dosłowna powtórka antysemickiej frazy Gomułki z marcowych przemówień. W mojej opinii Muzeum nie miało złych intencji, chodziło być może o rekontekstualizację znanej frazy Władysława Gomułki a nie bezrefleksyjne posłużenie się językiem antysemickim. Czy udało się Panu osiągnąć zamierzony przez Pana efekt?
BRONISŁAW ŚWIDERSKI*: Zapewniam Pana, że pisząc mój List nie miałem na oku żadnego „efektu”. Nie jestem członkiem żadnej partii ani organizacji. Mówię wyłącznie we własnym imieniu a po klęsce Marca ‘68 pogodziłem się z myślą, że nie zmienię świata. Po prostu chciałem poświadczyć moją osobistą, Marcową prawdę.
Muzeum Polin jako pierwsze otrzymało ten list. Nigdy jednak nie odpowiedziało nań, zatem wysłałem go do innych mediów (został opublikowany w Kronosie, nr 2/2017). Brak odpowiedzi spowodował, że dotąd nie wiem, jakie motywy kierowały dyrekcją Muzeum. Z kolei cieszy mnie, że na portalu Forum Żydów Polskich ponad 150 czytelników poleca mój tekst.
Do historii Polski należy każde wydarzenie, którego sceną były polskie ziemie, oraz te, w których uczestniczyli Polacy poza krajem
Czy Marzec '68 jest elementem skomplikowanych relacji polsko-żydowskich, czy raczej winien być traktowany jako element historycznej „polsko-polskiej” refleksji? Jakie miejsce w polskiej pamięci zajmują te wydarzenia?
To trudne pytanie. Przecież w zglobalizowanym świecie zmieniło się pojęcie historii i pamięci narodowej. Kontakty handlowe, kulturalne i polityczne a także wojny z odległymi narodami są obecnie częścią naszej historii. Dzieje Polski stały się historią globalną. Ponadto dzięki rozwojowi mediów elektronicznych imitujemy zachowania członków innych kultur, szczególnie amerykańskiej.
Zadziwiające i oburzające jest, że Muzeum Polin tak łatwo zaakceptowało antysemicką ideę jako swoje hasło.
zobacz więcej
Ale towarzyszy temu ruch w stronę przeciwną: ku nacjonalizmowi. Gdy powstawała Wspólnota/Unia Europejska, uważano, że wkrótce zniknie nacjonalizm wraz z religią. Ale dokładnie te same czynniki, które umożliwiły globalizm, czyli liberalizm, industrializacja i demokracja, spowodowały renesans nacjonalizmu i izolacjonizmu wśród ludzi szukających trwałych wartości i bezpieczeństwa. Globalizacja i nacjonalizm są zatem bliźniakami i zawsze chodzą razem, czego nie pojmują politycy, pragnący wybrać tylko jeden człon na hasło swojej partii.
W Polsce wydaje się niekiedy, że historia jest czymś substancjalnym, obiektywnym, nieledwie rzeczą. Ale po grecku „historia” oznacza „badanie” a także tworzenie narracji. Zatem historia nie ma granic, bo nigdy nie możemy stwierdzić, kiedy „wiemy już wszystko” oraz – jak widzimy - zależy ona od talentów historyka-opowiadacza. Według mnie, do historii Polski należy każde wydarzenie, którego sceną były polskie ziemie, oraz te, w których uczestniczyli Polacy poza krajem. Przecież nie ma historii Polski bez Wielkiej Emigracji.
„Czy istotnie podstawowym przesłaniem działań marcowych była obcość – czy raczej jedność”- na to pytanie szuka Pan odpowiedzi w swoim liście, dokonując – jak się zdaje – redukcji „ad natio”. Czy wszyscy, którzy mieszkają w Polsce, muszą być Polakami? Nie każdy przecież czuł się w pełni akulturowanym Polakiem, nie każdy czuł się Polakiem w ogóle. Nie jest to przecież tylko problem relacji polsko-żydowskich, ale także naszych stosunków z Ukraińcami czy Niemcami i innymi mniejszościami narodowymi w czasach II RP, a potem w „czysto polskim” PRL-u.
Mieszkając tyle lat w Europie Zachodniej zaakceptowałem prawną definicję więzi narodowej: jest Duńczykiem ten, kto ma obywatelstwo duńskie i przestrzega tutejszego prawa, a przede wszystkim punktualnie płaci podatki. Zaś próby „wejścia w duszę” jednostki, arbitralnego ustalenia, kto jest „naprawdę” Duńczykiem, a kto nie, uważam za zaproszenie do dyskryminacji (która tutaj także istnieje).
Wybitny izraelski historyk uważa, że Żydzi od wieków mieszkający w Europie, kulturowo i genetycznie zmieszani z tubylcami, nie są już „prawdziwymi” Żydami
Jeżeli ktoś „nie czuje się Duńczykiem/Polakiem” i pragnie to wyrazić – jest to jego prawo i osobista sprawa, a nie władz państwowych. Jeżeli mniejszości czują się zagrożone, to powinny tworzyć własne organizacje. Najczęściej budowane są one na mocnym przekonaniu, że potrafimy klarownie oddzielić Polaka od polskiego Niemca, Ukraińca czy Żyda… ale jak? Czy potrafimy to uczynić, spotykając kogoś na ulicy?
Wybitny izraelski historyk Shlomo Sand stwierdził w pracy „The Invention of the Jewish People” (2009), że Żydzi od wieków mieszkający w Europie i wielokrotnie kulturowo i genetycznie zmieszani z tubylcami, nie są już „prawdziwymi” Żydami.
Dla części Polaków (większości?, mniejszości?) Żydzi byli i są obcy. Różne odczucia wyrażali też w tym względzie marcowi emigranci – jedni czuli się w pełni Polakami i „tutejszymi”, jeśli mieli żal, to do komunistów i Gomułki. Inni uważali się w pierwszym rzędzie za Żydów, potem współobywateli, a następnie dopiero Polaków. Wydaje się, że bardziej od „ubeków” bali się polskich antysemitów. Czy te inne historie, powiedziałbym „nie-asymilatorskie”, winny być mniej ważne?
Wszystkie historie powinny zostać wysłuchane. W Danii spotkałem wielu całkowicie zasymilowanych uchodźców z Polski, którzy mówili: „Skoro Gomułka nazwał mnie Żydem i zmusił do opuszczenia Polski, to zacznę chodzić do synagogi i stanę się Żydem”. Może zdziwię Pana, ale to wyrażone po polsku dziecinnie przekorne stwierdzenie także zaliczyłbym do polskiej historii.
„Jest ONR-u spadkobiercą Partia” – skonstatował wydarzenia marcowe Miłosz. Z dnia na dzień na pierwszych stronach popularnych tygodników można było wtedy przeczytać o dygnitarzach „służących obcym, a nie polskim interesom”. Gdzie indziej na masówkach i w telewizji padały pytania – „jak brzmią ich prawdziwe nazwiska?” Marzec wyzwolił stare upiory. Czy żyją one do dziś?
To ciekawe, że myśli Pan tak samo, jak my w Marcu ‘68. Byliśmy przekonani, że Miłosz napisał te słowa, poruszony brutalnością komunistycznych władz w 1968 roku. Jest to jednak fraza z „Traktatu Poetyckiego”, który Miłosz rozpoczął w 1955 r. w Brie-Comte-Robert. Zatem upiory ksenofobii istniały już przed Marcem i pozostały po nim.
A może sformułowanie „Obcy w domu” należy czytać przez okulary allosemityzmu? Pojęcia sformułowanego przez Artura Sandauera oznaczające postrzeganie Żyda jako innego czy egzotycznego. „Allosemityzm polega – mówił Sandauer – na wyróżnianiu tego pochodzenia, na przeświadczeniu o jego wyjątkowości i stanowi ogólna bazę, z której można wysnuć zarówno anty – jak i filosemickie wnioski”. Może tu leży problem, na niepotrzebnym negatywnym bądź afirmatywnym zachwycie?
Od Sandauera przejął to pojęcie Zygmunt Bauman. Ja przywołałbym także Lévinasa, którego Bauman wówczas czytał. Według mnie chodzi o to, aby nie definiować Żyda przed zobaczeniem go (jego Twarzy, dodałby Lévinas). Aby pozbyć się żyjących w nas przesądów, zarówno negatywnych jak i pozytywnych, „nim nie poznamy człowieka”.
Ponieważ przeżyłem taką allosemicką przygodę, opowiem o niej Panu. Działałem podczas marcowego buntu, głęboko przekonany, że wyrażam pragnienia wielu Polaków. Wyrzucony z Uniwersytetu, wzywany na przesłuchania, bez szans na pracę, nie chciałem wyjechać do Izraela: nie czułem się Żydem. Pojechałem do Danii, chociaż także nie czułem się Duńczykiem. Chciałem być Polakiem w Kopenhadze.
Mit humanitarnej Holandii wykruszał się. Okazało się, że rodzina Anny Frank została wydana Niemcom przez Holendrów
Moja żydowska matka, pedantycznie ukrywająca w Polsce swoje „złe” pochodzenie, szeptem poprosiła mnie, abym stanąwszy na duńskiej ziemi, zapytał w ambasadzie holenderskiej o niejaką Jachetę Rozen. Myślałem, że to jej znajoma z dawnych czasów, do której w Polsce bała się przyznać.
W Kopenhadze w 1970 roku napisałem list do ambasady holenderskiej, na który nigdy nie dostałem odpowiedzi. Zatem zadzwoniłem. Była to bardzo nieprzyjemna rozmowa, odmówili odpowiedzi na moje pytania. Dopiero wtedy matka wyznała, że Jacheta była jej rodzoną siostrą, która wyjechała do Holandii tuż przed II wojną światową i o losie której matka chciałaby się chociaż trochę dowiedzieć.
Wszystkie dokumenty, listy i zdjęcia ciotki zaginęły podczas wojny. Postanowiłem pomóc matce. Byłem więc w Izraelu w Yad Vashem i w archiwach niemieckich. Dowiedziałem się, że ciotka została wydana Niemcom w Holandii i w 1943 roku przetransportowana do Auschwitz, gdzie po 3 miesiącach została zagazowana i spalona.
Znajomi duńscy historycy opowiedzieli mi, jak w tym czasie wykruszał się mit humanitarnej Holandii. Wiadomo już było, że rodzina Anny Frank została wydana Niemcom przez Holendrów. W 2002 roku ukazała się książka holenderskiego historyka Ad van Liempta „Kopgeld: Nederlandse premierjagers op zoek naar joden, 1943”, która opowiada, jak Holendrzy urządzali łowy na żydowskich sąsiadów.
Mieszanie nacjonalizmu z religią jest w istocie nacjonalizmem